Jerzy Sikora – Grupa poetycka „Niezapłacony Rent” z Chicago*

0
960
Jerzy Piotrowicz

Emigracja – dobrowolne lub niedobrowolne przesuwanie się ludności, instytucji, jednostek z własnego terytorium na inne, bliskie czy dalekie – jest uniwersalnym zjawiskiem społecznym nieznanym jedynie szczepom nomadów. Ale i to można zakwestionować, bo przecież nawet Cyganie niejednokrotnie z własnej lub cudzej woli zmieniali terytoria swoich wędrówek. Emigracje, zwłaszcza w XX wieku, stały się zjawiskiem powszechnym. Można nawet o nich mówić jako o swoistym znaku czasu współczesnej cywilizacji. Liczne są także rzesze polskich emigrantów, a wśród nich pisarzy. Do tej pory nie ma kompleksowego opracowania polskich grup literackich na emigracji. Należy też stwierdzić, że ich liczba nie jest zbyt wielka, a przeciwnie – dość znikoma w porównaniu z krajowymi. Dlaczego? Z wielu powodów. Między innymi z tak oczywistych, że na emigracji było zdecydowanie mniej pisarzy niż w kraju; że na obczyźnie byli bardziej rozproszeni, w większej diasporze. Większej liczbie grup w kraju sprzyjała również “stadna” polityka kulturalna PRL-u. W niniejszym tekście zajmę się grupą poetycką „Niezapłacony Rent” z Chicago. Opisując ją wkraczam na teren socjologii życia literackiego oraz historii literatury. To przyczynek do badań nad współczesną polską literaturą emigracyjną. Odwołajmy się najpierw do refleksji literaturoznawczej, mówiącej o tym, czym jest grupa literacka. Zagadnienie grupy literackiej należy do kręgu spraw związanych z socjologią życia literackiego – do tego działu, który się zajmuje sprawami istniejących w jego obrębie instytucji literackich.

Grupa literacka jest to – wg Janusza Sławińskiego – zespół pisarzy, który stawia przed sobą wspólne cele literackie (artystyczno- ideowe), w swojej twórczości dąży do ich realizacji; w życiu literackim usiłuje zająć wspólną oraz w miarę jednolitą i odrębną pozycję. Członkowie grupy, zazwyczaj młodzi (najczęściej poeci), kształtują swoją twórczością określone konwencje literackie, opowiadają się zespołowo za określonymi tradycjami, negują inne albo je w ogóle odrzucają. Michał Głowiński przez grupę literacką rozumie taki zespół twórców, który swą wspólnotę określa przede wszystkim w kategoriach literackich, który tworzy wspólny plan działania literackiego. Inne czynniki spajające grupę nazywa ubocznymi. Natomiast Janusz Sławiński uważa, że nie zawsze głównym czynnikiem łączącym grupę literacką jest wspólnota programu ideowo – artystycznego; niekiedy na plan pierwszy wysuwają się więzi towarzyskie lub instytucjonalne. Grupa literacka istnieje, jeśli występuje w niej „samopoczucie zbiorowe”, które stanowi wypadkową subiektywnych świadomości jej członków, pojmujących w określony sposób swoje role w całokształcie zespolonych przedsięwzięć.

Grupa poetycka – o charakterze sytuacyjnym – Niezapłacony Rent (The Unpaid Rent Poetry Group) powstała w Chicago w kwietniu 1992 r., a swój żywot zakończyła jesienią 1995 r. Jej członkowie, to przede wszystkim: Adam Lizakowski, Dariusz Wiśnicki, Arnold Warchał, Dariusz Wiśniewski, Aneta Sierżęga. Oprócz nich, jak w każdej grupie literackiej, było grono tzw. satelitów. Niektórzy oprócz poezji uprawiali inne dziedziny twórczości, np. poeta Andrzej Podgórski zajmował się fotografią, i to z powodzeniem, zdobywając nagrody w konkursach fotograficznych. Miejscem narodzin grupy była galeria malarska Wojciecha Wróbla o nazwie: The 2nd Power Art Gallery, a założycielem grupy – Adam Lizakowski (ur. 1956), który był jej kierownikiem literackim, zdecydowanym przywódcą i autorytetem dla kolegów. Bardzo często grupy literackie powołują własne pisma, aby mieć nie tylko miejsce do zamieszczania utworów członków grupy, ale również do formułowania mniej lub bardziej programowych wykładni, do dyskusji pisarskich, polemik i rywalizacji twórczych. Takim organem chicagowskiej grupy był kwartalnik „Dwa Końce Języka”.

Początki grupy opisuje Adam Lizakowski – w pierwszą rocznicę istnienia „Niezapłaconego Rentu” – na łamach grupowego pisma: Rok – czy jest to dużo jest to mało ? Dla grupy poetyckiej rok to dużo czasu, tym bardziej że przez ten rok nie było ani jednego miesiąca przerwy w działalności grupy. Organizowaliśmy wieczory poezji, spotkania autorskie, parady poezjożęrców, wystawy malarskie. Prowadziliśmy działalność energicznie, nie zważając na pogodę ani dziurawą kieszeń skarbnika, który po pierwszym miesiącu istnienia grupy planował samobójstwo. Mimo wszystko przeżył on i grupa. Mamy też własne znaczki i koszulki z napisem grupy, otrzymaliśmy amerykańską dotację z Nowego Jorku i jesteśmy jedyną organizacją w dziejach Polonii, która naprawdę żyje własnym życiem bez jakichkolwiek funduszy, prezesa i zlewającej publiczności, nawet nie musimy bać się czytelnika jak inni wydawcy, bo nasze pismo jest bezpłatne. (…) Najjaśniejszą stroną naszej działalności jest fakt, że bardzo ochoczo przyłączyli się do nas aktorzy i muzycy. (…) Od strony reklamy musimy pochylić głowy przed całą armią naszych prawdziwych przyjaciół, którzy położyli kamień węgielny pod popularność grupy. Są to nade wszystko programy radiowe… W ciągu jednego roku udało się nam zdobyć tylu biednych przyjaciół, że rent wciąż jest nie zapłacony. Bylibyśmy ostatnie świnie, gdybyśmy nie wspomnieli o polskich czasopismach tutaj nie wiadomo dla kogo wydawanych. Są to: „Dziennik Związkowy”, „Relax”, „Dziennik Chicagowski”, „Alfa”, „Reklama”…, które bezpłatnie ogłaszały nasze imprezy poetyckie, a magazyny „A propos” i „My ” dzielnie nas duchowo wspierały.

Redakcja kwartalnika (bezpłatnego, jednakże w stopce redakcyjnej widniała informacja, iż prenumerata roczna z przesyłką wynosi 10 dolarów) mieściła się w mieszkaniu Adama Lizakowskiego, przy 3031 Fullerton Avenue. Sponsorami większości numerów – co zaznaczono w stopce – były: Polska Księgarnia „Golden Bookstore” i Ben Adrian Employment Agency. W skład redakcji wchodzili początkowo: Adam Lizakowski, Arnold Warchał i Dariusz Wiśniewski, a później była jednoosobowa redakcja Adama Lizakowskiego. Pojawił się też w składzie – zaledwie w kilku numerach – Franciszek Prędki. Pismo liczyło osiem stron. Miało podtytuł: The First Polish-American Literary Review. Na jego łamach dominowała poezja (głównie członków grupy, jak też innych autorów), tłumaczenia tekstów poetyckich (z angielskiego na polski – np. Walta Whitmana, Carla Sandburga oraz z polskiego na angielski – np. Rafała Wojaczka), grafika i rysunki – najpierw w kilku nu­merach Marka Hapona, a następnie Ireny Wójs i Chrisa Stachnika. Widnieli oni w stopce redakcyjnej jako autorzy opracowania graficznego kwartalnika. Najwięcej tekstów zamieszczał Adam Lizakowski. Ważną częścią składową pisma była tzw. trybuna czytelników – pod nazwą „Parada Poezjożerców”, redagowana przez Arnolda Warchała, który zachęcał czytelników do nadsyłania swoich prób literackich: Jedną z funkcji gazety poetyckiej jest rejestrowanie twórczości poetyckiej, zarówno tej, która wywodzi się od osób piszących stale, jak i od tych, którzy wkrótce po napisaniu wierszą chowają go do szuflady. Korzystając z okazji chciałbym wszystkich zaprosić do udziału w „Paradzie Poezjożęrców”, tzw. trybunie czytelników. (…) Notka biograficzna będzie mile widziana, jakkolwiek nie jest konieczna. Teksty poetyckie nadsyłali przeważnie młodzi Polacy przyjeżdżający do Stanów Zjednoczonych. Członkowie grupy zamieszczali teksty (poezję i krótką prozę) również po angielsku, przeważnie czynił to Adrian Wiśnicki, urodzony w USA, a więc Amerykanin polskiego pochodzenia.

Był przegląd wydarzeń kulturalnych (rozgrywających się wśród amerykańskiej Polonii – przeważnie w Chicago, jak też w kraju), zatytułowany: „Złoty pieróg – kronika kulturalna”. Redakcja kwartalnika ogłaszała konkursy poetyckie. Ciekawe były warunki konkursu. Wiersze miały być nie dłuższe niż 24 linijki. Nadsyłający winien też przesłać tzw. OZBC, czyli Opłatę Za Bóle Czytania, w kwocie pięciu dolarów. Najlepsi otrzymywali nagrody. Pierwsza wynosiła 50 dolarów plus koszulka z logo grupy poetyckiej „Niezapłacony Rent” oraz publikacja nagrodzonych wierszy. Druga nagroda – to 25 dolarów i publikacja nagrodzonych wierszy. Trzecią nagrodę stanowiła tylko publikacja nagrodzonych tekstów. Konkursy poetyckie ogłaszała też polska księgarnia „Golden Bookstore”, której właścicielem był (i jest nadal) Adam Lizakowski. Na przewodniczących jury konkursów brano także poetów z kraju, na przykład przewodniczącym konkursu w 1995 r. był Paweł Marcinkiewicz.

Grupa poetycka „Niezapłacony Rent” wydawała tomiki swoich członków (głównie Adama Lizakowskiego i Adriana Wiśnickiego). Chociaż powoli, znajdowały one nabywców. Nie wiadomo jednak, czy książki rozdawano, czy sprzedawano. W jednym z numerów kwartalnika redakcja informowała: Smutna wiadomość, niestety, nakład tomiku Adriana Wiśnickiego pt. „Momentum and Speed” już się rozszedł. Dobra wiadomość jest taka, że Adrian wiosną 1995 wyda coś nowego. Gratulujemy i życzymy jeszcze większego sukcesu. „Momentum and Speed” wydano w nakładzie 1000 egz- w 1992 r. Następny tomik Wiśnickiego ukazał się jeszcze szybciej niż zapowiadano, bo zimą 19- 94 r. Adam Lizakowski w numerze piątym kwartalnika omawiając tę dwujęzyczną książkę, daje przytyk amerykańskiej Polonii, pisząc m.in.: Kolejna pozycja książkowa grupy poetyckiej Niezapłacony Kent”, tym razem najmłodszego członka tej formacji, 20-letniego Adriana Wiśnickiego, Amerykanina polskiego pochodzenia. Adrian pisze po angielsku, poezje jego spolszczył też członek „Niezapłaconego Rentu”, Adam Lizakowski. Tomik młodego poety pt. „28/6” jest wersją dwujęzyczną i pomyślany tak, aby czytelnik znający oba języki mógł porównać oryginał z przekładem lub odwrotnie. Pozycja ta jest także pierwszą  tego rodzaju propozycją grupy dla tych, co chcą wyjść poza mury polskiego getta oraz tych, którzy mogą i potrafią wykorzystać korzenie polskości w życiu amerykańskim. Niestety, niewielu takich historia Polonii amerykańskiej zna, ponieważ w większości przypadków, polskość w Ameryce to żaden dodatek do życia, ale garb, kula u nogi, od której nowo przybyli chcą uwolnić się jak najszybciej. Lizakowski niezwykle często Polonię nazywa właśnie “polskim gettem”. Pisząc o jej życiu kulturalnym dokonuje bilansów i przewartościowań – w tym opisów zmian na lepsze: Obecnie chicagowska Polonia przeżywa swój swoisty renesans kulturalny. Od natłoku imprez kulturalnych naprawdę pęka głowa, nawet jeśli ktoś ma łeb duży jak koński. Tym niemniej środowisko tzw. inteligencji jeszcze obiema nogami nie weszło w życie kulturalne Polonii. Często polonijną rozrywką są dość prymitywne bale, a nie uczestnictwo w imprezach artystyczno-kulturalnych na wyższym poziomie: Tradycyjnie odbyło się na Polonii kilkanaście bali, wśród nich bal lekarzy, nikomu to oczywiście nie przeszkadza, ale jak oś lekarze, prawnicy, rzeźnicy i inni właściciele drobnych biznesów, a grubej gotówki (według słów pewnego poety słabo podkreślają swoją polskość i przywiązanie do kultury polonijnej.

Autor „Złodziei czereśni” i przywódca grupy upomina się o nią, walczy o jej miejsce na mapie kulturalnej polskiego Chicago. Atakuje tych, którzy nie zauważają – lub nie chcą zauważyć – jej działalności: Omawiając wiosenne porządki nie sposób zapomnieć o nowo­ rocznych listach naj…ważniejszych, naj…donioślejszych wydarzeń kulturalnych w ogóle w kulturze polonijnej. Ewa Biereziń omawiając najważniejsze wydarzenia za ubiegły rok na łamach poczytnego pisma „Dziennik Związkowy” pominęła, albo uznała za mało istotne, wspomnienie o grupie poetyckiej Niezapłacony Rent”. Raczej to drugie (…), ale ze zwykłej ludzkiej uczciwości należałoby chociaż wspomnieć o imprezach organizowanych przez grupę, czy napisać krótką notkę, nie recenzję (broń Panie Boże!) o książkach wydanych przez członków grupy. A tak sami musimy dopominać się u p. Biereziń uznania, prosząc ją o uczciwość dziennikarską, obiektywność i zwykły szacunek dla ludzkiej pracy. Dla członków grupy „Niezapłacony Rent” – a szczególnie dla Adama Lizakowskiego – ważnym autorytetem jest Czesław Miłosz, niezwykle pozytywnie wypowiadający się o poezji autora tomu „Złodzieje czereśni”. To według nich największy poeta polski XX wieku. Kiedy poeta emigracyjny, Edward Dusza, zaatakował Miłosza próbując zdyskredytować jego literacką Nagrodę Nobla, młodzi poeci z chicagowskiej grupy bronią autora „Rodzinnej Europy” przed tymi atakami.

Jak powyżej wspomniałem, twórczość Lizakowskiego została wysoko oceniona przez Miłosza. To dzięki Miłoszowi Lizakowski przetrwał najgorszy okres amerykańskiej adaptacji. Na okładce zbioru wierszy „Współczesny prymitywizm” widnieją wymowne słowa polskiego noblisty: A więc jednak opłaca się pisać prawdę, czy też starać się pisać prawdę, i to właśnie Pan robi, wbrew przyjętym opiniom, żę „poezja” to co innego niż pisanie prawdy. Nawet z tak okropnej rzeczywistości jak polskie Chicago można więc coś zrobić. Co najmniej jedną stronę pisma zajmowały reklamy i ogłoszenia. Grupa zamieszczała zaproszenia – adresowane do czytelników – na spotkania poetyckie swoich członków, a także wspólne – całej grupy.

W kwartalniku znalazło się miejsce na prezentację utworów poetów krajowych, zarówno starszych (Zbigniewa Herberta, Marka Skwarnickiego, Zbigniewa Bieńkowskiego, Adriany Szymańskiej…), jak i młodszych (Jacka Podsiadły, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Macieja Niemca, Stanisława Dłuskiego, Jerzego Sikory…). Tych drugich zdecydowanie więcej. Pewnie między innymi dlatego, że byli bliżsi pokoleniowo. Pojawiali się również poeci emigracyjni, np. Tadeusz Chabrowski z Nowego Jorku. Dużo miejsca poświęcono – co ciekawe – popularnemu w kraju w latach 70. piosenkarzowi, Stanowi Borysowi, obecnie mieszkającemu w Stanach Zjednoczonych. Nie tylko recenzowano jego nowe nagrania, ale i zamieszczano teksty poetyckie tego wykonawcy.

W 1997 r. ukazał się manifest grupy, już w sposób zwarty nie istniejącej – w małym stopniu dotyczący poezji, niezbyt precyzyjnie skodyfikowany, rozległy, opisowy, nie tylko grupowy. Zawierał więc nie tyle wytyczne grupowego działania, co pewne podsumowanie szesnastu lat emigracji Adama Lizakowskiego i innych – zwłaszcza pokoleniowo bliskich – emigrantów: Teraz dopiero, po przyjeździe z San Francisco do Chicago, po 16 latach emigracji, zrozumiałem jak ważne są wiersze, zapiski chwil, które minęły bezpowrotnie, jak ważne jest zapisać, czy opisać ten czas historyczny—„ Manifest” został wydany w nakładzie 30 egzemplarzy, a jego autorem był założyciel i przywódca grupy – Adam Lizakowski. Niemniej manifest ten można uważać za deklarację całej grupy. Ma on charakter pokoleniowy – co zaznaczone już w nazwie – a dotyczy „pokoleniowości” nie tylko w sensie literackim, ale i szerszym – społecznym. Lizakowski wyznaje: Moje pokolenie było tworem komunizmu, czyli czegoś, z czego trudno było się wyzwolić. Czegoś o brzydkim charakterze, nie tylko narodowym, ale i ogólnoludzkim. Wielu z nas to rozumiało. Na Zachodzie trzeba było szybko się odnaleźć w nowej rzeczywistości, aby móc ją zaakceptować. Kto tego wówczas nie zdobił, cierpi do dziś piekielne męki. Razem stworzyliśmy (świadomie czy też nieświadomie) pokolenie ludzi, którzy wyjechali z Polski w latach 1980-1989.

 Dużo miejsca Lizakowski poświęca wspólnotowym więziom, pokoleniowym łącznikom – szczególnie o charakterze przeżyciowym – ale i różnicom: Droga, którą w sumie przeszliśmy razem, choć osobno, jest naszą wspólną drogą. Nasze stresy, nieprzespane noce, zmartwienia, troski o pozostawioną w ojczyźnie rodzinę, wreszcie myślenie o samej ojczyźnie• Rozterki są NASZE – WSPÓLNE: wspólna świadomość, sposób myślenia, rozumienia świata, wspólna analiza przeszłości. Mamy też powiązania duchowe wyrażone wspólnymi doświadczeniami, ideami, marzeniami, wspólnymi celami. Wydawałoby się, że jedna osoba może być wyrazicielem całego naszego pokolenia. Te właśnie fakty czynią z nas jedno pokolenie. Ale nie jest to takie proste, jakby wyglądało na pierwszy oka. Tworząc nową Polonię amerykańską lat 80. byliśmy mozaiką składającą się z wielu życiorysów i charakterów ludzkich. (…) podzielił nas czas w  zależności od tego, kiedy naszą stopa stanęła na ziemi amerykańskiej.

Najpierw wymienia pierwszą falę młodych emigrantów, do której zalicza i siebie. To właśnie pokolenie “złodziei czereśni” – młodzi ludzie, którzy opuścili Polskę w latach 1980-1981. Była to fala młodych ludzi urodzonych w latach 50., którzy skorzystali zę sposobności osłabienia władzy komunistycznej przez społeczny ruch „Solidarności”. Wtedy, po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej, nadarzyła się możliwość otrzymania paszportu i wyjazdu na Zachód – praktycznie przez każdego, kto tylko złożył podanie i miał konto dewizowe w wysokości 150 dolarów amerykańskich. Swoista grupowość „podwórkowa” dodawała odwagi, pomagała przetrwać na nowym, obcym gruncie: byliśmy jedną falą ludzi o wspólnych doświadczeniach, wyjeżdżając paczkami z Polski, w grupach starych znajomych, kolegów z jednego podwórka. Świadomość, że byliśmy w jednej paczce, dodawała nam odwagi przy podejmowaniu decyzji, a także wydała się nam niepisaną gwarancją powodzenia. Potem, już po opuszczeniu rodzinnego kraju, przebywając w obozach dla uchodźców, wreszcie na amerykańskiej „ziemi obiecanej” młodzi hartowali się, kaleczyli potykając się o nową rzeczywistość, dokonywali przewartościowań, radykalnych wyborów, doświadczali wielu życiowych dramatów. Następował proces indywidualizacji, przechodzenia z solidarnego myślenia grupowego na myślenie bardziej egoistyczne – o sobie. Zmienił się także nasz stosunek nie tylko do nas samych, ale i do środowiska, w którym żyliśmy na emigracji – dywaguje Lizakowski. – Powstało nowe pojęcie pod tytułem „człowiek wartościowy ”. Nasze życie uległo przemianie: wielu wzbogaciło się duchowo, jeszcze więcej – materialnie, poszerzając ramy widzenia i rozumienia otaczającego nas świata. Polska stała się z czasem dla nas krajem, do którego można pojechać na wakacje. Dla łatwiejszego określenia tej fali nazwaliśmy ją pokoleniem „złodziei czereśni”. Nazwa pochodzi od tytułu wspomnianego tomiku wierszy Adama Lizakowskiego.

Drugą falę młodych polskich emigrantów Lizakowski nazywa „solidarnościowcami”. Stanowili ją przede wszystkim ci, którzy za działalność w „Solidarności” byli w latach 1982-1984 internowani. Opuścili oni Polskę w okresie stanu wojennego lub krótko po nim. Falę tę nazwano „polityczną” albo „postsolidarnościową”. Zdaniem Lizakowskiego, w wielu punktach interesy obu fal – „solidarnościowej” i „złodziei czereśni” – były tożsame, np. w m kwestii troski o losy ojczyzny. Również wspólna była chęć zarobienia twardej waluty, pomocy finansowej rodzinie w Polsce, polepszenia swojej egzystencji, zobaczenia świata zachodniego zakazanego przez komunizm.

Trzecią falę emigracji Lizakowski nazywa „wakacjuszami” lub „turystami”. To są wszyscy ci, którzy przyjechali do Ameryki w ramach „łączenia rodzin”. Wielu skorzystało z możliwości wyjazdu za granicę z wycieczką i później zostając, prosząc o azyl.

Czwartą, najmniej liczną falę, według stratyfikacji Lizakowskiego, tworzą ludzie, którzy w żaden sposób nie pasują do trzech już wymienionych fal. Nazwani zostali „kukułkami”. To są wszelkiego rodzaju pracownicy naukowi, uniwersyteccy profesorowie, inżynierowie, lekarze – słowem inteligenci, którzy znaleźli się w Stanach Zjednoczonych na podstawie wszelkiego rodzaju umów o pracę.

W manifeście Lizakowski pokazuje swoje młode pokolenie „złodziei czereśni” również na tle, czy też w kontekście starszej, tradycyjnej Polonii amerykańskiej w Chicago: Od osiadłej Polonii amerykańskiej nie oczekiwaliśmy wiele. Powiedziałbym nawet, że unikaliśmy je j nie angażując się, aby nie próbowała zarazić nas „polskością”, miłością do wyidealizowanej ojczyzny przodków, która dla nas była i jest mało atrakcyjna. Nastąpiło nieporozumienie, które niektórzy nazwali konfliktem pokoleń. Ale ja nazwałbym ten stan wielkim rozczarowaniem, albo niemożnością znalezienia wspólnego języka. Stara Polonia nie miała autorytetów atrakcyjnych dla młodych. Młodzi emigranci coraz częściej atakowali starych: Mieliśmy do starych pretensje o wszystko, a najbardziej o to, że nasze sny o Ameryce okazały się złudne. Różniły odmienne mentalności i poglądy na świat: Doświadczenia starej Polonii antagonizowały się z naszym nowym poglądem na świat. Mieliśmy dwie różne mentalności: oni podchodzili do Ameryki z pewną dozą lęku, my prosto patrzyliśmy je j w oczy, mówiąc, czego nam potrzeba, bez żadnego skrępowania czy wstydu. Mówiliśmy jednym językiem, ale nasze doświadczenia duchowe, polityczne, słowem – pokoleniowe były zupełnie inne. Młodzi są bardziej otwarci na świat, na nowoczesność, więcej patrzą w przyszłość niż wracają do przeszłości. Problemy narodowościowe i ojczyźniane nie absorbują ich uwagi w takim stopniu co starszą Polonię, a działalność instytucji kulturalnych na emigracji widzą inaczej niż starzy: Nie było (…) dostępu do środków masowego przekazu, w których młodzi mogliby wołać do ludzkich serc i sumień. Polonia amerykańska na początku lat 80. była bardzo uboga w prasę polonijną, a stare zasłużone dzienniki były adresowane przede wszystkim do starej Polonii. Nieliczne programy radiowe, np. w Chicago, też nie były adresowane do młodych. Czytane były w nich powieści Rodziewiczówny albo Sienkiewicza. Miało się wrażenie i odczucie, żę Polonia amerykańska wciąż tkwi w XIX-wiecznej polskiej mentalności, je j postępowanie i odczucie wskazywało na to. Trudno się dziwić, że w krótkim czasie nastąpił rozłam pokoleniowy, nie konflikt a właśnie rozłam (…) Żyjemy nienależnie od wszystkiego, co można nazywać miłością do ojczyzny, czy potrzebą ojczyzny, albo ckliwym wydychaniem za nią. Dla „młodych” polskość jest ważna, ale nie aż tak jak dla „starych”, gdyż w Ameryce polskość nie nobilituje, lecz spycha do ludzi „drugiej kategorii”.

W analizowanym manifeście niewiele jest o programie własnej twórczości, jej wyznacznikach. Lizakowski czyni to dopiero w zakończeniu manifestu, dość chaotycznie i ogólnikowo, koncentrując się na swojej twórczości i podkreślając rozdwojenie osobowości twórczej oraz nieprzydatność nawiązań do jakiejkolwiek literackiej tradycji: Poezja moja w chwili obecnej odnosi się do wartości, przeżyć emigrantów, pokolenia „złodziei czereśni”, co wcale nie oznacza, że o niczym innym nie piszę, czy nic innego mnie nie interesuje, jest to bardzo trudne, bo w jednym ciele są aż trzy różne osobowości: Polak, emigrant-obcokrajowiec, Amerykanin. Polskość i amerykańskość nie znalazłem żadnych form artystycznych, do których mógłbym się odwołać. Dziedzictwo duchowe romantyków, Polski rozbiorowej, niestety, nie wystarcza mi.

 Lizakowski krytycznie pisze o swoim pokoleniu młodych emigrantów, o upodabnianiu do starych: Rozdział „złodziei czereśni” jeszcze nie zastał otwarty, zdaję sobie z tego sprawę. Jeszcze nie nadeszła odpowiednia pora, ale nie można zbyt długo czekać, by nie stracić tego, co zaprzepaściło pokolenie żołnierskie. Brakuje nie tylko poetów, ale i socjologów, krytyków, recenzentów, całej armii archeologów nie tylko słów, ale i badaczy „nóg owadzich”. Nowa generacja, podobnie jak stara, dała się bez reszty zmaterializować. Robimy dokładnie te same błędy, zapominając o sprawach duchowych całkowicie. Niewielu z nas obecnie pisze, układa wiersze, daje świadectwo historii. Jak już wspomniałem, pod tym względem dokładnie przypominamy pokolenia poprzednie. Wiem, że nie jest łatwo. Wiem, że wymaga to od twórców wielkiego poświęcenia. Jednak wierzę, że warto.

Do manifestu dołączono arkusz poetycki Adama Lizakowskie- go pt. „Na kalifornijskim brzegu” (zawierający kilkanaście wierszy pisanych w San Francisco w latach 1986-1989) i także autorstwa Lizakowskiego czterostronicowy „Poradnik dla tych, co wybierają się do Stanów Zjednoczonych” – ujęty w formę siedemnastu przykazań-ostrzeżeń, napisany z humorem i sarkazmem. W tym miejscu wypada więcej powiedzieć o liderze grupy – Adamie Lizakowskim. To obecnie jeden z ciekawszych polskich poetów mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Zresztą wartościowy nie tylko jako poeta, również jako prozaik. Interesujący jest jego dziennik pt. „Zapiski znad Zatoki San Francisco”, który zdobył pierwszą nagrodę w konkursie pt. „Zachodnie losy Polaków”. Autor pisze o Ameryce i o polskości poprzez pryzmat swoich doświadczeń emigranta, kiedy znalazł się na ziemi Waszyngtona na początku lat osiemdziesiątych. Daje m.in. takie refleksje: Minął już miesiąc trwania w amerykańskim śnie. Czas najwyższy, po raz kolejny, wrócić do polskości. Po raz pierwszy udałem się do Domu Polskiego, mieszczącego się na 22. ulicy, w dzielnicy meksykańskiej. Po raz pierwszy od kilku tygodni miałem kontakt z większą grupą Polaków – i to nie tylko z fali solidarnościowej, ale i z tymi, którzy przybyli do Ameryki po wojnie. Po raz pierwszy zobaczyłem to zjawisko na własne oczy starców, który kiedyś za ojczyznę, oddawali życie, oszukanych przez  rządy sprzymierzeńców, a obecnie strażników polskości nad Oceanem Spokojnym. (…) Nieprawdopodobnie dużo Polaków przybywało do San Francisco. Każdego dnia można ich spotkać na schodkach Instytutu, wyczekujących na kogoś, kto zabierze ich do „domów”. Rozmawiamy z nimi, straszymy ich tą Ameryką, chociaż sami wiemy o niej tyle, co kot napłakał. My, „kilkutygodniowy”, uważamy się ju ż Za ekspertów Ameryki. Oni opowiadają nam o Europie, o obozach, w których jeszcze kilka godzin temu byli. My dopytujemy się, czy jeszcze jest w obozie ten gruby, co w stołówce po pijanemu przewrócił t r y stoły, a oni – czy mamy kontakt z tą blondynką z budynku „A” Z drugiego piętra, co dwa miesiące temu wyleciała do Ameryki.

Adam Lizakowski urodził się w 1956 r. w Dzierżoniowie na Dolnym Śląsku. W latach 1981-1982 przebywał w obozach dla uchodźców w Austrii. Od 1982 r. osiadł w Stanach Zjednoczonych: najpierw w San Francisco (do 1991 r.), następnie w Chicago. Jest przede wszystkim poetą. Debiutował w 1980 r. w „Tygodniku Kulturalnym”. Autor wielu tomów wierszy, m.in. „Złodzieje czere­śni” (1990), „Współczesny prymitywizm” (Chicago 1992), „Chicago – miasto nadziei” (Chicago 1998), „Legenda o poszukiwaniu ojczyzny” (Dzierżoniów 2001). Wiersze publikował również w języku angielskim i hiszpańskim. Zajmuje się także przekładami z poezji amerykańskiej. W swojej poezji łączy poetykę Nowej Fali z doświadczeniami warsztatowymi nowej poezji amerykańskiej. Pisze o polskich emigrantach szczerą, często bolesną, prawdę – zarówno w tekstach poetyckich, jak i pamiętnikarskich. Według Lizakowskiego jedynymi przyjaciółmi poety są samotność i ból. Poezja jest dla ludzi nieszczęśliwych, a rolą poety – być nieszczęśliwym aż do granic nieszczęśliwości:

Poeta powinien być psem
który wkłada nos
do śmietnika ulicznego
wącha róże w cesarskim ogrodzie
szczęka i wyje do księżyca
nawet jeśli ten
nie zwraca na niego uwagi

Autor opisuje swój los – los młodego emigranta, a więc gorycz wyobcowania, problemy z zakorzenieniem się w nowym, obcym świecie, kiedy znajomi i przyjaciele daleko. Wprawdzie piękne są pielone oczy Ameryki jak las, lecz niejeden w nim zbłądził / wołał o pomoc / z głodu umarł. Ameryka to archipelag samotności, kraj pułapek, gdzie człowiek nie ma uporządkowanego wnętrza. Rzadko kto ma rozwinięte życie duchowe. Jeśli stać go na jakąś samodyscyplinę, to już dużo. Swoistą terapią są powroty (w snach i marzeniach) do rodzinnych Pieszyc, do krainy dzieciństwa („Opis kosmosu dzieciństwa”). W Stanach nic nie przypomina zapachu drzew czereśniowych. Trudno znaleźć porozumienie wśród rodaków pokazujących plecy / na dźwięk polskiej mony / spoglądających na współbraci wzrokiem / dziecka poparzonego pokrzywą („Są rodacy”).

Poezja Lizakowskiego nie jest wydumana, ale zakorzeniona w rzeczywistości, niesie wiele bystrych obserwacji, socjologicznych przemyśleń. Gości w niej ironia. Oprócz widocznych wpływów poetyki Nowej Fali – czasem nadmierna publicystyczność – zauważamy wpływ poezji amerykańskiej (Whitman, Lowell). Chociaż nie zawiera wielkiej filozofii, czyta się ją z przyjemnością. Jest autentyczna.

Lizakowski mimo ostrej krytyki amerykańskiej Polonii, wiele zawdzięcza Chicago – największego jej skupiska w USA, co bardziej wyraża w tekstach dyskursywnych niż poetyckich – chociaż i jeden z tomików tytułuje optymistycznie: Chicago – miasto nadziei. Czyni to jednak zwłaszcza w wywiadach. Dlaczego trybuna literacka grupy Niezapłacony Rent nosiła tytuł „Dwa Końce Języka”? Tak na to pytanie odpowiada Adam Lizakowski: „Dwa Końce Języka” – bo jesteśmy na emigracji, więc ubywamy dwóch języków, a przede wszystkim polskiego. Ale w grupie były i osoby piszące tylko po angielsku, np. Adrian Wiśnicki. Zauważmy, że te dwa języki – polski i angielski – nieprzypadkowo sąsiadowały obok siebie w tytule pisma. Rozdwojenie językowe – i co się z tym łączy – narodowościowe szczególnie mocno przeżywał właśnie, urodzony w Stanach, Adrian Wiśnicki: Urodziłem się w Stanach, wychowałem w Stanach i czuję się przede wszystkim Amerykaninem – choć wewnątrz jestem do pewnego stopnia Polakiem. „Niezapłaconego Rentu” ukazało się dwanaście numerów. Wraz z upadkiem pisma, którego ostatni numer wydano jesienią 1995 r., przestała istnieć grupa. Wprawdzie odbywały się jeszcze spotkania jej członków, ale już nieregularnie, sporadycznie i w o wiele mniejszym gronie. Także po 1995 r. ukazało się jeszcze kilka książek firmowanych przez grupę, m.in. – paradoksalne! – „Manifest pokoleniowy, czyli „złodzieje czereśni proszą o głos”. A „głos” ten był już coraz cichszy, pojedynczy, już nie jako głos zwartej grupy. W sumie ukazało się jedenaście książek. Większość z nich to tomiki wierszy. Odbyło się wiele spotkań autorskich – przeważnie członków grupy, ale i innych twórców: emigracyjnych (np. Tadeusza Chabrowskiego z Nowego Jorku) i krajowych (młodego poety Pawła Marcinkiewicza, znanego pisarza i publicysty Piotra Wierzbickiego, promujące jego „Podręcznik Europejczyka – z Ciemnogrodu do Paryża”).

Lizakowski, oceniając z kilkuletniej perspektywy, podkreśla, że na rozpad grupy miały wpływ spory w gronie twórców, zaniechanie uprawiania poezji przez kilku z nich, wyjazdy z Chicago (np. Adrian Wiśnicki wyjechał do Nowego Jorku, Aneta Sierżęga wróciła do Polski), dziurawa kieszeń skarbnika, czyli kłopoty finansowe oraz to, że proza życia codziennego wzięła górę nad poezją

Pierwsza publikacja: Elpea. Almanach. Redakcja: Jan Leończuk Wiesław Szymański. Białystok, 2003r.

Grupa poetycka „Niezapłacony Rent” z Chicago*. Artykuł ten to fragment książki na 40 lecie pracy twórczej poety sowio – górskiego Adama Lizakowskiego.

Jerzy Sikora. Urodził się 26 maja 1959 r. w Rajgrodzie. Poeta, krytyk literacki, literaturoznawca, homileta, ksiądz rzymskokatolicki. Autor ośmiu książek poetyckich, książki prozatorskiej, publikacji w wydawnictwach zbiorowych i czasopismach, m.in. w Akcencie, Dzienniku Polskim (Londyn), Frazie, Kresach, Ładzie, Nowym Dzienniku (Nowy Jork), Nowych Książkach, Poezji, Słowie, Twórczości, Tygodniku Kulturalnym, Więzi. Zredagował m.in. następujące publikacje książkowe: Jan Paweł II w diecezji ełckiej (1999), Poezje ks. Michała Piaszczyńskiego (2000); Literatura – religia – polskość. Księga jubileuszowa dedykowana prof. dr. hab. Krzysztofowi Dybciakowi w 65. rocznicę urodzin (współredaktorzy: K. Koehler i W. Kudyba) (2015), Wielka księga narwiańska, wstęp: H. Samsonowicz (2015).

Magister teologii ogólnej na ATK (Studium homiletyczne listów pasterskich bpa Stanisława Kostki Łukomskiego, 1986), magister filologii polskiej na KUL (Młoda poezja polska 1975-1985 wobec spraw ostatecznych, 1990), licencjat teologii pastoralnej na KUL (1989), doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa (KUL, 1999, na podstawie rozprawy Londyńska grupa literacka „Merkuriusza” i „Kontynentów”), doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa (UMK, 2014, na podstawie dorobku naukowego i rozprawy habilitacyjnej Twórczość kaznodziejska ks. Józefa Tischnera. Studium literacko-homiletyczne). Od 2000 zatrudniony w Katedrze Literatury XX Wieku w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, od 2014 jako profesor nadzwyczajny. W latach 2000-2006 prowadził zajęcia zlecone w Katedrze Homiletyki KUL.

Główny obszar zainteresowań i badań naukowych to relacje między literaturą piękną a kaznodziejstwem oraz współczesna literatura polska – zwłaszcza literatura emigracyjna. Autor trzech monografii naukowych: Londyńska grupa literacka „Merkuriusza” i „Kontynentów” (2000), Od Słowa do słowa. Literackość współczesnych kazań (2008), Twórczość kaznodziejska ks. Józefa Tischnera. Studium literacko-homiletyczne (2012). Systematycznie publikuje teksty naukowe i popularnonaukowe w wydawnictwach zbiorowych i czasopismach oraz realizuje projekty badawcze. Uczestniczy w konferencjach i sympozjach naukowych.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko