w ciemnym pokoju w korowodzie dni wypełnionych gonitwą za niczym
tam
leżą nasze wiersze
prawie jak ciała oczekujące na rozkład i pochówek
w czarnej dziurze wszechświata w gąszczu gorączki
w tej gorzkiej
samotności
tam
leżą nasze oczy
porozrzucane bez godzin i nadziei bez wyrazistości
spojrzeń
bez swojej planety bezładnie mijającego
więdnącego czasu
oto spełnia się wyraz „donikąd” pełnia prognozy przelotnych opadów
oraz ochłodzenia
które z wiekiem stało się przekleństwem
krzyk nie jest już krzykiem
podporządkował się teorii przemijania
według władców i mędrców
a postacie na horyzoncie
nie są już szansą lecz lękiem
przed ostatecznym unicestwieniem powagi przemilczenia
w ciemnym pokoju w korowodzie snu wypełnionym oczekiwaniem
na nic
tam
tam
leżą nasze kości
chore wiarą nadzieją i miłością
protezy wieczności
skorodowane w nieśmiertelności
leżą i straszą
kolejne przypadkowe
pokolenia