Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (23) – Koronawirus

0
590

            A jednak nie mogłem się powstrzymać: pandemia koronawirusa (oficjalna nazwa: SARS-CoV-2) od kilku tygodni zawładnęła nas całkowicie. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku nie przypuszczaliśmy co nas czeka. A teraz – nagle – tylko tym żyjemy (choć niektórzy umierają).
            Takie pandemie zdarzały się od wieków. Na przykład dżuma była istną apokalipsą. Czytam w Wikipedii: Istnieją spory, czy jeden z pierwszych opisów epidemii podany przez Tukidydesa, tzw. „dżumy ateńskiej” w 430 p.n.e., był rzeczywiście dżumą (niewykluczone, że był to dur, denga, ospa lub wirus gorączki krwotocznej). Od czasów starożytnych, poprzez średniowiecze, aż do czasów nowożytnych opisano kilkadziesiąt dużych epidemii (najprawdopodobniej) dżumy, zwanej także „czarną śmiercią” (od pojawiających się rozległych zmian martwiczo-zgorzelinowych w skórze, przyjmujących ciemną barwę).
            Nasza obecna „dżuma” (czyli koronawirus) jest czymś zupełnie nowym. Tego jeszcze nie było. I nie byłoby o czym tu mówić, gdybyśmy mieli do czynienia z jakąś starą, znaną, „oswojoną” chorobą. Ale tym razem trzeba mówić o pandemii na którą nie znaleziono jeszcze lekarstwa.
            Albert Camus tytuł Dżuma wykorzystał w swojej znakomitej powieści. Idę o zakład, że kiedy już wszystko minie i będzie za nami, posypią się nowe powieści o naszym obecnym nieszczęściu.
            Ten typ literatury wydaje mi się wielce ważny. Zasypują nas powieścidła różnego typu – od science fiction, poprzez kryminały, po romanse, już nie mówiąc o „książkach dla kucharek”. Ale oczywiście mamy także te inne – wysokiego lotu – ot, chociażby takie, jakie pisze Wiesław Myśliwski.
            I właśnie – być może – kiedy już szlag trafi tego koronawirusa, to posypie się trochę książek opowiadających o minionej pandemii. Temat że paluszki lizać! Ale chyba jednak nie dla nas, bo jestem pewny, że czytelnicy tej witryny należą do odbiorców książek ważnych, istotnych, literacko wysokiej klasy.
            Ja na przykład nie „konsumuję” wspomnianej wyżej science fiction – to jest literatura nie dla mnie, choć i ona czasami potrafi być dużego lotu.
            Teraz, po rozwianiu się tego cholernego koronawirusa, zapewne pokaże się kilka powieści przynależących do 2020 roku. Ale przecież minie kilka lat i już będziemy mieć inne sprawy na głowie. I inne fabuły będą zajmowały się bieżącym czasem.
            Jest w tej galopadzie czasu coś znakomitego. Literatura towarzyszy naszemu pokoleniu, naszej codzienności, naszej epoce. Poezja, a zwłaszcza proza to są zwierciadła toczących się lat i dekad. Zmieniają się dykcje, zmieniają się problemy i one wymuszają nowy „moduł” naszej literatury.
            My, krytycy literaccy, ubolewamy, że nie doznamy tego, co przyjdzie doznać naszym dzieciom i wnukom. Polecam wam eksperyment: otwórzcie jakikolwiek wiersz Kochanowskiego oraz jakikolwiek swój własny. Przecież to są dwie różne epoki, co banalnie tu podkreślam.
            Rzecz jasna w tym powyższym akapicie wypisuję coś oczywistego. Ale sam przeżyłem właśnie wstrząs tego cholernego koronawirusa. Nagle – gdy piszę ten tekst – jestem w innym świecie i to nie wiedząc, jak długo potrwa ta apokalipsa jakiegoś horrendalnego gówna.
            Ech, rok za rokiem mija i nigdy nie wiemy, co jeszcze spadnie nam na głowę.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko