Jan Stępień – Baczność, spocznij

0
960
Jan Stępień

Matka

Po złożonej przysiędze na wierność  ojczyźnie, dowódca pułku zaprosił rodzinę i znajomych do koszar. Do mnie na przysięgę przyjechała  matka, która przywiozła mi smaczne kanapki. Jadłem je z apetytem a matka patrząc na moje dłonie, powiedziała zatroskana:

– Miałeś takie delikatne ręce, a teraz… – nie skończyła sięgając do torebki po chusteczkę.

– Ależ mamo, to nic, to nic – mówiłem ze ściśniętym gardłem. – Za dwa lata znów będę miał ładne dłonie. Teraz czyszczę czołgi.

–  Ale jak ty wytrzymasz dwa lata w tym wojsku?

– Wytrzymam, mamo. Muszę wytrzymać. Czas szybko mija –odpowiedziałem kłamiąc by uspokoić mamę, bo te pierwsze dwa miesiące strasznie mi się dłużyły.

Matka się uśmiechnęła i mimo, że w dużej sali było chłodno, poczułem w sobie  falę ciepła.

Scyzoryk

Kończy się apel poranny. Kapitan Sobota podchodzi do mnie i uśmiechając się ironicznie, pyta:

– Ładowniczy Stępień! Boicie się much?!

– Ależ obywatelu ka…

– Mówią na kompanii, że wy nawet muchy nie chcecie zabić!

– Staram się nie zabijać, obywatelu kapitanie – odpowiadam wbijając wzrok w posadzkę.

– A jeśli komary na poligonie chciałyby was opierdolić,  to też będziecie je puszczać na wolność?!

– Będę je odpędzał, obywatelu kapitanie.

Dowódca zaczyna się głośno śmiać a wtórują mu  moi koledzy czołgiści. Po chwili kapitan przestaje się śmiać. Koledzy milkną, jak na komendę.

– Ładowniczy Stępień!  Do jasnej cholery! Skąd wyście się tu wzięli?!

– Z Kielc – obywatelu kapitanie – odpowiadam hardo, patrząc mu w oczy.

– Co?! To takich scyzoryków mają w Kielcach, że boją się much?! – wykrzykuje i szybko odchodzi.

Koledzy czołgiści znów wybuchają śmiechem. Patrzę na kaprala Gałązkę, który rechocze najgłośniej i już wiem, że to on jest kapusiem.

Major Dziura

Sobota, popołudnie. Kadra udała się już do swoich domów, a ja z Hieną i Bąblem idziemy na przepustkę. Mamy ją od Majora Dziury. Jest to sprytnie wycięty otwór w grubej siatce przez którą przeciskamy się  na  boczną uliczkę miasteczka.

Jesteśmy u pani Jadzi, która prowadzi domową sprzedaż wina i wódki na szklanki. Siedzimy przy stole w melinie, sącząc tanie wino i łakomym wzrokiem patrzymy na obfity biust pani domu. Pani Jadzia uśmiecha się powabnie. Dużo starsza, ale każdy z nas bardzo chętnie posmakowałby z nią rozkoszy.

– Wiem, wiem – mówi. – Macie na mnie ochotę, chłopcy, ale nie dla psa kiełbasa. Ale ja nie kocham się z żołnierzykami. Dobrze o tym wiecie.

– Tylko z kadrą? – pytam  z uśmiech?

– Tak, Janunio. Tylko z kadrą. Trzeba mieć swoje zasady.

– Szkoda – wtrąca się Hiena.

Gdy chcemy zamówić czwartą szklankę wina, pani Jadzia stanowczo protestuje: – Chłopcy! Koniec tego dobrego! Nie chcę, żeby was odwoziło WSW do jednostki, jako to było miesiąc temu!

– Bo, to kurwa,  wszystko przez  Janunia! Zachciało mu się śpiewać na ulicy!

– Chłopcy! Zapomnieliście?! U mnie się nie przeklina! –upomina nas pani Jadwiga.

Niezadowoleni żegnamy się z panią Jadzią . W milczeniu wracamy  do koszar. Zaczynam nucić piosenkę Animalsów  „Dom wschodzącego słońca”.  Rozkręcam się i nucę coraz głośniej. Koledzy denerwują się.. Bąbel krzyczy: – Kurwa! Janunio przestań! Chcesz, żeby na znów kanary złapały?!

– A niech mnie złapią! Mam to wszystko w dupie! – krzyczę przerywając nucenie nieśmiertelnego utworu Animalsów,

Księżyc

Od rana jestem podekscytowany i w związku z tym nieuważny. Myślę tylko o tym, żeby usiąść w świetlicy i oglądać lądowanie człowieka na księżycu. Gdy mówię kolegom czołgistom, że zapraszam ich do  oglądania, śmieją się ze mnie.  Hiena pyta zdziwiony, czy nie szkoda mi nocy na oglądanie.

– Hiena! To przecież wydarzenie niezwykłe!

A Kazek z krakowskich gór mówi stanowczo: – A ja tam w to nie wierze. Niemożliwe, żeby Bóg na to pozwolił!

– Dlaczego ma nie pozwolić? – pytam z uśmiechem.

– Bo nie! – Kazek patrzy na mnie groźnie.

Gdy zbliża się pora lądowania człowieka na księżycu, koledzy już śpią,  a ja jako jedyny z całej kompanii z podoficerem dyżurnym, który miał służbę a więc nie wolno mu spać, siadamy na drewnianych krzesłach przed telewizorem.  Dyżurny jednak  zasypia w pozycji siedzącej i głośno chrapie a ja wpatrzony w ekran telewizora widzę jak pierwszy człowiek w dziejach ludzkości  stawia pierwszy krok na srebrnym globie.

Niedziela

Niedziela. Większość chłopaków na przepustce na którą trzeba zasłużyć. Ja  podpadłem kapralowi Gałązce, bo nazwałem go kapusiem a on „podkablował” mnie do dowódcy kompanii.

Ale nie narzekam, bo właśnie leżę na koszarowym łóżku i znów czytam „Martina Edena”. To dla mnie to czas wytchnienia, aczkolwiek przejmuje mnie los Martina, którego miłość do Ruth została odrzucona, podobnie jak odrzucane są jego opowiadania przez pisma literackie. I nagle z tego czytania wyrywa mnie tubalny głos Kazka, które nie dostał  przepustki, bo w tym miesiącu osiągnął już ich limit.

– Nie szkoda ci oczów, Janunio?!

Niezadowolony odkładam książkę i odpowiadam: – Kazek, dzięki tej książce, łatwiej mi się tu żyje.

– A o czym ta  książka? – pyta spoglądając na mnie badawczo.

– O marynarzu, który chce zostać pisarzem – odpowiadam rozbawiony, bo pierwszy raz Kazek okazał  zainteresowanie czytanymi przeze mnie książkami.

– I po co mu być pisarzem?! Przecież te pisarze to same pedały! – zaczyna się głośno śmiać, wychodząc z sali.

Co za ulga. Jestem sam i mogę znów przenikać świat przeżyć Martina Edena”.

Na poligonie
(miniatura literacka)

Drawsko Pomorskie. Zima. Minus dwadzieścia pięć. Zziębnięci włazimy do T-34 i zajmujemy swoje miejsca. Dowódca czołgu kapral Gałązka ostrym głosem wydaje komendę: – Ładuj!

Odpinam pocisk i wsuwam go do lufy. Ale napotykam opór. Pocisk jest oblepiony tawotem, czyli grubą warstwą smaru. Kapral Gałązka krzyczy: – „Kurwa! Janunio! Mówiłem ładuj!

– Nie wchodzi – odpowiadam z trudem dobierając słowa.

– Co?! – kapral Galązka wpada w furię, – Dlaczego nie wchodzi?!

– Za dużo tawotu – mówię kompletnie załamany.

Zapada martwa cisza.

– To, co robimy? –działanowy Pokusa zwany Hieną, pyta wystraszony.

– Jak to co?! Niech Janunio bierze młot i napierdala w kryzę! Musimy strzelać! Generał przyjechał na inspekcję!

– Ale jeden mój nieostrożny ruch i zrobię z nas miazgę! – odzywam się nie poznając własnego głosu.

– Janunio! Napierdalaj!

Biorę do ręki młot. Opanowuję trzęsące dłonie i uderzam w kryzę wystającego pocisku. Jeżeli trafię kilkanaście centymetrów wyżej, czyli w spłonkę, to zostanie z nas plama. Więc napierdalam. I tak trzy pociski. Jeden po drugim. Trwa to przysłowiową wieczność. Mam, a właściwie mamy, szczęście.

Wyłazimy z czołgu. Napięcie znika, ogarnia mnie senność. Idę na drżących nogach i kładę się na kupie zamarzniętego śniegu. Natychmiast zasypiam. Budzi mnie Hiena wlewając mi do gardła „setkę” mocnego bimbru.

Onuce!

Szef kompani starszy sierżant Micek z tajemniczym uśmiechem instruował nas jak owijać bose stopy w onuce. Oczywiste, że dla kogoś, kto tego nigdy nie robił, nie była to czynność łatwa. Więc owijałem stopę w onuce a ona  podwijała mi się i nie chciała zmieścić  w żołnierskim bucie. Zirytowany, spytałem szefa:

– Obywatelu sierżancie. Muszę chodzić w tych cholernych onucach?!

         – Nie musisz! – mówł rozbawiony moją bezradnością – Tylko, żebyś nie mówił potem, że cię nie uprzedzałem o bąblach!

       – Spróbuję, obywatelu sierżancie!

Zrezygnowałem z onuc na rzecz cywilnych skarpetek.  Ale grube i sztywne żołnierskie buty po kilku dniach chodzenia, obtarły mi stopy. Utykałem ku uciesze kolegów czołgistów. Zmusiło mnie to do schowania skarpetek i nieudolnego założenia onuc.

                 Gdy na wieczornym apelu zobaczył mnie kulejącego szef kompanii, i  spytał udając współuczie: – I co? Jak tam nogi?

         – Chodzę w onucach – odparłem ponurym głosem.

         – Uwaga! Szeregowiec Stępień wreszcie jest żołnierzem! – wykrzyczał szef kompanii, starszy sierżant Micek, co wywołało wesołość wśród kolegów czołgistów.

Proces

Koniec lat siedemdziesiątych. Siedzę na ławie oskarżonych w sądzie wojskowym w Kielcach. Pan major, oskarżyciel groźnie pyta: – Szeregowy Stępień, dlaczego notorycznie uchylacie się od stawiania się do służby w rezerwie?! Nie stawiliście się na trzy poligony!
– Bałem się, panie majorze – odpowiadam przestraszony.
– Czego się baliście?! – krzyczy major.
I nagle przychodzi mi do głowy to kłamstwo.
– Bałem się, że popełnię samobójstwo – odpowiadam unikając wzorku majora.
– Samobójstwo?! – pyta podejrzliwie. – Kpicie sobie ze mnie, szeregowy Stępień.
Tu z pomocą przychodzi mi miły, młody porucznik, mój obrońca z urzędu (jak się później okazało działacz Solidarności).
– Panie majorze, szeregowy Stępień to poeta. Pisze wiersze.
Major spojrzał uważnie na mnie, jak na egzotyczne zwierzątko.
– A, wiersze piszecie, wierszyki piszecie… jego głos złagodniał.
Dzięki wierszykom dostałem tylko rok w tzw. zawiasach.
Naprawdę wiele zawdzięczam literaturze, bardzo wiele.

Rudy

Ogarnęła mnie  wielka radość. Załoga do której należałem i nasza „metalowa trumna” T-34 – została wytypowana do zdjęć na planie filmowym. Za tydzień jedziemy na poligon. Mają kręcić serial: „Czterej pancerni i pies”.

Na dwa dni przed wyjazdem. po apelu wieczornym kapral, Gałązka, a więc dowódca naszego czołgu, który będzie głównym bohaterem serialu – zaprosił naszą załogę na bimbrowy poczęstunek. Więc smakujemy „księżycówkę” kaprala Gałązki zwanego przeze mnie – podpierdalaczem. Przy drugim kieliszku, zaświtała mi myśl, że ten poczęstunek może być pułapką. Ale nie posłuchałem intuicji i pamiętam, że po czwartym kieliszku „urwał mi się film”. Nazajutrz obudził mnie krzyk kapitana Soboty:- Szeregowy Stępień! Prawie południe  a wy kurwa jeszcze śpicie?! Już ja wam dam  film!

 Kapitan opuścił salę a ja  zostałem  z potężnym kacem i tragiczną świadomością, że nie pojadę na plan filmowy. Gałązka patrzył na mnie z ironicznym uśmiechem zwycięzcy.

– Kurwa! Coś ty mi dosypał do bimbru?I – spytałem umęczonym głosem.

– Janunio! To dlatego, że mówisz o mnie  podpieralacz! – odpowiedział nadal uśmiechając się ironicznie.

Chciało mi się płakać, ale w wojsku nie wypada tego czynić, zwłaszcza przy Gałązce.  Zacząłem intensywnie myśleć nad zemstą. Miałem dużo czasu, bo załoga, niestety beze mnie, miała wrócić dopiero za miesiąc.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko