Krystyna Habrat – WIOSNA 2020

2
920

  Wiosna już w pełnej krasie. W parku kwitły już przebiśniegi, potem krokusy. Pewnie już przekwitły, a my tylko przez okno wynajdujemy w trawie połacie białych kwiatów, pewnie zawilców i nieopodal  znów, jak co roku,  żółtych przylaszczek.

  Z daleka ledwo domyślamy się, co tam znowu zakwitło. Bo siedzimy, jak prawie wszyscy, w domu. Koronawirus narzuca nam przymusową kwarantannę. Jeszcze tą lżejszą, jako zdrowym.

  To zupełnie nowe doświadczenie. A sytuacja taka spadła na wszystkich nagle, prawie nieoczekiwanie. Gdy mówiono o jej rozprzestrzenianiu się w Chinach, nie braliśmy pod uwagę, że i do nas dotrze i to tak szybko.

  Dziś w nocy zmiana czasu na letni. Dnie już ciepłe, słoneczne, długie, a tu trzeba siedzieć w domu.

  Nie jest źle póki jest co jeść i ma kto dostarczyć zakupy. Można teraz robić świąteczne porządki, ale bez mycia okien. Co to za święta będą z brudnymi oknami?! Trudno. To wyjątkowy czas. Na święta obmyśliłam już  jedno ciasto. Tym razem nie zrobię tradycyjnego mazurka ani babki, czy sernika, ale najprostszy murzynek, bo mam do niego potrzebne składniki w kredensie i nie muszę powiększać listy zakupów o niezliczone drobiazgi. I tak syn naraża się  na  kontakt z wirusem w sklepie.

  Mniej robót przedświątecznych, ale za to więcej czasu na czytanie książek.
  Czytam, lecz co i raz odkładam książkę, bo w myśli wkrada się niepokój. Jak to teraz będzie?

  Niektórzy już wpadają w panikę, jakby  zbliżał się koniec świata. Panika jest zaraźliwa.

  Dlatego od kilku dni zaczynam dzień od obejrzenia w internecie “Mazura na Krakowskim Rynku”. Ach, jak oni żywiołowo tańczą! To od razu nastraja mnie ochoczo do życia. Budzi też wspomnienia uroczystości rodzinnych, kiedy przy suto zastawionym stole wyśpiewywało się to radośnie  ze znajomymi rodziców.  

  “Nie ma takiej wioski,
   nie ma takiej chatki,
   żeby nie kochały
   ułana mężatki! “

I zaraz:

“Jeszcze jeden mazur dzisiaj
choć poranek świta.
Czy pozwoli panna Krysia?
młody ułan pyta.
I tak pięknie  błaga, prosi
boć to w polskiej ziemi,
w pierwszą parę ją unosi
a sto par za niemi.”

  Och, jak myśmy to w domu wyśpiewywali. Ja byłam wtedy dzieckiem, ale pamiętam. I “Raduje się serce, raduje się dusza…” i nawet  prześmiewcze:

“O północy się zjawili
 jacyś dwaj cywile.
 Mordy podrapane,
włosy jak badyle.”

 Nie, za tym nie przepadałam. Czegoś takiego małe dziewczynki nie lubią. A jeszcze bardziej nie cierpiałam, gdy zaczynano:

 “Jak to na wojence ładnie,
  kiedy ułan z konia spadnie.
  Koledzy go nie żałują,
   jeszcze końmi go tratują.”

  Bardzo i było żal tego ułana. Prosiłam zaraz o “Przybyli ułani pod okienko.”

  Dużo lat później dowiedziałam się, że z powodu tych śpiewów tato miał w pracy  kłopoty, bo ktoś doniósł o tym. Skojarzyłam, kto siedział pod naszymi oknami w ogródku, ale było, minęło.

  Tym razem, gdy patrzę na dziarski taniec na krakowskim rynku, wracają do mnie wspomnienia z młodości w Krakowie. Nawet  przyszło mi do głowy, że kiedyś  w siódmej klasie nieroztropnie zlekceważyłam prośbę, by tak tańczyć, wstępując do zespołu baletowego przy domu kultury. Och! – upajam się teraz – tańczyć tak przez całe życie byłoby piękniej niż pisać  rozmaite opowieści albo doradzać coś smutnym ludziom, co jako psycholog robiłam. Nawet nie wiem, czy komu pomogłam? Ludzie i tak rozumieli mnie, jak chcieli rozumieć. Raz, po takiej rozmowie, matka nazbyt surowo karconych  pociech poszła do wychowawczyni klasy i oznajmiła: “Tylko niech pani się nie dziwi, że odtąd przestanę wychowywać dzieci, bo pani psycholog nie  pozwala mi ich bić! To  niech robią co chcą!” Tak, niełatwa to była praca. Ale, o dziwo, kilka, może kilkanaście dziewcząt zaraziło się ode mnie psychologią. Przychodziły porozmawiać. Pożyczały książki. Czasem nawet niestrawne podręczniki z tej dziedziny. I potem szły na studia psychologiczne.  Cieszyłam się, ale ja już wtedy zaczynałam zapisywać pierwsze kartki pomysłami. Niszczyłam je i powracałam do pomysłów, gdy miałam wolną chwilę. Z tym czasem bywało gorzej. Długo trwało zanim napisałam coś naprawdę. Jeszcze ta i tamta z mego otoczenia wybrała psychologię. Podobno tym entuzjazmem je zarażałam. Tylko ja  coraz bardziej pogrążałam się w literaturze pięknej i co nieco pisywałam. Pierwsza, druga, pochwała dodała mi skrzydeł. Odwracałam się od psychologii. No, nie do końca. Czy tak było dobrze? Ach, lepiej tego nie roztrząsać!   Więc znowu nastawiam: “Jeszcze jeden mazur dzisiaj”!
  I znowu się raduję. I jeszcze raz.

  W internecie pojawiają się humorystyczne filmiki. Nawet zarazę można obśmiać i przestać się bać. Ktoś je gani, że nie pora teraz na takie. W obliczu pandemii koronowirusa potrzebna powaga. Ja komentuję ten wpis, że właśnie teraz musimy dbać o dobre samopoczucie, bo ono dobrze wpływa na nasz układ odpornościowy, co chroni przed zarażeniem i sprzyja walce z chorobą. Jestem o tym przekonana.

  Ale wczoraj i dziś znajduję w internecie dużo komentarzy ludzi złych. Tu ulewają swej żółci na matkę, której córka jest w szpitalu zarażona. Tam, nie bacząc na powagę chwili, buraki hejtują sokiem na przeciwników politycznych. Czy ludziom tak bardzo potrzebne jest dla poprawy samopoczucia dołożyć komuś, zwyzywać, oczernić?  Ja straciłam już dwie przyjaciółki, no, prawie przyjaciółki, bo nie życzyłam sobie ich “rewelacji” z soku buraka. Ale dokładać cierpienia  zapłakanej matce, dodając wredne komentarze to już przechodzi ludzkie  pojecie. Po co tak? Po co też niektórzy ciągną uparcie do tyłu nasz wspólny wóz polski, który  większość z takim mozołem i poświęceniem pcha ku lepszemu? Ci z tyłu wolą, by było gorzej? Nam? A im?

  Tymczasem za oknem piękna wiosna, marzec, a wszyscy siedzą w domu i zapanowała już moda na czytanie książek. Są i poprawiające humor quizy. Mnie wyszło, że mam w sobie coś z Dostojewskiego i Ani z Zielonego Wzgórza. Nawet mi to pasuje. Dostojewski – mądry, poważny, nawet ponury, filozoficzny, a Ania – dziewczynka wiecznie odkrywająca piękno świata i dobro w ludziach. Chcę być taka.

  Wszyscy pogrążamy się więc w książkach. Widać to w internecie, który w czasie kwarantanny jest taką wielką, wspólną kawiarnią dla  każdego. Tu kabareciarze  wyśpiewują, przerabiając piosenkę Młynarskiego na: “Zostań w domu! Zostań w domu!” A ja znowu włączam mazura na krakowskim rynku.

   Musimy przetrwać pandemię. Nie dać się wirusowi. W Chinach już podobno wraca normalność. Może zdążymy jeszcze zobaczyć w parku forsycje i bez.

  Tylko ciekawe, czy my tutaj po pandemii będziemy lepsi? Nauczymy się czegoś?

Krystyna Habrat

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Forsycje w rozkwicie. Wierzę, że kiedyś wróci normalność. Oby ludzie mieli więcej rozsądku i właściwego podejścia do pandemii. Niestety, zachowania niektórych bywają skandaliczne. Nie wierzę w przemianę tych, którzy powinni zastanowić się, po co w ogóle żyją i jak powinni postępować

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko