Krystyna Habrat – SKĄD PRZYPŁYWA PISANIE?

1
833

 Minął rok, jak ukazała się moja szósta i zarazem ostatnia książka. Dziś znalazłam   notatki na kilka dni przed pojawieniem się kuriera z ciężką paczką książek. Byłam pełna trwożliwej tremy, gdy pisałam:

 Powinnam już podchodzić do tego na spokojnie. Niestety w związku z tym muszę dokonać kilku czynności, których bardzo nie lubię. Trzeba o tym fakcie poinformować mniej i bardziej znajomych, kilka egzemplarzy podarować i choć kilka sprzedać. Jedno i drugie nieprzyjemne, bo jakże tak wpychać komuś książkę, którą się samemu napisało? To  własne najukochańsze dzieło?  A jeszcze gorsze, jak zachęcić kogoś do jej kupna? Jak znosić czyjeś wybrzydzanie? Wobec mojej kochanej powieści czy – tym razem – opowiadań.

   Z poprzednimi książkami jakoś mi się udawało, że nie zaznałam złośliwej krytyki. Tfu, tu należy coś odczarować, żeby nie zapeszyć. Pewnie trafiałam na dobrych czytelników. Dobrych – w szerokim znaczeniu tego słowa. No i nie za bardzo się ze swymi książkami rozgłaszałam. Nie rozpanoszyłam się, a stosowałam zasadę: siedź w kącie, a znajdą cię. To oczywiście nie jest prawdą.

  To pouczenie dotyczyło dawnych panien, aby były skromne, nie narzucały się, płosząc tak kawalerów, którym wypadało mieć tu inicjatywę i wybierać.

  Ale czasy się zmieniły. Zbyt nieśmiałe panny pozostają ciągle w kącie, a wybierane są raczej te, które ułatwią chłopakowi wybór, bo zwracają na siebie uwagę, tym, co jest aktualnie pożądane. Może urodą. Może mądrością. Na pewno wdziękiem. No nie wiem, a nawet jak wiem, to nie powiem. Wiem tylko, że nie powinny przesadzać, bo zdaje się takich mężczyźni nie wybierają na całe życie. Ale na krótko – jak najbardziej, by się taką popisać przed kolegami i światem. Wydaje się też, że mężczyźni teraz nie są jak bohaterowie dawnych powieści – twardzi i zwycięscy, ale delikatniejsi. Trzeba więc im trochę pomóc się wybrać, ale nie zanadto, by nie umniejszało to ich ambicji bycia  męskim.

  Wiem, teraz modna jest w tych sprawach inna nomenklatura, ale ja jej nie używam, bo chcę być bardzo delikatną kobietą.

  Tak i teraz, chciałam pisać o książkach, bo do naszego Dwutygodnika literacko-artystycznego najbardziej o tym pasuje, a ja zeszłam na boczne tematy.

  Nie takie jednak boczne, bo zdobywanie męża czy żony jest bardzo podobne do zdobywania poklasku dla książki i chęci jej sprzedania.

  Tu zagalopowałam się w dygresji, którą wprowadziłam do zeszłorocznych notatek. Tak już mam, ile razy   poprawiam mój tekst, to zmieniam go nie do poznania. A ja chciałam tylko napisać o emocjach towarzyszących pisarzowi. Wracam więc do mych notatek.

  Przed laty do naszego klubu studenckiego przybyła sławna poetka, Małgorzata Hillar, na spotkanie autorskie.  Dotąd  pamiętam jej wielkie onieśmielenie. I że miała biały sweter, podobny do mojego, co uznałam za jakiś pomyślny znak, choć ja wierszy nie pisałam. Zaczynałam dopiero marzyć o prozie, lecz niczego jeszcze długo nie wymyśliłam. I ta wielka poetka, w którą patrzyłam z podziwem, opowiadała o swoich wierszach trudem i jakby niechętnie. Na pytania odpowiadała krótko i zdawkowo, jakby  lękała się zanadto otworzyć. Nie popisywała się, nie chełpiła, nic nie udawała. Była skromna i wyciszona. Widać było, ile ją kosztuje to spotkanie. A przecież była  już znana. Pamiętam jej “Prośbę do macierzanki”. A wiersz “My młodzież drugiej połowy XX wieku” bywał tematem wypracowań i klasówek. Trafił do skrzydlatych powiedzeń. I do podręczników szkolnych, bo doskonale charakteryzował naszą mentalność pod koniec wieku. A ona mimo to była nieśmiała. Dziwiłam się.

  Poznałam później więcej poetów, prozaików. Już nie tak nieśmiałych. Może tylko potrafili to lepiej ukryć. Sama wreszcie zakosztowałam emocji związanych z drukiem pierwszego opowiadania w czasopiśmie literackim, potem innych i wreszcie publikacji książek. Teraz wiem, dlaczego znana poetka była wśród nas tak onieśmielona. Pisać jest łatwiej niż oddawać to napisane w świat.

  Ja sama przy publikacji pierwszego opowiadania, czułam się, jakbym naga wybiegła na ulicę. Gdy jechałam tramwajem z owym czasopismem w torebce, zdawało mi się, że wszyscy wokoło już wiedzą. Eeee tam. Nie wiedział nikt! No bo skąd?

  A jeśli chodzi o złośliwość, to  jednak raz coś podobnego usłyszałam. I to od koleżanki, która bardzo zabiegała o moją przyjaźń.  Kiedyś w przypływie złości,  napisała mi, że ona czytuje tylko literaturę faktu, a nie coś, co sobie ktoś tam wymyśla. Chyba  była zazdrosna o moje pisanie i czekała tylko okazji, by sobie to powetować. Żadnej mojej książki nie kupiła, nie czytała. Zresztą chyba więcej czasu spędzała przed lustrem niż z książką w ręce. Któregoś dnia ja, jak na złość,  nie przejawiłam entuzjazmu do złośliwości politycznych jakiegoś buraka,  co mi przysyłała na Facebooku.  Więc wzięła odwet. Ale, co tam? Nie jest to powód, by łamać pióro.

  Złamane pióro kojarzy się z kategorycznym postanowieniem pisarza, że już więcej pisać nie będzie. Obecne czasy, gdy dużo jest piszących, a mało czytających i jeszcze mniej kupujących książki, nieraz u zdesperowanego autora takie postanowienie wywołuje. Szczególnie, gdy napracuje się nad książką, namozoli, straci dużo czasu i zdrowia, a tu wydawnictwa każą mu za wydanie samemu zapłacić i jeszcze samemu ten nakład rozprzedać. Byłam raz na spotkaniu autorskim z takim właśnie autorem, który przytachał całą walizkę swej nowo wydanej książki i martwił się, że  egzemplarzami jej całego nakładu ma zawalone całe mieszkanie – w bloku! – i piwnicę.  Było na spotkaniu kilku chętnych do kupna, lecz spłoszyła ich cena, jaką wyliczył z tego, co sam zapłacił. Coś tam jednak sprzedał. Później  – mam nadzieję – że wszystko, bo miał wyrobione nazwisko i temat był chwytliwy. Ale wtedy, na spotkaniu było mi go żal. Nazwiska więc nie podam. Mam nadzieję, że tamten autor pióra nie złamał.

  Ale, mówiąc o złamanym piórze, lepiej myśleć, że  ono może spadać z nieba, niekoniecznie od anioła lecz od ptaka, który wysoko lata. Nie trzeba pytać dlaczego złamane, ale samemu patrzeć w górę i piąć się wysoko, nie bacząc, że można spaść. Lepiej być choć raz jedyny w górze, nawet kosztem walki z drapieżnikiem, co złamie ci pióro, niż nigdy, gdy tylko pełza się po ziemi.

  No dość wzniosłych słów, pasujących bardziej do  wiersza z epoki Romantyzmu. Ja dziś chciałam tylko  opowiedzieć, jak bywa trudne psychicznie, czasem aż bolesne,   przekazywanie innym tego, co się  pisze. Bo pisanie wypływa z serca autora.

  Krystyna Habrat

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko