Zbigniew Joachimiak – wiersze

0
1322
Zbigniew Joachimiak


Nie pytaj mnie o chorobę

                                                          Andrzejowi Żurowskiemu.

Tylko proszę nie pytaj mnie o chorobę,
gdy piszę: umieram konsekwentnie i zdecydowanie.
Choroba nie ma nic do rzeczy
ze zdeptanymi lalkami, z brakiem gwiazd
na niebie, z kotami, którym ślepną żółte oczy.
Śmierć jest doskonała,
gdy milknie ostatni akord baśni,
jest doskonalsza jeszcze na ostrzu
ostrego noża – jest centymetr (lub milimetr,
to nie ma znaczenia) za linią horyzontu.
Jest w każdym pustym miejscu w tobie.

Boję się jej jak diabła,
jak złamania kolana,
jak nieodwzajemnionej miłości,
jak pustej ramy, która pomieści wszystko.

Nie pytaj mnie o chorobę.
Choroba to sprawa cierpienia,
bólu w kościach,

niewyraźnego druku w niezwykle interesującym tekście.
Choroba to jasna szczelina, którą można zaszyć,
to kreska ołówkiem – można ją czasami zetrzeć.
To być może pewien plan śmierci.

Ale ja piszę wyraźnie:
Spadam z nieba,
odpada mi głowa,
łamią mi się włosy.
Słyszę ciszę.

Nie pytaj mnie i nie odgaduj
jaka to konwencja, jaki styl.
Czym mój list by był,
gdyby dodać mu trochę soli, gdyby
nie w kopercie, ale w skrzyni przyszedł.
Jakie znaczenia mają inkrustowane napisy.
Nie łudź się, że napisał to on…
Osoba Trzecia, Liczba Pojedyncza.
Może tak właśnie wita cię miecz.

Mój przyjacielu, czuję się dobrze, na zdrowie nie narzekam. Właśnie zbliża się wiosna w przyrodzie. Jest pięknie, tak że nie musi interweniować bóg. Wszystko doskonale się układa. Elektrony płyną we właściwym kierunku.
Piwo pieni się, zdjęcia żółkną, żony jak dojrzałe śliwki spadają. Jamniki wydłużają się.

Ale otrzymałem od ciebie list.
O co ci chodzi, gdy prosisz:

                                         Tylko o chorobę nie pytaj mnie.


New York

czas tu się rozwinął do ptasich rozmiarów
ostry dziób stwardniał a pióra spłowiały
odporne na wiatry deszcze i zawieje

z perspektywy czasu nawet gdy kołuje
ludzie są jak mrówki (a mrówki są tu duże)
nie słyszy się ich głosów gdy zwołują ptaki

starczy że są tak ptasi czas istnieje
widzi funkcję swą w mrówczym zabieganiu
nie musi słyszeć głosów

od czasu do czasu dla pewności
chwyta w szpony zamroczoną mrówkę
która się ze zbyt dużych szponów wymyka

i spada w mrówczym tylko sensie
szybko lecz od dołu widzę powoli
jak liść zwiędły klonu

nie wiadomo nawet czy się zabija
czy nie za lekka na takie doświadczenie
choć wszyscy dookoła mówią że ludzie tu też umierają


do Stanisława Rośka

piszę do ciebie przyjacielu z Rzymu
od kiedy razem młodzi poszukiwaliśmy szatana
imperium się rozpada jak każde cesarstwo
zestarzałem się bardzo choć alchemia utrzymuje me ciało w całości

miejsce najlepsze Czarnego Anioła
ciągle badam czas żółwia Achillesa zostawiam na razie w spokoju
uszedłem do Centrum za głosem młodości
diabeł imperium jest w mózgach wyszedł ze swego ciała
jestem trochę przerażony zadaniami które sobie stawialiśmy
objawił się raz w dziecku raz w pięknej kobiecie
szukaliśmy pęknięć zamknięci w zaścianku
próbował wiele razy dotrzeć do mej głowy
w całości zaścianku czuliśmy się cali
dwa razy głowa mi się zapaliła

nie wierzę w geografię lecz to ona panuje
zmęczony jestem bo tu nie ma lądów
mapy rozległe podnoszą dumę cesarstwa
ale nie ma jak rozpędzić żółwia a co dopiero Achillesa
jedynym lądem jestem sam sobie
zaściankowy kusy okropnie wrzeszczy

P.S. myślę że Rzym nieszybko spłonie
lecz przeraża mnie szelest obsuwającego się piasku


Supersam

w tym bajecznym supersamie (można
tam kupić nawet uspokojenie)
przewyższającym naszą wyobraźnię
(z natury wynika że świat jest bogatszy)
nie znajdujemy zadowolenia

wychodzimy i idziemy do małych sklepików
robimy tam dobre interesy bo tam kupujemy zadowolenie
(choćby czasowe do końca życia)
niesiemy szczęśliwi towary
gadgety pestek pomarańczowych dzieci

zrobiliśmy dobry interes
założyliśmy rodzinę są
gadgety i jest centrum świata
a przecież nie ze skąpstwa
(jesteśmy już wszak bogaci)
wsiadamy ponownie w samolot
by przelecieć się raz jeszcze po
supersamie

wyobraźnia wie że pęknie
gdy tylko wpadnie na pomysł
że pestki pomarańczowe obce
są smakowi pomarańczy
robimy ten oblot w nadziei
że naprawdę nie obejmiemy
cudowności całego supersamu

w końcu wrócimy już bez lęku do naszych
małych sklepików codzienności
suszyć pestki pomarańczy
owoce oddając innym w ręce

każdy z nas rozdzielony
swoim uspokojeniem


(o módl się Elis)

czy modlisz się o Elis za mnie
gdy wyruszam w topiele Morza Sargassowego
czy znajdujesz czas pomyśleć o mnie
gdy szukam miejsca i kraju gdzie czas jest możliwy
czy wieczorami słuchasz echa moich słów
gdy zmęczony zagubiony w wędrówce krzyczę do ciebie
czy śnisz mnie aby być ze mną pomimo czterech stron świata
gdy ja oblepiony brudami świata myję się w rzece płynącej do ciebie

czy pachniesz w tajemnicy przed wszystkimi
aby doszedł do mnie zapach ciała twego i jego oblężenia
czy mówisz słowa w pustym pokoju
aby nie zostały zagubione przed moim powrotem
czy dotykasz delikatnie swoich skroni
aby uczuć w nich pulsowanie mojej krwi

o Elis! czyń to aby nie urwała się
lina na której polegam że wywiedzie mnie z tej
wyprawy żywym


Erynia odlatuje

nie odgadłem twojego wieku
to dlatego że ten warkocz
tak misternie splątany ponad czołem
i piersi które wciąż miałem w oczach
gdy już wyszłaś
nie mówiąc dobranoc

(więc tak wyglądają Erynie?)
tak dobrze zachowana w świecie
chrześcijańskim ty służka
nienawiści pisząca wiersze
do szuflady i odmawiająca
ich czytania

nie odgadłem jeszcze czegoś
– twojego ukradkowego spojrzenia
na młodego Tebańczyka
w chwili gdy zrywałaś
się do lotu
w pogoni za tym nieszczęsnym
starcem Edypem


wiersz o miłości

                                   Susan Elisabeth Storie

chciałbym napisać wiersz o miłości
lecz między
chciałbym porozmawiać
aby wiersz był bardziej miłosny
ale między
powinienem dotknąć ciebie
by wiersz nie był bezgłośny
ale między
głos nasz winien brzmieć donośnie
ale między
raz powinniśmy usnąć na godzin kilka
po przeżytej żądzy
lecz między
wierszem miłością ciałem naszym głosem
pomiędzy naszą miłością
widmo rzymskich sandałów krąży
i przydeptuje każdy na nowo rozpoczęty
wers miłosny


Słowacki powiedziałby

ciało mnie cieszy najbardziej
Słowacki powiedziałby Światło
które wtłoczył w nas duch świata

a to co nazywamy marzeniem to ból
światła które zastygło na przekór
swojej naturze unoszenia

jesteśmy więc ciałem które się żarzy
niezależnie od naszej woli
będącej tylko świadomością światła

młodzi ciałem unosimy się naturą
starością wspinamy się po gorących stopniach
umarli żyjemy na przepełnionych schodach

ciało mnie cieszy najbardziej
na krawędzi umierania
wtedy jest najbliżej natury

która jak powiedziałby Słowacki
jest najbliżej światła
i choć już płonie

jak mroczna księga
nie gasimy go
bo wiedzie do jasności
do najwyższej Instancji

która oddycha w nas
popiół
oddając w nasze ręce

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko