Andrzej Wołosewicz – Wracam, czyli o poezji Pawła Kubiaka

5
899

Wracam, ale nie ja (choć w pewnym sensie i ja, bo dawno nie pisałem), wracam mówi Paweł Kubiak. Wraca, bo tomik zatytułowany „które idą za mną”, leżący przede mną jest solidnym liczącym 126 stron wyborem ze wszystkich wcześniejszych publikacji. Zatem poeta musiał wrócić do przeszłości, do miejsc i czasów zdawałoby się już zostawionych za zamkniętymi drzwiami. Teraz je dla nas otwiera. Wsiądźmy więc w poetycki wehikuł czasu, dajmy się zaprosić.
            Ten wybór znam jeszcze z jego elektronicznej wersji. Niby to samo ale jednak nie! Jakże inaczej czyta się wiersze w tomiku niż na ekranie. Mogę więc jeszcze raz, na spokojnie delektować się lekturą. Najpierw dwie uwagi ‘techniczne’, żeby mieć to z głowy. Podoba mi się zamysł, który wcześniej podobał się niezbyt, a mianowicie to, że autor zrezygnował z podawania – tak w spisie treści jak i wewnątrz tomiku – z jakich wcześniejszych tomików poszczególne wiersze pochodzą, choć to najczęściej stosowana metoda. Może dlatego siłą przyzwyczajenia zwróciłem na to uwagę i się skrzywiłem. Ale po namyśle i po kolejnej już lekturze podoba mi się to całościowe potraktowania siebie samego przez poetę bez podziału na kolejne publikowane książki. W końcu być może wciąż piszemy  j e d e n  wiersz (ten motyw znamy z dociekań nad poezją), być może w końcu, jak pisze Paweł Kubiak w poniższym wierszu:

nic nowego nie przyszło na świat

niewierzcie poetom
gdy kładą
przed wami
nowy wiersz

oni go noszą
od początku
od dnia narodzin
szczeliny w skorupie

wtedy o brzasku słońc
nicość orała pustkę

siew był potężny
boski
nieśmiertelny

myśl zdumiewała się
pożodze krwi
z której się wyłoniła

………………………………………….

od tego czasu nic nowego
nie przyszło na świat

Owo nic nowego to wiersze z całego dorobku i ta ich całość, ich jedność, zjednoczenie pod jednym dachem, pod dachem jednego tomiku pozwala widzieć nie odcinki, nie etapy twórczości tylko poetycką wspólnotę wierszy, które idą za poetą. Tytułu też można Pawłowi pozazdrościć (jeszcze do tego wrócę).
            A druga uwaga techniczna dotyczy wierszy pochodzących z „Miniatur” i rozsianych w kilku miejscach (strony 46, 83-85 i 103-107). Kubiak zastosował tu swoją autorską (i nowatorską) metodę pisania tytułu na końcu wiersza jako ostatniego, odsuniętego od reszty tekstu wersu (jak zawsze odsuwamy tytuł od tego, co on tytułuje). Nie będę się nad tym rozwodził, poddawałem już ten zabieg interpretacji w innym miejscu. Zabieg sam w sobie jest ciekawy, ale ja miałem możność podpytania autora i wiem, co uczynił, i nie „zwodzi” mnie już ten nowatorski zapis. Tymczasem, sądzę, że czytelnika, który pierwszy raz się z tym zetknie (jak ja swego czasu) może to zmylić i… nie zdziwiłbym się, jeśli posegreguje miniatury według klucza naszych przyzwyczajeń uznając wyboldowane wersy za tytuły. Myślę, że można było jakoś oddzielić poszczególne miniatury np. gwiazdkami. „Myślę, że można było” – nie mądrzę się, bo ja też to przeoczyłem. Oddajmy jednak i poecie i znającym już ten jego niecodzienny zabieg, że nasze przeoczenie było o tyle łatwiejsze, że „Miniatury” w swojej pierwotnej wersji, w wersji swoich własnych tomików rozgaszczały się każda na osobnej stronie, gdy tu dzieje się inaczej, pisane są, by tak rzec, a la longue. Stąd i te moje wyjaśnienia możliwych czytelniczych zawirowań. Teraz już do rzeczy.
            Zaczynam od wiersza „Księga” (s. 5, choć to nie on otwiera tomik, jest trzecim z kolei):

Leży,
leci od rozpadłych kości
do mglistych spojrzeń.
Zapisujemy swoje znaki,połyskujące, złociste, błotniste,
biegniemy, wleczemy się, stoimy.
Słońce wysyła anioła,
zwiastuna kolejnych kartek,
a może tylko wierszy.

Zostawiłem zapis błota,
zapis chleba i pragnienia,
alfabet wędrownych butów,
pojedynczy jak drzewo na skraju.
Lasu?

Zapis błota,/ zapis chleba i pragnienia; Zapisujemy swoje znaki – powiada poeta. Zapewne to zapis naszego życia, tak jawi mi się zapis wierszy, które idą za Kubiakiem. Przytoczyłem wiersz i przytoczyłem frazy, które pokazują już na wstępie całe piękno rozgrywającej się tu przygody z językiem. W wierszu na sąsiedniej (wcześniejszej) stronie znajdujemy z kolei frazę następującą: otwierasz oczy/ i patrzysz ciszą dojrzałego wina. Cisza dojrzałego wina, którą  muza tego wiersza patrzy! Patrzysz ciszą dojrzałego wina – czyż to nie brzmi zjawiskowo? Ależ brzmi! Może to ta cisza nam zostaje, gdy nie można przetłumaczyć słowa albo i przetłumaczyć czegoś na słowa, jak w następnym wierszu:

Nie przetłumaczone słowo
                                   Niekochanym
W dzieciństwie
nikt nie nauczył mnie słowa: kocham.
Matka
tłumaczyła je na kobiecie: płakać;
ojciec
tłumaczył to słowo na męskie: mieć;
nauczycielka
nie tłumaczyła nam tego słowa,
co należało rozumieć w języku rajskim
jako: owoc zakazany;
ksiądz wytrwale
tłumaczył na uniwersalny język ziemski,
ale był rozumiany podobnie
do wybitnych poetów współczesnych;
dziewczyna
przekonała mnie wreszcie,
że kochać znaczy: chcieć.

Teraz, kiedy
Erich Fromm przetłumaczył mi
słowo: kocham na język intelektualny,
pozostało mi tylko jego
dosłowne rozumienie.

Ta opowieść o ludzkiej tęsknocie za, być może, najpiękniejszym uczuciem, i formach jego zaspokajania na nasz zawsze ułomny indywidualny sposób, indywidualny ale jakoś zuniwersalizowany. Ten wiersz pokazuje, co tu się jeszcze może zdarzyć. Ale zanim się zdarzy wszystko nieuchronne, musiało się wszystko zacząć. Gdzie? Gdzieś w wielkopolskiej wsi.

* * *
                       
Ojcu

W mojej wsi nie ma
drewnianych, przygarbionych chałup;
pierwszą rozebrał bogaty chłop,
odrywany od pracy przez reportera
wojewódzkiej gazety, ostatnią
rozwalił traktorem pijany Szymek.

W mojej wsi ostatnia kobieta,
naga do połowy, pochyla się
nad zielonym krzakiem ziemniaków –
w pierwszej księdze mojej pastuszej pamięci.

W mojej wsi, daleko,
mój stary ojciec wybiera się
na miejską emeryturę.

Ileż ciepła znajdujemy w tym obejrzeniu się za siebie, obejrzeniu się na wcale nie sielskie przecież obrazki sporządzone nadto niemalże reporterskim językiem. Zdawać się może to „zwykłą” relacją, a jednak nie. Oto wzrok i pamięć poety obdarza te obrazy wyczuwalnym od razu uczuciem niezwykłej serdeczności. Ten z pozoru reporterski język buduje nam świat, buduje albo przywraca do życia, nostalgii za czymś, czego już nie ma, ale co zostało dzięki ocalającej mocy poezji. Tak się  to poetycko zaczęło. Kiedy już to wiemy:

Kiedy

Kiedy byliśmy już w środku drzewa,
kiedy palce zakrzywiały się nam
w jego krągłych słojach, a oczy
wypłakiwały pierwszymi kropelkami rosy
lipcowy poranek; kiedy miałem już pociąg
wpisany w błahy rozkład następstw,
kiedy godziny wyprzedzały leniwy mrok
i każdy odgłos znaczył ludzi, których
nieraz zupełnie się nie oczekuje;
kiedy chcieliśmy zajrzeć do studni
naszych tajemnic, kiedy chcieliśmy
wody tylko czystej jak polerowany kryształ,
a dopiero pragnienie porwało nas
w strumień mielizn i katarakt;
kiedy miałem cię pożegnać…

kiedy więc już się wszystko zaczęło i kiedy zdaje się, że wiemy, otrzymujemy ten jakże przewrotny, pięknie przewrotny wiersz „Kiedy”. Przewrotny, bo to wiersz, który się zaczyna, wciąż się zaczyna i …. tym zaczęciem do końca pozostaje! Jak nasze życie: zaczęcie, początek, narodziny, co dzień od nowa, po przebudzeniu, wyrwaniu się ze snu, który póki nie jest tym kamiennym snem ostatnim, zaczynamy od rana jakimś swoim kiedy, kiedy to lub tamto. Cóż to za diabelsko świetny koncept: rozpocząć, po wielokroć rozpocząć, wykorzystując – od tytułu wiersza poczynając – powtarzane „kiedy”, rozpocząć, jakby to paradoksalnie nie zabrzmiało, siebie, czytelnika; rozpocząć albo innymi słowy narobić apetytu i… to wszystko.  Rozpocząć i nas wszystkich pożegnać. Chętnie podpytałbym autora, jak się na takie koncepty wpada.
            I kolejne dwa wiersze, które chcę przywołać bez nad-zbędnego komentarza pisząc tylko, że są one przykładem doskonale sprzedanej – w najlepszym, bo poetyckim tego słowa znaczeniu – intymności:

W naszym pokoju płacze dziecko

Mówisz do mnie: bądź ze mną.
I myślisz wtedy o wielu różnych
sprawach, myślisz o lustrzanym pokoju
swoich pragnień, i myślisz tez
o solidnym meblu w ulubionym stylu,
który chciałabyś obchodzić dookoła
każdego ranka, który byłby dla  ciebie
stołem, fotelem, pieskiem i fortepianem….

Mówię do ciebie: bądź ze mną.
I zaraz myślę, że świat  jest
radosnym lunaparkiem, i mocno wierzę,
że będziesz dla mnie matką i kochanką….

Potem mówimy: przywołuje nas dziecko
kwiląca, nieuzasadniona skarga….


Z rzeczy pierwszych

Oto wyżłobił się nasz pierwszy nóż
i nasza córka przetrwała
zły atak,
i ty przeżyłaś szok,
i ja stałem się może
mniej obcy.

I od tych wyznań przechodzi poeta do takiego oto podsumowania:

***
            Agnieszce

Patrz, tam na ławce
płacze stary człowiek:
pewnie zabrali mu jego
duże, niezgrabne zabawki,
a może zapomniał wielkiej,
dorosłej tabliczki mnożenia?

Dorośli mają dorosłe
tabliczki mnożenia, mają
domy, fontanny, samochody,
czasem ktoś je zabiera,
brudzi albo kaleczy
i wtedy płaczą,
tupią bezradnie nogami.

O ile wielu poetów, jeśli nie większość, by tak rzec, „dojrzewa” tematycznie tzn. pisze o sprawach stosownie do swego wieku, więc o miłości chmurnej  i durnej wtedy, gdy ona jest a o miłości dojrzałej pisze poeta-„senior”, to u Pawła Kubiaka tematyka młodość-starość, narodziny-śmierć, namiętność-dojrzałość, dziecko-starzec, piękno-rozsądek, od początku występują razem nie czekając na „drugą połowę życia”, co najwyżej ujawniając się poprzez właściwe, stosowne poetyckie instrumentarium. Tak więc dla poety-„dziecka” starością jest dziadek, po trosze ojciec albo stare chałupy (których już nie ma), albo matka błogosławiąca chleb znakiem krzyża a dla poety-„seniora” starością staje się on sam w szpitalnych salach Otwocka albo my, wszyscy jego rówieśnicy po zdrowiu i po piórze. I oczywiście młodość, ale jakże inna od tej z wierszy intymnych, które wyżej przytoczyłem, i miłość, która często nosi inne już imiona…. Zatem czas, tak różny dla różnych etapów ludzkiego życia staje się jednym z istotnych wyróżników tej poezji. Spójrzmy na  c z a s  u Kubiaka.

***
            Pełno jest we mnie mogił
            i świeżych pogrzebów…
           
L.M. Dobrzyński „Pełno jest we mnie mogił…”

Umarli nie spieszą się.
Odchodzą od nas dostojnie,
patetycznie, pretensjonalnie.
Umarli zwracają nam niepotrzebny im
czas. Najpierw Dziadek zwrócił mi
kilka barwnych lekcji matematyki
w języku niemieckim, potem Babcia
zwróciła mi czas płochliwych gonitw
wokół parafialnego karawanu;
Kuzyn obdarował mnie
gamą wrażeń ze szpitalnych wizyt;
Wujek dal mi łąkę, pełną
przeklinanych komarów, zmęczenia
i wielofunkcyjnej okowity;
Julian Przyboś zwrócił mi
dawne, klubowe o Nim dyskusje, przyprawione
niezrozumieniem i efektowną fanfaronadą…

umarli dają nam zapewnienie bilansu,
krzepiące in blanco na
niepotrzebny nikomu czas.

Jakże pięknie splótł tu poeta poezję i czas, jak pięknie czas upoetycznił. Nie znam lepszych wersów na ten temat. Czas u Kubiaka wciąż jest obecny, nie daje o sobie zapomnieć. Oto inne przykłady: „Zaskrzypiał żuraw/ – za dziadkiem przez podwórko/ szedł dwudziesty wiek” („Metafizyka”, s. 22),  „Dla niewolnika/ wyzwolonego z więzów/ czas jest zapłatą” („Times is money” (s. 22), „Już kogut zapiał/ – wstawaj niewinna,/ czas odjeżdża.” (puenta wiersza *** Jestem zwierzęciem…, s. 24), „w dłoniach trzymałaś szesnaście/ pachnących lat.” (z wiersza „Po obu stronach drzwi”, s. 41). To ten sam czas, o którym św. Augustyn mówił, że wie czym jest, ale zapytany nie umie go zdefiniować a poeta swobodnie „definiuje” czas na wiele sposobów! Ale są i inne sprawy, okazuje się, których nie warto oddawać filozofom:

Nie zostawiaj

Nigdy
nie zostawiaj rzeczy ważnych,
końca i początku,
prawdy i kłamstwa,
żywej kromki chleba
filozofom. Oni mogą
opatrznie zrozumieć twoją
wielkoduszność.
Jedynie ty masz szansę
sensownie wypełnić przestrzeń
pomiędzy tchnieniem a bezdechem,
ufać, walczyć, pozory
na wartości wymieniać.
Jedynie ty.

No cóż tu dodać? Cóż można dodać do takiego wiersza? Ja, filozof wiem – nic. I to nic też jest niepotrzebne. Tak jak i niewiele można dodać do takich wierszy jak choćby „*** jeśli tęsknica” (s. 50) poza tą ważną rzeczą, że Kubiak jak nikt, jak mało kto potrafi nie tylko ocalać miniony czas ale i ożywiać stare piękne słowa jak  tytułowa tęsknica. I jeszcze ta umiejętność łączenia zdawałoby się  n i e ł ą c z a l n e g o  – zobaczmy stosowny wiersz:

***
otwieram lotnisko dłoni
palce pachną gniazdem
nadzieja ciągnie wozy
po wertepach nieba

wysoko ponad szczebiotem
zachwyconych oczu
jasne pisklęta piersi
wyrąbują skałę

majestatyczna jaskółko
oślepły bezwolnie
śród drogi mlecznej widzę
złotą klatkę ramion

„Nadzieja ciągnie wozy/ po wertepach nieba” – bardzo często u Kubiaka „atrybuty” duchowe, te wszystkie tęsknice, nadzieje, miłości, odczucia, wyznania, bóle, wspomnienia, radości, te dostępne nam nieskończoności jak myśli, nieba, przestrzenie, horyzonty splecione zostają z wertepami, płotem, wozem, błotem, krokami, dłońmi, gniazdem, chałupą, ulicą. I te  splecenia dzieją się w sposób tak naturalny jakby nie były spleceniami ontycznie różnych światów. Takie splecenia nie dzieją się w języku tak po prostu, trzeba po nie udać się w rejony, które zajmuje poezja, poezja Pawła Kubiaka, który tak o sobie pisze:

***

powiem o sobie

mam za dużo lat
i chorobliwy brak
doświadczenia

kilka razy szczęśliwie
przedłużyłem
kontrakt na życie

kiedyś spóźniony
pozostałem

na rozwidleniu dróg
pomyliłem się
co opatrzność
przyjęła za wybór

tak już pozostało

Zobaczcie jaki tu się odbywa dialog ze światem, z całym życiem, z przeznaczeniem, z opatrznością. Niech nas nie zmyli lekka struktura wiersza. Zresztą u Pawła dominuje krótki wers i kilkuwersowa strofa. I tak delikatna struktura, tak delikatna tkanka unosi tyle „poetyckiego ciężaru gatunkowego”, wyraża tyle napięć. Ta jednoczesność lekkości i zwięzłości to jeden z paradoksów tej więcej niż dobrej poezji. Wszak zwięzłość kojarzy się ze „ściśnięciem”, gęstością, a więc ze zwiększonym ciężarem (fizyka się kłania), tymczasem w powiązaniu z lekkością bardziej otwiera czytelnika na świat niż go ukierunkowuje ku poszukiwaniu interpretacji. Poezja Kubiaka czyni ze mnie „czytelniczą gąbkę” a nie nastroszonego interpretatora. Żeby te moje dywagacje podsumować na dowód przytaczam wiersz:

ksiądz Franciszek kosi trawę
wokół kościółka w Ustrzykach Górnych

jakże
wymowna
sugestywna

modlitwa kosy

ucieczka świerszczy
sutanna
na niemłodym księdzu

różaniec rosy

chrzęst ostrza
w soku trawy
zielonosrebrna prawda

litania kosy

wokół kościółka na dłoni
w sercu połonin
spocona prawda

Zobaczcie to połączenie księdza, różańca i sutanny z kosą, ucieczką świerszczy przed śmiercią przecież. Jak to poetycko rozwiązać? A tak oto: modlitwa kosy, różaniec kosy, litania kosy. Praca i świętość, ora et labora. Uświęcenie pracy i pracowita świętość. Ten poetycki język Pawła Kubiaka ma nawet własną „gramatykę” i „składnię”, która zawsze mnie frapowała, a której nie umiałem dokładniej ani uchwycić ani tym bardziej opisać. Dobrym wyrazem tego, o czym tu przemyśliwam i staram się w swej nieudolności sprostać jest choćby sam tytuł recenzowanego tomiku. Właśnie takie frazy, które idą za mną jakby wyrwane ze środka zdania, frazy, zdawałoby się, krótkie i zamknięte a przecież jak treściwe i otwierające. Zobaczmy choćby frazę z wiersza „*** a na wszystko” (strona 66) brzmiącą: a bez miłości/ nie ma z kim/ i do kogo/ nie ma – resztę tj. „odpowiedź z kim – co?, i do kogo – co?, pozostawia poeta czytelnikowi. Z tytułem tomiku mam od razu skojarzenie: wiersze, które idą za mną, ale i też może osoby i miłości. Idą, a może nawet podążają, może się wloką, co byłoby odzwierciedleniem pewnej – chcianej przez nas, tu: przez poetę – autonomiczności. Bo jak ktoś/coś idzie za mną, to może i jestem powodem, przyczyną tego „iścia”, może nawet jego sprawcą (jeśli idzie o wiersze, to nawet na pewno), ale przecież już nie wszystko ode mnie zależy: ktoś idzie za mną, bo chce, bo ma jakiś zamiar, bo tak biegną ścieżki naszego losu itd. Nasze wiersze też za nami idą, ale idą już „deptane” przez czytelnika, czytane po raz enty przez naszą pamięć obarczoną czasem „po danym wierszu”, obarczone wszystkim, co ten czas przyniósł. To samo możemy powiedzieć o naszych miłościach, które za nami, ale i jakoś w nas. Te wiersze, moim zdaniem, dobitnie to wszystko potwierdzają, bo Paweł Kubiak ma swój oryginalny, niepowtarzalny sposób budowania wiersza, stwarzania poetyckich obrazów. Udaje mu się to dzięki, jak mniemam, wewnątrz-językowej pracy dwóch ważnych wyznaczników jego poezji: skojarzeń i nastrojów. I jedno i drugie, i skojarzenia i nastroje czynią tę poezję bardzo silną. Na znanym mi współczesnym poletku poetyckim niewiele znajduję podobnej jakości. To o tyle dziwne, że przecież oryginalność Pawłowa nie polega na udziwnieniach, wysilaniu się na ekwilibrystykę słowną, można by powiedzieć, że jest to język poetycki najnormalniejszy z możliwych, pielęgnujący klasyczną tradycję  dobrego, mocnego słowa, a jednak język świeży, pulsujący, tętniący życiem. To jest koronkowa robota! Doświadczmy jej jeszcze w kilku wierszach. Najpierw w:

od Wietnamczyków

od Wietnamczyków
uczę się patriotyzmu

nie tylko dlatego
że od tysięcy lat
tarczą ciała osłaniają
pasmo palmowego pejzażu

że dla lekkości
palmowego kapelusza
zrzucili czar francuskiej
galanterii

że dla zwodniczego prawa
do eksperymentu
wzgardzili jankeskim
dostatkiem

i nie dlatego
że wietnamski ryż
popijają wietnamską herbatą

ich jasny
czarnooki patriotyzm
przygarnia pod koszulę
wielką chmarę dzieci
i nad starością unosi
dobre słowo wnuka

oni wiedzą
że było wczoraj
i jutra są pewni

Poza wszystkim, czego w tym wierszu doświadczacie, ja szczególnie zwracam swoją uwagę na to, jak traumę wietnamskiego losu – dla mego pokolenia, to była historia dziejąca się na naszych oczach – oddaje poeta w słowach zupełnie pozbawionych ciężaru krwi, jazgotu bombowców czy smrodu i temperatury napalmu a jednak to wszystko przywołujących. Jakaż poetycka finezja w słowach: dla lekkości/ palmowego kapelusza/ zrzucili czar francuskiej/ galanterii albo: dla zwodniczego prawa/ do eksperymentu/ wzgardzili jankeskim/ dostatkiem. Kubiak umie dobrać się tu do sedna w czytelniczo przystępny i jednocześnie przejmujący sposób. Podobnie czyni w wierszu:

***

w moim miasteczku
niewiele ukryjesz

autobusy
mobilne konfesjonały

chodniki
ciepłe szybkozłącza

w sklepiku u szczepana
poranna zmiana
mniejszych braci piwnych

w niedzielę świętsi
w poniedziałek prawdziwsi

we środy i czwartki
dotykamy sensu

Właśnie w takich wierszach Kubiak dotyka sensu  p r a w d z i w e j  poezji. Udaje mu się to nader często. Także w małych formach:

Perspektywa

To jest ogromne
– zdziwił się młody chłopak
macając życie

To już koniec. Pora zamknąć swój tekst. Na pierwszy koniec daję wiersz:

w drodze
            Wydziedziczona z przedmiotów mrowiła się przestrzeń.
            Wszędzie było nigdzie i nigdzie, wszędzie.
                                                           Czesław Miłosz „Oeconomia divina”

przedmioty
napotkane w drodze

mówią co było
którą szliśmy drogą

opodal drzewa kamienia
bielonej chałupy

pomiędzy śmiercią rozwodem
wygraną na giełdzie

nasz ślad pisany obecnością
przedmiotów i ludzi

i zamiast skąd i dokąd
dane nam którędy

Na drugi, kończący koniec daję wiersz-debiut, którym Paweł Kubiak rozpoczął tomik „które idą za mną”:

Serce

Zakola,
            a pomiędzy
– ciepłe echo szeptu,
            a głębiej
– rozwarte źrenice milczenia,
            a na samym dnie,
            jak skarb,
– bicie drugiego serca.

Czytajcie, smakujcie i cieszcie się.

—————————————————–

Paweł Kubiak, „które idą za mną”, Wydawnictwo książkowe IBIS, Warszawa 2020.

Reklama

5 KOMENTARZE

  1. Dziękuję Andrzejowi Wołosewiczowi za wnikliwość i trafność tropów interpretacyjnych, a także, co tu ukrywać, życzliwy wymiar recenzji. Jednak muszę wnieść pewne sprostowanie: tytuł wyboru brzmi “które idą ze mną”, a nie “za mną”. Ot jedna literka, niewinna samogłoska, ale istotna w kontekście prawie pięćdziesięciu lat…

  2. Oczywiście, przepraszam. I jeszcze dwie literówki są w cytowanych wierszach, ale to zostawiam wnikliwemu Czytelnikowi, a z poprawienie tej GRUBEJ tytułowej dziękuję.

  3. Przepraszam Autora mój błąd i dziękuję z zwrócenie uwagi. A swoją drogą znalazłem jeszcze dwie pomniejsze literówki w zacytowanych wierszach, ale to już zostawiam bystrości Czytelników.

  4. Jan Marszałek twierdzi z całą powagą, że książka bez błędu nie ma klauzuli ważności! Myślę, że wspomniane literówki zaistniały poza tomikiem. Tak, czy owak…

  5. Oczywiście, oczywiście – chyba nieprecyzyjnie się wyraziłem: te literówki, o których wspominam, dotyczą moich błędów w przepisywaniu! Przepisałem “kobiecie” zamiast “kobiece” (w wierszu “Nie przetłumaczone słowo” i tez zamiast też w wierszu “W naszym pokoju płacze dziecko”. Na swoje usprawiedliwienie, mogę podać jedynie, że obie “aszibki” poprawiłem w drugiej wersji wysłanej do redakcji (ale redakcja była szybsza niż mój zestarzały refleks (jako i wzrok).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko