Amerykańska przygoda “złodzieja czereśni” z Pieszyc
Całe dziesięć lat przyszło nam czekać na pełne, książkowe wydanie zapisków emigracyjnych Adama Lizakowskiego, co samo już w sobie skłania do zastanawiającej refleksji. Paradoks tym większy, że nie chodzi tu o wspomnienia jeszcze jednego, nieznanego ogółowi, “solidarnościowca”, lecz właśnie o zapis osobistych doświadczeń dobrze znanego, i to zarówno w kraju, jak i na emigracji, poety, który został laureatem I nagrody w konkursie pamiętnikarskim im. Generała Stanisława Maczka pt. “Zachodnie losy Polaków”, właśnie za interesujące nas tutaj “Zapiski znad Zatoki San Francisco”!
Problem z frustrującym poszukiwaniem wydawcy musiał pochodzić zatem z innego źródła niż wartość samego tekstu i ranga jego autora, potem laureata choćby tak prestiżowej nagrody Fundacji Turzańskich, skoro pokoleniowa doniosłość manuskryptu wymownie uznało całe jury Stowarzyszenia Prasoznawczego “Stopka”, które wyróżniło pracę Adama Lizakowskiego już w roku 1994, jako najlepsza spośród przeszło 200 nadesłanych wtedy na konkurs, i to ze wszystkich stron świata, m. in. z Australii i Republiki Afryki Południowej, Kanady i Argentyny, Francji i Niemiec, wreszcie Stanów Zjednoczonych. O co chodziło?
Zaryzykuję pogląd, że w połowie minionej dekady, czyli lat 90-tych, spadły nagle, i to dość dramatycznie, notowania środowiska “solidarnościowego” i jego emigracji, a to na skutek rozczarowania praktycznymi poczynaniami liderów ruchu w budowaniu “nowej demokracji” w kraju, w tym również i samej prezydentury Lecha Wałęsy. Także zainteresowanie emigracja polityczna na Zachodzie jako “heroicznymi emisariuszami idei “Solidarności” w wolnym świecie” wytraciło zdecydowanie wcześniejszy, emocjonalny impuls, bowiem sprawy ważne i najważniejsze dokonywały się teraz w Polsce, a tam trosk i niepokojów nie brakło. Sądzę więc, że naprawdę wyjątkowe i godne czytania pamiętniki Adama Lizakowskiego, jako opis losów polskiego emigranta po roku 1980, stały się po prostu ofiarą zbyt szybkiego przestawienia “zwrotnicy dziejów” w mentalności rodaków, jakie wtedy, z hukiem, nastąpiło. Oczywiście, sam autor walczył z uporem o zaistnienie “Zapisków znad Zatoki San Francisco”, jak tylko mógł. Dzięki temu, już w jesieni 1994 r. tekst można było zacząć czytać, ale w odcinkach, w tygodniku “Gwiazda Polarna”, co wymagało sporej cierpliwości i samozaparcia, bowiem druk trwał niemal przez rok.
Dopiero obecna, książkowa edycja “Zapisków”, jaka w końcu ukazała się w bibliotece rzeszowskiej “Frazy”, tamtejszego stowarzyszenia literacko – artystycznego, późną jesienią ub. roku (za co mu cześć i chwała!) daje czytelnikowi polskiemu i emigracyjnemu pełny wymiar propozycji, z jaką przed całą dekada wystąpił Lizakowski, a jest ona doprawdy, w ludzkim wymiarze wyjątkowa, zaś w artystycznym, nieprzeciętna. Kto wie czy nie mamy do czynienia z czymś co najlepsze i najtrwalsze w całym jego dorobku pisarskim, co stanie się tez jego przyszłym testamentem? Dla mnie tak się to przedstawia, w naturalnej, rzecz jasna, łączności z korespondującym dość widocznie tomikiem poezji, “Złodzieje czereśni”, pięknie definiującym rysy jego szczególnej generacji. “Pięknych i niewinnych, złączonych słodyczą owocu”. Dobrze, ze autor zamknął “Zapiski znad Zatoki San Francisco” przypomnieniem tego silnie poruszającego wciąż poematu…
“Siłę książki stanowi wartość narracji, bezpośredniość opisu i autentyzm doznań – powiada nie byle jaki autorytet literacki i krytyczny, bo sam prof. dr hab. Aleksander Fiut (a ja wyjątkowo w tej materii z nim się zgadzam). Z miejsca tez broni on naszego poetę przed potencjalnym zarzutem “nieuprawnionej uzurpacji bądź wręcz prowokacyjnej zaczepki” wobec faktu jawnego nawiązania przez Lizakowskiego do tytułu klasycznego wręcz tomu esejów Czesława Miłosza. “Pojawiające się w “Widzeniach nad Zatoka San Francisco” – stwierdza specjalista dorobku naszego noblisty – zasadnicze dylematy i pytania rzuconego w obce językowo i kulturowo środowisko – pisze dalej prof. Fiut – staja się bowiem nie tyle tematem filozoficznej refleksji, ile zostają poddane próbie codziennej egzystencji przeciętnego Polaka, który przeszedł drogę podobna do tej, jak była udziałem tysięcy: udręczony mizeria życia w późnym PRL-u, opuścił kraj w okresie “Solidarności”, i przez obozy dla internowanych, gdzie zastało go wprowadzenie stanu wojennego, zawędrował aż do Kalifornii, uparcie ścigając mit amerykańskiego raju.”
Uważam, ze to dość fortunne wprowadzenie w materię pamiętnika. Zarazem sygnał, czego czytelnik może się spodziewać po “Zapiskach” Adama Lizakowskiego. Są one z jednej strony charakterystycznym papierkiem lakmusowym, absorbującym niemała a realna prawdę o genezie, motywacjach i jakże w sumie przyziemnych doświadczeniach ogromnej części całej emigracji tamtych lat. Tak mało mającej wspólnego z hasłami i etosem ruchu “Solidarności”, a tak wiele z potocznym ryzykiem, cwaniactwem i przebojem. Słowem, awanturniczym oczekiwaniem tamtej fali emigrantów, “ze wbrew wszystkiemu, nam się uda”. Z drugiej – “Zapiski” są na szczęście także “kolorowa kula” zamkniętych w niej snów i marzeń dwudziesto paroletniego, prostolinijnego chłopca z polskiej prowincji, przy tym wrażliwego poety, który zamiast do Chicago, utartym przez poprzedników szlakiem, wybrał się do San Francisco, składając aplikacje o pomoc do Fundacji Lwa Tołstoja (!). Rezultat, w sporej mierze, okazał się na miarę wyobrażonych oczekiwań. Pisze to oczywiście w tonie pół żartem, pół serio, tak zresztą jak sam Lizakowski, kiedy opisuje on te, graniczące z surrealizmem, pierwsze doświadczenia z arcydziwnego miasta Ameryki (poczynając od parady etników wszystkich ras eskortujących poetę do jego nowego “miejsca pod słońcem”). Czytelnika nie ominie tez barwna gama przeżyć autora w obcowaniu z całym “kulturalnym i twórczym światkiem” starej i nowej emigracji polonijnej znad Zatoki San Francisco. Portret utrzymany w cokolwiek krzywym zwierciadle, przez co autor musiał, w końcu, salwować się ucieczka… do Chicago!
Tym samym doznania “złodzieja czereśni” (jak się potem Lizakowski sam nazwie we własnym programowym poemacie), młodego emigranta z Pieszyc wyrzuconego poza orbitę swojego prowincjonalnego środowiska przez ciśnienie polityki i historii, sięgające wtedy poziomu krytycznego, przybierają w książce charakter nie tyle dokumentalnej rejestracji, co wizji i zjaw z pogranicza fantazji i poezji, chyba nie bez wpływu wypalanych w trakcie pobytu i towarzyskich spotkań, fajeczek z hippisowskim szczęściem. Nic dziwnego, że w “Zapiskach” pojawiają się też gadające ( po polsku!) i kiwające łapą poecie, koty, nie mówiąc już o całej galerii poznanych w Ameryce dziewcząt, od zjawiskowej Vicki i subtelnej Nadieżdy, po jakże pomysłowa Jo, smarująca sie dla poety jogurtem i niezapomniana Suzan, uzmysławiająca biednemu emigrantowi, w całej ludzkiej rozciągłości, jego realne szanse na traktowanie go serio w Ameryce, źródło największych radości ale i bólu poety. To z całą pewnością najlepsze, najbardziej przejmujące i osobiste strony książki, które zyskują autorowi rzadkie zaufanie i aplauz, w tej szczególnej kategorii prozy.
Lizakowski w swoich “Zapiskach znad Zatoki San Francisco”, może się wydać bardzo typowym uciekinierem z ponurego kraju, pogrążającego się w chaosie i widocznej juz gołym okiem agonii, dobrowolnie jednak zdającego się na łaskę i niełaskę losu “uchodźcy z obozu komunistycznego” do tandetnie święcącego się, jak landrynka, świata zachodniego, który “witał” tych życiowych desperatów wielodniowym wyczekiwaniem u zatrzaśniętych bram obozów przejściowych, o których poeta potem tak napisze:” zmęczenie, rozterka, apatia, depresja, kolejki do jedzenia, kolejki lóżek do łazienek, na przesłuchanie, wszędzie setki, tysiące ludzi”. Ale jest także, i chyba przede wszystkim (na tym polega realna uroda tej zaskakującej, w tak wielu miejscach, książki) bardzo osobistym, indywidualnym narratorem emigranckiej epopei i niemal surrealistycznym jej poeta. Takiej książki o “solidarnościowym” exodusie dotąd nie było, nikt inny tez tak tej polskiej przejmującej epopei setek tysięcy nie opisał…
Ale największa niespodzianka, jaka przynoszą “Zapiski znad Zatoki San Francisco” jest wręcz intymny, bardzo osobisty i szczery aż do bólu, ton. Autor stopniowo odsłania cala swoja “ucieczkę na Zachód” jako cierniowa, życiowa konieczność. Wybór, przed którym intuicyjnie nie mógł sie juz cofnąć, choć długo sam nie był świadom, co w rzeczywistości on oznaczał. Najzupełniej obcy jest mu “arcypolski” duch szarży kawaleryjskiej, pokazywania i dokazywania, cechujący, prawem kontrastu, niemałą część opisywanych przez niego, także, towarzyszy podróży. Więcej, w miarę czytania “Zapisków” Lizakowskiego coraz bardziej ulega się wrażeniu, ze jego historia to w istocie doświadczenie młodej, po polsku prostej a niezepsutej, duszy. Emigrowanie stało się dla niego prawie tym, czym kiedyś było samotne wyruszenie w nieznane, z małym tylko tobołkiem i kijem żebraczym. W oczekiwaniu na poniewierkę i sypiące się razy, jako nieunikniona część odważnego do kresu, eksperymentu.
W miarę lektury “Zapisków” narasta tylko wrażenie coraz szczelniejszego zamknięcia bohatera w swoim własnym, wewnętrznym świecie kontemplacji życia i przemyśleń, niczym wędrownych zakonników z “Kwiatków św. Franciszka”, choć realia i proza codziennego życia w tak obcym dla niego kraju, z małym tylko zasiłkiem “na przetrwanie”, ściąga go nieustannie na twarda, wyboista ziemie. Niemal siedem lat “emigranckiego chleba”, opisane i utrwalone w “Zapiskach”, zawiera przede wszystkim duchowa przygodę autora. Widać to jasno z perspektywy iście filozoficznego finału, kiedy zadaje on sobie podstawowe pytania,” po co mu to było” i jaki jest, w sumie bilans własnego, ludzkiego doświadczenia. “Wyjechałem z Polski – odpowiada – ale czy się jej wyparłem? Nie. Czy ja zdradziłem? Nie. Czy mnie Polska potrzebuje? Chyba nie. Poradzi sobie beze mnie.” Tak zapewne myślał o i dalej myśli wielu emigrantów tego pokolenia. Lizakowski idzie jednak dalej. Wyznaje: “Jedno jednak jest pewne. Dopiero wyjazd z Polski uświadomił mi, na ile jestem Polakiem. Jak ważna jest dla mnie Polska i wszystko to, co tam się dzieje. Zrozumiałem też, że będąc Polakiem równie dobrze mogę mieszkać w San Francisco. Teraz nawet jestem przekonany, że jestem lepszym i wartościowszym Polakiem od tych, którzy mieszkają w kraju przez całe życie. Pozbyłem się kompleksu polskości i wyleczyłem z Polski, stając się jednocześnie lepszym Polakiem od tego, który kilka lat temu wyjeżdżał z niej. (…) Ameryka dala mi te możność spojrzenia za siebie i przed siebie, stworzyła mi kilka takich okazji, ze mogłem przyjrzeć się sam sobie …”.
“Bez wyjazdu z Pieszyc – kontynuuje Lizakowski – prawdopodobnie nigdy bym tego nie spostrzegł, ani tak szczegółowo tego nie rozważał. Były takie momenty w tym dzienniku, kiedy notowałem chwile “w locie”, bez żadnych głębszych analiz, czy zastanawiania się nad tym, co pisze. Robiłem to z pełna świadomością, bo wiedziałem, ze może taka chwila być dla mnie ważna – powiem górnolotnie – jedyna w swoim rodzaju dla poznania siebie, rozumienia świata, który mnie otacza. Nie wstydzę się tego, nie wypinam dumnie piersi, najważniejsza była dla mnie zawsze szczerość i autentyczność zapisków. Dzięki nim mogę teraz raz jeszcze odbyć podróż w czasie, wybrać się do tych miejsc kiedyś owianych tajemnica, rozmawiać z ludźmi, których być może nigdy więcej nie spotkam już w życiu…”.
Dr Wojciech A. Wierzewski
Adam Lizakowski: “Zapiski znad Zatoki San Francisco”, Wydawnictwo Otwarty Rozdział, Rzeszów, 2004. Tom w serii “Frazy”, Stowarzyszenia Literacko – Artystycznego w Rzeszowie. Stron 452.
Wojciech A. Wierzewski (ur. 19 czerwca 1941 w Krakowie, zm. 4 grudnia 2008 w Chicago) – literaturoznawca, krytyk filmowy, nauczyciel akademicki, publicysta.
Wojciech A. Wierzewski. Absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego (1963) i wieloletni pracownik naukowy UW. Doktorat w 1974.
W roku 1979 wyjechał – jako profesor wizytujący – do Indiana University Bloomington Stanach Zjednoczonych, gdzie przez trzy lata prowadził zajęcia dydaktyczne. W roku 1982 przeniósł się do Chicago, gdzie prowadził kursy polonistyczne i filmowe na Governors State University, Loyola University, Illinois State University i DePaul University.
W latach 1985-2008 redaktor “Zgody” – organu oficjalnego Związku Polskiego Narodowego, polonijny dziennikarz, organizator i współtwórca (wraz z Piotrem Domaradzkim) nowatorskiego panelu dyskusyjnego Konwersatorium “Dialog 96”. Autor wielu publikacji, w tym książek: “Pegaz za Oceanem”, “Polskie Chicago, lata osiemdziesiąte, lata dziewięćdziesiąte” (Wydawnictwo Adam Marszałek 2002) oraz “Polskie tropy w Ameryce” (Oficyna Wydawnicza Kucharski 2008).
Artykuł ten to fragment książki na 40 lecie pracy twórczej poety sowio – górskiego Adama Lizakowskiego.