Robert Gawłowski – „Leszin”

0
875

      Po raz pierwszy usłyszałem o nim w roku 1977 podczas studiów na wrocławskiej polonistyce. Czekałem na jakieś zajęcia, coś czytałem, gdy podeszła do mnie koleżanka z grupy Urszula Benka. Była rozpromieniona. Trzymała w ręku swój debiutancki tomik „Chronomea” wydany w serii „Pokolenie, które wstępuje”. Zapytałem od razu, kto go wydał? „Leszin” – odpowiedziała Urszula i dalej przeglądaliśmy jej wiersze. Dopiero po jakimś czasie dostałem od niej tę książeczkę z dedykacją. Zastanawiałem się, kto to taki ten „Leszin”? Nieco później „u Leszina” (bo tak się mówiło) wydali swoje tomiki jeszcze dwaj moi koledzy (dziś zacni profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego) – Marcin Cieński i Leszek Pułka. Wreszcie przyszła pora na mnie. Opiekunką i redaktorką mojego zbioru została Urszula Benka. Studia ukończyłem tuż przed strajkami sierpniowymi w roku 1980. Zaraz potem – praca w Ossolineum i teatrze „Kalambur”. Zaczęła się rewolucja „Solidarności’. Do zbiorku włączyliśmy z Urszulą wiersze z mojego cyklu „Chora prowincja” i tak też miała być zatytułowana moja pierwsza książka. Cieszyłem się bardzo, bo we wcześniejszych wydanych przez „Leszina” seriach poetyckich znalazły się m.in. bardzo dobre książki: Jana Krzysztofa Adamkiewicza, Lecha Majewskiego, Czesława Markiewicza, Tomasza Soldenhoffa, Romana Chojnackiego, mojego imiennika Wojciecha Gawłowskiego, Jana Wołka, Jana Rybowicza, Bronisława Maja, Dariusza Tomasza Lebiody, Piotra Cielesza oraz Krzysztofa Kuczkowskiego. Dowiedziałem się z listu od Jerzego Leszina-Koperskiego, że premiera książki odbędzie się 19 grudnia 1981 roku i jestem na nią zaproszony do Warszawy. Tymczasem sytuacja polityczna w Polsce stawała się coraz bardziej napięta. W listopadzie zdążyliśmy jeszcze zorganizować, przy wsparciu Julii Hartwig i Marka Nowakowskiego, Zjazd Młodych Pisarzy w Poznaniu. Mówiąc „my” mam na myśli Koła Młodych działające w różnych miastach przy oddziałach ówczesnego Związku Literatów Polskich. Ponieważ byłem przewodniczącym koła wrocławskiego, aktywnie uczestniczyłem w przygotowaniu tego zjazdu. Z tego powodu bywałem na spotkaniach w Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu. Pamiętam, że uczestniczyli w nich także Antek Pawlak, Piotr Bratkowski, Romek Chojnacki i Waldek Żyszkiewicz. Po jednym z takich zebrań umówiony byłem z legendarnym „Leszinem”. Czekałem pod Kolumną Zygmunta. Potem poszliśmy na Starówkę do „Fukiera”. Jurek pytał o poetycki Wrocław, o Lothara Herbsta, Mariannę Bocian, Janusza Styczna i innych znanych mi pisarzy. Zapewniał, że z moją książką wszystko jest w porządku i piękne wprowadzenie napisała Urszula Benka. Mówił też, jak jest zafascynowany jej osobowością i wierszami, snuł kolejne plany wydawnicze. Jednym słowem, miał wiatr w żaglach. Spędziliśmy całe popołudnie, bo dołączył do nas któryś z warszawskich poetów. Zapamiętałem, że Jurek troskliwie odprowadził mnie na dworzec i zapakował do pociągu. Wracałem do Wrocławia ciesząc się tym, że już za kilka miesięcy zobaczę swoją pierwszą książkę. Wprowadzono jednak stan wojenny i cała już wydrukowana seria poszła ponoć na przemiał. Jurek napisał do mnie dopiero po stanie wojennym. Cenzura ostro ingerowała w każdy tekst. Ostatecznie „uratował” mi wiele wierszy, ale tytuł „Chora prowincja” nie przeszedł. I tak, cała seria wyszła dopiero w roku 1983, a mój arkusz ukazał się pod zmienionym tytułem „Nie ukrywajmy tego szaleństwa”. Mimo trudnego czasu, wiersze te zostały bardzo dobrze przyjęte. Jurek, od czasu do czasu, informował mnie o recenzjach, a nawet przysyłał wycinki prasowe, bo kopiarek wtedy jeszcze nie było. Dawał mi też do zrozumienia, że chciałby wydać moją kolejną książkę i zachęcał do pracy nad nią.          

     W międzyczasie rozpocząłem studia doktoranckie, które zaproponował mi Jacek Łukasiewicz. Pod jego kierunkiem miałem przygotować rozprawę „Gry i strategie poetyckie Adama Ważyka”. Jak tylko napisałem o tym „Leszinowi”, natychmiast namówił mnie na wydanie książki krytycznej w serii „Krytyka Literacka i Artystyczna”, w której ukazały się ważne pozycje Andrzeja Zawady, Leszka Bugajskiego, Romana Chojnackiego, Sergiusza Sterny-Wachowiaka, Macieja Chrzanowskiego, Zbigniewa Bauera, Krzysztofa Pysiaka, Sławomira Magali i innych znanych krytyków. Jurek poprosił o konspekt, który szybko mu przesłałem. Choć rzecz nigdy nie została przeze mnie dokończona (takie bywa życie), zapamiętałem ogromną troskliwość Jurka i jego oddanie, nie tylko wspólnym projektom, ale, przede wszystkim, przyjaźni. Interesowały go nie tylko teksty. Pytał o pracę, mieszkanie, zarobki, moją maleńką córkę, o to, jak mi się wiedzie w życiu osobistym i jak mógłby mi pomóc. Ponieważ konspekt książki o Ważyku bardzo mu się spodobał, zaprosił mnie do swojej redakcji w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Dołączył do nas, nieco spóźniony, Andrzej Krzysztof Waśkiewicz, z którym znaliśmy się już wcześniej z różnych spotkań i sympozjonów literackich. Rozmowa dotyczyła, oczywiście, zakresu tekstu. Jurek wyraźnie się cieszył, ze wraz z „AKW” przenosiliśmy się co chwila w czasy międzywojennej polskiej awangardy poetyckiej (Peiper, Przyboś, Ważyk, Wat, Stern, „Almanach nowej sztuki” Stefana Kordiana Gackiego itd.). Po tej długiej rozmowie  zabrał mnie na spotkanie z kimś jeszcze. Pojechaliśmy taksówką na jakieś osiedle. Okazało się, że odwiedzimy Krzysztofa Gąsiorowskiego, z którym „Leszin” musiał coś pilnie omówić. Gospodarza znałem, oczywiście, z miesięcznika „Poezja”. Przyłożył bowiem rękę do publikacji moich wierszy na łamach tego pisma w maju 1977 roku. Wypiliśmy po herbacie i na lekkim rauszu pojechaliśmy coś zjeść. Restauracja nazywała się „Sofia”. Cieć w drzwiach musiał już chyba dobrze znać moich starszych kolegów, bo wymienili z nim kilka zawadiackich słów. Z tego zakrapianego spotkania pamiętam ironiczny uśmieszek Krzysztofa Gąsiorowskiego i Jurka, który się zaperzał jak kogut, gdy mowa była o tzw. rzeczywistości. Bolały go bardzo zniewolenie i marazm. On chciał bardzo działać, a nie biadolić. Starał się coś zrobić, a nie zapijać żale, choć za kołnierz też nie wlewał. Tym razem, do dworca dotarłem samodzielnie i porannym pociągiem, po tej niezwykłej nocy wróciłem do swojego Sobociska pod Wrocławiem, gdzie wtedy mieszkałem i uczyłem języka polskiego w tamtejszej szkole podstawowej. Kilka miesięcy po tym spotkaniu, Jurek poprosił, bym przygotował większą książkę poetycką, bo planował uruchomienie nowej serii wydawniczej dla autorów po debiucie. Ponieważ miałem już prawie gotowy zbiór „Marko Polo”, przesłałem mu maszynopis. Odezwał się bardzo szybko. Rzecz mu się podobała, a i recenzje wewnętrzne, jakie otrzymał, były też bardzo pozytywne. Poinformował mnie, że dał już materiał do wstępnej redakcji i ponownie zapraszał do Warszawy. I tak poznałem nieocenioną Katarzynę Grelę, która została redaktorką mojego tomu. Jurek widział, że się rozumiemy i zachęcał nas, byśmy szybko przygotowali książkę do druku. Tego dnia był bardzo zajęty, więc nie miał czasu na eskapady po Warszawie. Do pokoju redakcyjnego wchodziły co rusz to nowe osoby. A to Kasia Suchcicka, a to Bohdan Wrocławski, którego wtedy poznałem. Kasia Grela postanowiła, że musimy uciec z tego zamieszania i zaproponowała,  byśmy układanie zbioru dokończyli w jej rodzinnym domu przy placu Wilsona. I to tam powstał ostateczny układ tomu „Marko Polo”, który ukazał się szybko i został uznany z jedną z najważniejszych książek poetyckich roku oraz uhonorowany nagrodą im. Stanisława Wyspiańskiego. Wręczenie tych nagród odbywało z wielką pompą się na Zamku Królewskim. Jednak zaraz po uroczystości pojechałem do Jurka i Kasi, by im raz jeszcze podziękować. Oczywiście, wiedzieli o tej nagrodzie, ale Jurek przyjął moje podziękowania ze łzami w oczach. Bardzo się wzruszył. Po czym oznajmił, ze zaprasza mnie do redakcji pisma „Integracje” i dał wyraźnie do zrozumienia: „nie osiadaj na laurach, tylko bierz się dalej do roboty…”. I, aby nie zasypywać gruszek w popiele, zlecił przygotowanie dużego tekstu o poezji „Nowych Roczników”, bo przymierzał się do wydania obszernej antologii, która zresztą ukazała się pod takim właśnie tytułem. Ponieważ była ostra zima musiałem o świcie przez zaśnieżone pola dojść do stacji kolejowej w Lizawicach pod Oławą, stamtąd dojechać pociągiem do Wrocławia, nadać przesyłkę na poczcie przy Dworcu Głównym, po czym wrócić „na ósmą” do pracy w szkole. Ten obszerny szkic nosił tytuł „W przestrzeni niewiadomego” i ukazał się w roku 1989, w zeszycie  XXV „Integracji”. Jego zakończenie stanowił mój manifest „Poezja poznająca”, o którym zrobiło się bardzo głośno. Za sprawą Kasi Suchcickiej rzecz trafiła do Polskiego Radia i była tematem audycji w Programie II oraz w popularnej „Trójce”. Pośrednio dzięki temu trafiłem potem do Radia Wrocław, gdzie od roku 1991 pracowałem etatowo jako zastępca dyrektora tej rozgłośni czyli Lothara Herbsta. Wcześniej jednak nastąpiły ważne przemiany – fale strajków w Polsce, upadek Związku Radzieckiego, Okrągły Stół, Wybory ’89, zburzenie Muru Berlińskiego, aksamitna rewolucja w Pradze i krwawa rewolucja w Rumunii. Świat się zmieniał na naszych oczach. Nadchodziły nowe czasy. Wszystko przyspieszało. A nas porywało życie.

       W latach 90., w Radiu Wrocław, co tydzień, wraz Lotharem Herbstem i Romanem Kołakowskim przygotowywaliśmy magazyn literacko-muzyczny „Obecność”.  Jurek założył wtedy Spółdzielnię Wydawniczą „Anagram”. Dalej wydawał poezję. Nie raz, nie dwa, na biurku Lothara Herbsta widziałem kolejne książki poetyckie z tej oficyny świadczące o niezłomnej aktywności i konsekwencji „Leszina”. Cieszyliśmy się nimi. Lothar Herbst skrupulatnie dbał, by były omawiane i prezentowane na naszej radiowej antenie.
Być może nawet pisał i tym „Leszinowi”, ale o tym nie wiem. Kiedy jednak po wielu latach otrzymałem od Piotra Smolińskiego obszerny tom opatrzony bardzo długim tytułem „Relacje: Warszawa – Zielona Góra, Gdańsk. Jerzy Leszin-Koperski – Andrzej K. Waśkiewicz. Korespondencja, autobiografia, dzieła”, wydany w roku 2018, na jego stronicach, pośród wielu znaczących osób, odnalazłem także Lothara Herbsta, ale też – choć nie dosłownie – spory kawałek swojego życia. Trudno się było oderwać od lektury, trudno było nie porównywać „notatek” własnej pamięci treścią ich listów, przypominać sobie wiersze, czy studiować ogromną bibliografię, która uświadamia jak wiele dla polskiej poezji zrobili „Leszin” z Waśkiewiczem. Przecież były to wielokrotnie rzeczy wiekopomne. Wystarczy przywołać nazwiska poetów wydawanych w kolejnych seriach „Generacji”: Stanisław Swen-Czachorowski, Edward Balcerzan, Stanisław Czycz, Tadeusz Peiper, Barbara Sadowska, Wacław Bojarski, Zdzisław Jaskuła, Zbigniew Bieńkowski, Wiktor Woroszylski, Marian Ośniałowski, Jarosław Iwaszkiewicz, Adam Ważyk, Krzysztof Karasek, Stanisław Barańczak.       

     W tamtym czasie Jurek (rocznik 1935) nie wyglądał wcale na swoje lata. A był tylko nieco młodszy od mojego ojca i starszy o dobre sześć lat od mojej mamy. Nigdy jednak w rozmowach z nim nie odczuwałem, sporej przecież, różnicy wieku. Wydawał mi się tylko troszkę starszym kolegą. No i autorytetem, który tak wiele wiedział o poezji. Był człowiekiem bardzo przystępnym, choć jakby nieustannie rozkojarzonym. Absorbowało go wiele spraw naraz. Miał niewątpliwie dobry smak poetycki. Potrafił odróżnić ziarno od plew. Bywało, że dokonywał bardzo ostrych ocen. I wściekał się na pozerów, których także i w literaturze nie brakowało. Czułem, że do mnie ma jakiś sentyment. Może dlatego, że byliśmy obaj, w gruncie rzeczy, chłopakami z prowincji, która pozostawiła w nas pewien rodzaj czystej naiwności. Wiem, że życie było dla niego nieraz bardzo trudne. Sygnalizował to ledwie gorzkim uśmiechem. Z natury był jednak chyba optymistą. Wciąż wyznaczał sobie nowe cele. Nieustannie coś projektował. Ciągle ciekawy ludzi, świata i nowych wierszy. Niezmordowany w swoich okołoliterackich aktywnościach, odbierał sobie czas, by zająć się swoją twórczością. Bardziej niż o sobie, myślał o innych. Była w tym skromność i pokora. Ale też jakaś nuta żalu, może nawet wewnętrznego rozdarcia, bo tylko on sam wiedział, co poświęca, chcąc pomagać całej rzeszy poetów. Wiele autorek i wielu autorów „Leszinowi” zawdzięcza, naprawdę, bardzo wiele. Choć nie mnie oceniać: pamiętają czy nie pamiętają, chcą czy nie chcą pamiętać?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko