Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (24)

0
544

Opus vitae

         Piszemy wiersze jak najęci. Lepsze, gorsze – zgodnie z tzw. średnią krajową. Sam siebie nie uważam za poetę „ważnego”, a moją główną domeną jest krytyka literacka. Ale nawet ślepej kurze ziarno się znajdzie.

        Otóż w roku 2008 wydałem w warszawskiej oficynie Nowy Świat tomik poetycki pt. Ja, Faust. Potem ten tom miał jeszcze dwa wydania: drugie we Francji, wydane tam przez diasporę w języku polskim i rosyjskim (Association Franco – Européen de Littérature) i trzecie znów w Polsce (w roku 2018;Wydawnictwo: Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Szczecin).

        Wcześniej i później nic lepszego-wierszowanego (jak mi się wydaje) nie napisałem. Poniżej chcę pokazać wam wiersz z tego tomu i w moim dorobku zapewne najważniejszy. Oto on:

        Faust pisze do Piotra Kuncewicza: Pytasz mnie o braterstwo krwi, wspólny rytm serca, / lęk w oczach, źródło i powód pragnienia, skowyt / wyrywający się każdej nocy w rozmowach z sufitem, / pytasz, dlaczego na widok gładkiej skóry i rześkiego powabu / Małgorzaty mdlejemy w środku siebie / z zachwytu i wściekłej niemocy, / nagle wyrasta w nas dwudziestoletni chłopiec / biegnie ku niej i uderza głową w mur / głuchego ciała. // Odpowiedź, Piotrze, jest prosta: / od kiedy staliśmy się wyznawcami prawdy i piękna, / pozyskaliśmy zdolność wzruszenia się zachodem słońca / nad winnicami Badenii, / zdolność zapłakania nad butwiejącym jeżem / znalezionym w zakątku jesiennego ogrodu, / zdolność niemego zachwytu kształtną głową flaminga, / która nagle okazuje się dłonią tancerki sięgającej po rąbek szyfonowej kryzy, / od kiedy zrozumieliśmy, że zrywając jabłko z jabłoni / niszczymy wszechświat jabłka, a zjadając je trawimy rajski owoc i wkraczamy / w zastygłą rzekę Mitu, / nie mogliśmy już potem / od tych wszystkich wielkich i małych zdarzeń / powrócić do siebie, cieszyć się sobą, sycić / w lustrze; nasza skóra była jak zdjęta z nosorożca, / elephantiasis cielska raził nieociosaną bryłą, wszystko w nas krzyczało // odrażającym uwiądem / zapomnianej młodości. // Ale byliśmy przecież już wtedy władcami królestw, / opasłe księgi meblowały nasze wnętrza, / ich safian gładził bunt i obyczaj, jakie zbieraliśmy latami / w borach żywota, świat rozsupływał przed nami swoje rozdroża, / dorzecza wielkich mitów znajdowały ujście w deltach słów, / legenda Europy kładła się przed nami brzuchem do góry jak potulna lwica / i tylko jedno okazało się nieosiągalne: / pępek Małgorzaty, / to magiczne epicentrum świata, / w którym chcieliśmy jak w studni Artemidy / znaleźć cudowne orzeźwienie, / nie wiedząc, że bierze nas w swoje ręce / zimna dawczyni nagłej śmierci, syrena faustów, / frigida zenitu wzywająca w sam środek kipieli / i pożerająca nas kawałek po kawałku jak harpia, / która wyrywa rybki życia z wód płodowych / nadziei. // Łączy nas, Piotrze, to samo, / to samo aż do znudzenia dzieje się bez zmian, / od praczasów, epok, pokoleń budujemy gmachy wiedzy, / ustawiamy słowo na słowie, / warga nam drży z przejęcia, gdy natrafiamy na samorodek / metafory, stukaratowy symbol, kryształowe przesłanie, / ale żaden poryw sztuki, żaden wysiłek dnia nie jest nic warty, / jeśli pod wieczór nie możemy wrócić do łona niewiasty, / zwinąć się w embrion, zasnąć chłopięcym snem, / by rano obudzić się do nowego czynu. // Dlatego starzejemy się, wiotczejemy, / ręce nam opadają, / świat z nas odpływa, / Małgorzaty za naszymi plecami / kreślą sobie palcem kółka na czole / i puszczają się z efebami, / z którymi płodzą nowych faustów, / a zamroczony los zatacza się od ściany do ściany / da capo al fine.

         I to by było na tyle… Nie chciałem się pochwalić – chciałem rzucić tu, na szersze wody, coś co chyba na zawsze przeskoczyło moje poezjowanie. Amen!

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko