Jan Stępień – Baczność, spocznij

0
961
Jan Stępień

Matka

Po złożonej przysiędze na wierność  ojczyźnie, dowódca pułku zaprosił rodzinę i znajomych do koszar. Do mnie na przysięgę przyjechała  matka, która przywiozła mi smaczne kanapki. Jadłem je z apetytem a matka patrząc na moje dłonie, powiedziała zatroskana:

– Miałeś takie delikatne ręce, a teraz… – nie skończyła sięgając do torebki po chusteczkę.

– Ależ mamo, to nic, to nic – mówiłem ze ściśniętym gardłem. – Za dwa lata znów będę miał ładne dłonie. Teraz czyszczę czołgi.

–  Ale jak ty wytrzymasz dwa lata w tym wojsku?

– Wytrzymam, mamo. Muszę wytrzymać. Czas szybko mija –odpowiedziałem kłamiąc by uspokoić mamę, bo te pierwsze dwa miesiące strasznie mi się dłużyły.

Matka się uśmiechnęła i mimo, że w dużej sali było chłodno, poczułem w sobie  falę ciepła.

Scyzoryk

Kończy się apel poranny. Kapitan Sobota podchodzi do mnie i uśmiechając się ironicznie, pyta:

– Ładowniczy Stępień! Boicie się much?!

– Ależ obywatelu ka…

– Mówią na kompanii, że wy nawet muchy nie chcecie zabić!

– Staram się nie zabijać, obywatelu kapitanie – odpowiadam wbijając wzrok w posadzkę.

– A jeśli komary na poligonie chciałyby was opierdolić,  to też będziecie je puszczać na wolność?!

– Będę je odpędzał, obywatelu kapitanie.

Dowódca zaczyna się głośno śmiać a wtórują mu  moi koledzy czołgiści. Po chwili kapitan przestaje się śmiać. Koledzy milkną, jak na komendę.

– Ładowniczy Stępień!  Do jasnej cholery! Skąd wyście się tu wzięli?!

– Z Kielc – obywatelu kapitanie – odpowiadam hardo, patrząc mu w oczy.

– Co?! To takich scyzoryków mają w Kielcach, że boją się much?! – wykrzykuje i szybko odchodzi.

Koledzy czołgiści znów wybuchają śmiechem. Patrzę na kaprala Gałązkę, który rechocze najgłośniej i już wiem, że to on jest kapusiem.

Major Dziura

Sobota, popołudnie. Kadra udała się już do swoich domów, a ja z Hieną i Bąblem idziemy na przepustkę. Mamy ją od Majora Dziury. Jest to sprytnie wycięty otwór w grubej siatce przez którą przeciskamy się  na  boczną uliczkę miasteczka.

Jesteśmy u pani Jadzi, która prowadzi domową sprzedaż wina i wódki na szklanki. Siedzimy przy stole w melinie, sącząc tanie wino i łakomym wzrokiem patrzymy na obfity biust pani domu. Pani Jadzia uśmiecha się powabnie. Dużo starsza, ale każdy z nas bardzo chętnie posmakowałby z nią rozkoszy.

– Wiem, wiem – mówi. – Macie na mnie ochotę, chłopcy, ale nie dla psa kiełbasa. Ale ja nie kocham się z żołnierzykami. Dobrze o tym wiecie.

– Tylko z kadrą? – pytam  z uśmiech?

– Tak, Janunio. Tylko z kadrą. Trzeba mieć swoje zasady.

– Szkoda – wtrąca się Hiena.

Gdy chcemy zamówić czwartą szklankę wina, pani Jadzia stanowczo protestuje: – Chłopcy! Koniec tego dobrego! Nie chcę, żeby was odwoziło WSW do jednostki, jako to było miesiąc temu!

– Bo, to kurwa,  wszystko przez  Janunia! Zachciało mu się śpiewać na ulicy!

– Chłopcy! Zapomnieliście?! U mnie się nie przeklina! –upomina nas pani Jadwiga.

Niezadowoleni żegnamy się z panią Jadzią . W milczeniu wracamy  do koszar. Zaczynam nucić piosenkę Animalsów  „Dom wschodzącego słońca”.  Rozkręcam się i nucę coraz głośniej. Koledzy denerwują się.. Bąbel krzyczy: – Kurwa! Janunio przestań! Chcesz, żeby na znów kanary złapały?!

– A niech mnie złapią! Mam to wszystko w dupie! – krzyczę przerywając nucenie nieśmiertelnego utworu Animalsów,

Księżyc

Od rana jestem podekscytowany i w związku z tym nieuważny. Myślę tylko o tym, żeby usiąść w świetlicy i oglądać lądowanie człowieka na księżycu. Gdy mówię kolegom czołgistom, że zapraszam ich do  oglądania, śmieją się ze mnie.  Hiena pyta zdziwiony, czy nie szkoda mi nocy na oglądanie.

– Hiena! To przecież wydarzenie niezwykłe!

A Kazek z krakowskich gór mówi stanowczo: – A ja tam w to nie wierze. Niemożliwe, żeby Bóg na to pozwolił!

– Dlaczego ma nie pozwolić? – pytam z uśmiechem.

– Bo nie! – Kazek patrzy na mnie groźnie.

Gdy zbliża się pora lądowania człowieka na księżycu, koledzy już śpią,  a ja jako jedyny z całej kompanii z podoficerem dyżurnym, który miał służbę a więc nie wolno mu spać, siadamy na drewnianych krzesłach przed telewizorem.  Dyżurny jednak  zasypia w pozycji siedzącej i głośno chrapie a ja wpatrzony w ekran telewizora widzę jak pierwszy człowiek w dziejach ludzkości  stawia pierwszy krok na srebrnym globie.

Niedziela

Niedziela. Większość chłopaków na przepustce na którą trzeba zasłużyć. Ja  podpadłem kapralowi Gałązce, bo nazwałem go kapusiem a on „podkablował” mnie do dowódcy kompanii.

Ale nie narzekam, bo właśnie leżę na koszarowym łóżku i znów czytam „Martina Edena”. To dla mnie to czas wytchnienia, aczkolwiek przejmuje mnie los Martina, którego miłość do Ruth została odrzucona, podobnie jak odrzucane są jego opowiadania przez pisma literackie. I nagle z tego czytania wyrywa mnie tubalny głos Kazka, które nie dostał  przepustki, bo w tym miesiącu osiągnął już ich limit.

– Nie szkoda ci oczów, Janunio?!

Niezadowolony odkładam książkę i odpowiadam: – Kazek, dzięki tej książce, łatwiej mi się tu żyje.

– A o czym ta  książka? – pyta spoglądając na mnie badawczo.

– O marynarzu, który chce zostać pisarzem – odpowiadam rozbawiony, bo pierwszy raz Kazek okazał  zainteresowanie czytanymi przeze mnie książkami.

– I po co mu być pisarzem?! Przecież te pisarze to same pedały! – zaczyna się głośno śmiać, wychodząc z sali.

Co za ulga. Jestem sam i mogę znów przenikać świat przeżyć Martina Edena”.

Na poligonie
(miniatura literacka)

Drawsko Pomorskie. Zima. Minus dwadzieścia pięć. Zziębnięci włazimy do T-34 i zajmujemy swoje miejsca. Dowódca czołgu kapral Gałązka ostrym głosem wydaje komendę: – Ładuj!

Odpinam pocisk i wsuwam go do lufy. Ale napotykam opór. Pocisk jest oblepiony tawotem, czyli grubą warstwą smaru. Kapral Gałązka krzyczy: – „Kurwa! Janunio! Mówiłem ładuj!

– Nie wchodzi – odpowiadam z trudem dobierając słowa.

– Co?! – kapral Galązka wpada w furię, – Dlaczego nie wchodzi?!

– Za dużo tawotu – mówię kompletnie załamany.

Zapada martwa cisza.

– To, co robimy? –działanowy Pokusa zwany Hieną, pyta wystraszony.

– Jak to co?! Niech Janunio bierze młot i napierdala w kryzę! Musimy strzelać! Generał przyjechał na inspekcję!

– Ale jeden mój nieostrożny ruch i zrobię z nas miazgę! – odzywam się nie poznając własnego głosu.

– Janunio! Napierdalaj!

Biorę do ręki młot. Opanowuję trzęsące dłonie i uderzam w kryzę wystającego pocisku. Jeżeli trafię kilkanaście centymetrów wyżej, czyli w spłonkę, to zostanie z nas plama. Więc napierdalam. I tak trzy pociski. Jeden po drugim. Trwa to przysłowiową wieczność. Mam, a właściwie mamy, szczęście.

Wyłazimy z czołgu. Napięcie znika, ogarnia mnie senność. Idę na drżących nogach i kładę się na kupie zamarzniętego śniegu. Natychmiast zasypiam. Budzi mnie Hiena wlewając mi do gardła „setkę” mocnego bimbru.

Onuce!

Szef kompani starszy sierżant Micek z tajemniczym uśmiechem instruował nas jak owijać bose stopy w onuce. Oczywiste, że dla kogoś, kto tego nigdy nie robił, nie była to czynność łatwa. Więc owijałem stopę w onuce a ona  podwijała mi się i nie chciała zmieścić  w żołnierskim bucie. Zirytowany, spytałem szefa:

– Obywatelu sierżancie. Muszę chodzić w tych cholernych onucach?!

         – Nie musisz! – mówł rozbawiony moją bezradnością – Tylko, żebyś nie mówił potem, że cię nie uprzedzałem o bąblach!

       – Spróbuję, obywatelu sierżancie!

Zrezygnowałem z onuc na rzecz cywilnych skarpetek.  Ale grube i sztywne żołnierskie buty po kilku dniach chodzenia, obtarły mi stopy. Utykałem ku uciesze kolegów czołgistów. Zmusiło mnie to do schowania skarpetek i nieudolnego założenia onuc.

                 Gdy na wieczornym apelu zobaczył mnie kulejącego szef kompanii, i  spytał udając współuczie: – I co? Jak tam nogi?

         – Chodzę w onucach – odparłem ponurym głosem.

         – Uwaga! Szeregowiec Stępień wreszcie jest żołnierzem! – wykrzyczał szef kompanii, starszy sierżant Micek, co wywołało wesołość wśród kolegów czołgistów.

Proces

Koniec lat siedemdziesiątych. Siedzę na ławie oskarżonych w sądzie wojskowym w Kielcach. Pan major, oskarżyciel groźnie pyta: – Szeregowy Stępień, dlaczego notorycznie uchylacie się od stawiania się do służby w rezerwie?! Nie stawiliście się na trzy poligony!
– Bałem się, panie majorze – odpowiadam przestraszony.
– Czego się baliście?! – krzyczy major.
I nagle przychodzi mi do głowy to kłamstwo.
– Bałem się, że popełnię samobójstwo – odpowiadam unikając wzorku majora.
– Samobójstwo?! – pyta podejrzliwie. – Kpicie sobie ze mnie, szeregowy Stępień.
Tu z pomocą przychodzi mi miły, młody porucznik, mój obrońca z urzędu (jak się później okazało działacz Solidarności).
– Panie majorze, szeregowy Stępień to poeta. Pisze wiersze.
Major spojrzał uważnie na mnie, jak na egzotyczne zwierzątko.
– A, wiersze piszecie, wierszyki piszecie… jego głos złagodniał.
Dzięki wierszykom dostałem tylko rok w tzw. zawiasach.
Naprawdę wiele zawdzięczam literaturze, bardzo wiele.

Rudy

Ogarnęła mnie  wielka radość. Załoga do której należałem i nasza „metalowa trumna” T-34 – została wytypowana do zdjęć na planie filmowym. Za tydzień jedziemy na poligon. Mają kręcić serial: „Czterej pancerni i pies”.

Na dwa dni przed wyjazdem. po apelu wieczornym kapral, Gałązka, a więc dowódca naszego czołgu, który będzie głównym bohaterem serialu – zaprosił naszą załogę na bimbrowy poczęstunek. Więc smakujemy „księżycówkę” kaprala Gałązki zwanego przeze mnie – podpierdalaczem. Przy drugim kieliszku, zaświtała mi myśl, że ten poczęstunek może być pułapką. Ale nie posłuchałem intuicji i pamiętam, że po czwartym kieliszku „urwał mi się film”. Nazajutrz obudził mnie krzyk kapitana Soboty:- Szeregowy Stępień! Prawie południe  a wy kurwa jeszcze śpicie?! Już ja wam dam  film!

 Kapitan opuścił salę a ja  zostałem  z potężnym kacem i tragiczną świadomością, że nie pojadę na plan filmowy. Gałązka patrzył na mnie z ironicznym uśmiechem zwycięzcy.

– Kurwa! Coś ty mi dosypał do bimbru?I – spytałem umęczonym głosem.

– Janunio! To dlatego, że mówisz o mnie  podpieralacz! – odpowiedział nadal uśmiechając się ironicznie.

Chciało mi się płakać, ale w wojsku nie wypada tego czynić, zwłaszcza przy Gałązce.  Zacząłem intensywnie myśleć nad zemstą. Miałem dużo czasu, bo załoga, niestety beze mnie, miała wrócić dopiero za miesiąc.

Reklama
Poprzedni artykułAndrzej Walter – Na drugim brzegu chmur czyli słów kilka o Annie Pituch-Noworolskiej
Następny artykułAdam Lizakowski – Mistrzostwo tykwy a radość z seksu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko