NIE POZWÓL MILCZEĆ SERCU
nie pozwól milczeć sercu
na przekór twardzielom tego świata
niech nuci swą piosenkę
choćby wydawała się banalna
niech uczy twoje ciało
Miękkości i Oddania
Posłuszeństwa i Skruchy
Spójrz na padające z trzaskiem
mury
Zobacz
rozsypujące się w rdzawy proch szkielety przyłbic
twoje serce jest bramą
zielonym przesmykiem światła
POLITYKA
zawiązała się nowa partia
kanibali bezstronnych
szefem jest chudy facet
z ropiejącą raną nad okiem
a program jest atrakcyjny
spodziewają się porwać tłumy
nie chodzi tam bynajmniej
o zjadanie się nawzajem
właściwie o nic tam nie chodzi
bo nikt nie zna programu
podobno w ogóle go nie ma
to nasz największy atut
mówi facet z raną
czarny ptak siadł mu na twarzy
poszerza dziobem otwór
jest już na tyle duży
że mógłby tam zamieszkać
lecz macha tylko skrzydłem
przenosi się gdzie indziej
na jakąś inną wyspę
której nikt jeszcze nie widział
ta twarz jest mózgiem partii
jej cel to ropiejąca pustka
POEMAT
chciałbym napisać
niekończący się poemat
dla mojej córki Agnieszki
dla mojej żony Barbary
dla syna mojego Piotra
pierworodnego
dla suki Pusi z przepukliną
dla telefonu Panasonic
dla biurka ze sklejki
dla podłóg z desek sosnowych
dla ojca Bogusława który odszedł
dla matki Nadziei która jest
dla ścian oblepionych książkami
dla książek trapionych przez mole
dla myszy gryzionych przez czas
dla okna przez które wyglądam
dla drzwi co nie stały się bramą
dla ziemi wilgotnej i żyznej
dla słońca choć czasem pali
dla trawy bawiącej na skwerku
dla dzieci rosnących na trawie
dla ludzi walących się z nudów
dla mnichów gryzących się w ciszy
dla świrów sunących w podskokach
dla glisty ryjącej w ziemi
dla zsypu w którym jest wszystko
dla butów które mnie gniotą
dla skrzydeł których zazdroszczę
powietrza którego brakuje
dla wszystkich trucizn świata
nierządnic złodziei morderców
cholery dżumy kiły
dla niepokornej gwiazdy AIDS
dla Śmierci
Nicości
Pełni
Miłości
Nadziei
dla Nienawiści
Noża i Chleba
Krwi i Wódki
POEMAT który upada
poemat który się gryzie
Powstaje Zanika Się Pręży
Niech trafi go szlag
Niech błogosławi go cisza
Amen
DOWODY NA ISTNIENIE RAJU
śmietnikowi kolekcjonerzy
zadziwiają mnie swoją odwagą
skazani na ludzką pogardę
w skupieniu nurzają się w odpadkach
Wtajemniczonych
nie mierzi smród
gnijącego mięsa
nieludzko poplamione koszule
buty z połamanymi nosami
tutaj znaleźć można
niezły strzęp wieczności
i sprzedać go za dobrą
cenę
pochyleni nad kosmosem
wyławiają perły
to oni są książętami
poezji
jakże bogaci
jak szczęśliwi
odnajdują w kubłach
błyskotliwe dowody
na istnienie raju
DO KAMIENIA
chciałbym ocalić cię kamieniu
od nieprawdziwych pomówień
że jesteś nieczuły i bezużyteczny
który leżysz spokojnie nad rzeką
gładko wyczesany przez czas
i wiatr cię pieści
ziemia dotyka twego jedynego oka
ty widzisz głębiej ode mnie
jesteś jak chłodna gwiazda
pulsująca szarym światłem
przytulony do mojego policzka
rozgrzewasz się jak słońce
rozjaśniasz rączki dzieci
puszczających niewinne kaczki
A rzeka marszcząc się
przyjmuje twoje ciało
otacza kolistym promieniem
przepadasz gdzieś na dnie
służysz teraz innym
rybom, mchom, rakom chodzącym do tyłu
bądź pochwalony kamieniu
mój niemy nauczycielu
poświęcenia i tkliwości
PIANA
kraków w odnowionej sukience tynków szklący bankami
płacze dziewczynka na ulicy małoletnia prostytutka
kobieta z kartką u szyi wygląda na alkoholiczkę
ma takie podkrążone oczy pewnie dorabia w bramie
całkiem nieźle ubrana choć to o niczym nie świadczy
szmateksy niepostrzeżenie zacierają granice ubóstwa
niech pan jej nic nie daje za rogiem stoi jej bryka
letni wieczór na szewskiej z mariackiej dochodzi hejnał
w mojej głowie tętnią niekończące się hordy
dziewczynce podkładam nogę wali w rekonstrukcję szyn
niewidzialny tramwaj przecina przezroczyste ciałko
zbliżam się do kobiety dyskretnie odbezpieczam sprężynę
zdziwiona osuwa się po murze monety kapią na bruk
potrząsam puszką i krzyczę wspierajcie zabytki krakowa
wieczorem w wiekowym pubie siedzę sączę guiness
z sąsiedniego mackwaka zalatuje smażony olej
na kamienicy bilboard wuj donald ponad wszystko
on wie że prawdziwa sztuka wymaga przekraczania granic
mam wizję w miejsce srających gołębi kaczor ponad miastem
kwacze zamiast hejnału i nie wiem już czy ten sen się skończy
póki siódmy guiness wirtualna piana cieknie z pyska smoka
ZDĄŻĄ NA CZAS
tego ranka miałem robić zupełnie coś innego
spojrzałem mimochodem na półkę z książkami
wyjąłem czarną na okładce ktoś w zapiętym męskim płaszczu
jego głowa zanurzona w ciemności w poszukiwaniu utraconego ciepła
i inne wiersza wiktora woroszylskiego znałem o tyle o ile zacząłem sączyć
jego słowa jak dawno nie pite wino a przecież piłem wczoraj ginsberga
zatrute poematy allen wciąż siedział mi na ramieniu szeptał to odtrutka
to prawda poczułem się mocniejszy jego długa fraza jak zastrzyk
rozsnuwał moje skrzydła czepiałem się nieobecnych metafor
ludzi słów poplątane znaczenia chwiały się budziły lęk
przed tym żywym lasem który przyjdzie do mnie
przed losem niejasnym jednak czytałem słowo po słowie wiktora wiersze wyznał
n i e w i e m c o t o p o e z j a
lękliwie otwierało się we mnie źródełko chuchającego ciepła
chochlik niczego nie pamiętam ani jednej frazy litery co jak miecz
rozcięłaby ciemności i było jakby niczego nie było a przecież czułem
rosnąca pewność z głową w ciemności nie jestem jak struś w parzącym piasku
skąpany jego słowami czułem się jaśniejszy lżejszy jakbym za chwilę miał
odfrunąć nie miałem jednak serca zostawiać tego ogródka upiększanego
z moją basieńką każdego dnia jej słowa i myśli są tak blisko wierzę
w zbawienie mojej duszy i ciała ten znikomy ogródek jest dla mnie rajem
w trawie przez nas deptanej co podnosi się w owocach które zjadamy rok w rok dostajemy tak wiele czy jest coś ważniejszego niż nasze spełnienie
w poszukiwaniu utraconego ciepła i innych wierszy które zawsze
zdążą na czas ?
* * *
Rysiowi Rodzikowi
napisałem kilkaset wierszy
no, może kilkadziesiąt
gdy jeszcze trochę się posrożę
to będzie ich może kilkanaście
A jak jeszcze bardziej
to może kilka, trzy, dwa
zgoła jeden
A jak nie napisałem żadnego
który przetrwałby to zniechęcenie
tę niewiarę w słowo pisane psia go mać
to czy warto żyć
bez jednego chociażby wiersza za pazuchą?
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl
Wiersze piękne, przejmujące pytaniami zanurzającymi się w wielu sferach wrażliwości. Ten ostatni dla Rodzika. .. Taki był codzienny, dopiero dziś niecodzienny.