„Cierpienie jest piątym żywiołem”
Gdyby policzyć słowa użyte przez Annę Mizgajską w książce „Kwestia dotyku” – jest ich niewiele jak na powieść. Zajmują zaledwie sto stron. Ale to wystarcza, by nazwać ją skończoną, ukoronowaną. Historie siedmiorga bohaterów, mężczyzn i kobiet w różnym wieku, od studenta po dwoje emerytów, zdają się być odrębnymi. Tak właśnie myślimy na początku, gdy wchodzimy w pierwsze rozdziały. W sumie jest ich 23, wszystkie krótkie. A każdy poświęcony jest innej postaci, na swój sposób przedziwnej, przez to i wyrazistej, wyróżniającej się a to skłonnościami, a to profesją czy uzależnieniami. Na przykład Feliks Zimny pod czarną liberią strażnika ceremonii pogrzebowych skrywa ciało od stóp do głów wytatuowane obrazkami żuków. Inny bohater – samookaleczający się psycholog terapeuta gardzi większością ludzi, a młoda Jagoda zawodowo spożywa alkohol i nie tylko tym się zajmuje dla pieniędzy. Co wspólnego może mieć ze sobą już choćby tylko ta trójka z siedmiorga (siedem wątków głównych)? Co mogłoby ich wpisać w jeden zbiór czy podzbiór ludzki? Zadajemy sobie pytanie, czy jest coś takiego? I otrzymujmy odpowiedź – to cierpienie („Cierpienie jest piątym żywiołem”), ten wewnętrzny garb, który niosą i skrywają w sobie, czyli traumy dzieciństwa, złe wzorce i nałogi kładące się cieniem, a w konsekwencji determinujące ich losy.
„ – Jaki jest ósmy żywioł? – zapytała psa. – To pamięć, piesku, to pamięć…”
Bolesność przeżyć i doznanych (najczęściej w dzieciństwie) krzywd (osnowa) symbolicznie łączą te nie do połączenia postaci. Natomiast w scenie katharsis dochodzi do ich fizycznego zespolenia.
„Tu i teraz było najgorszym z piekieł. Postanowił rozprawić się z przeszłością. Wrócić do początku istnienia i urodzić się na nowo”.
Zanim jednak nastąpi kulminacyjna scena krok po kroku, rozdział po rozdziale poznajemy przypadłości, mroczne zakamarki i zranione psychiki tych siedmiorga. Stopniowo budowane są ich portrety zyskujące nawet horyzontalny wymiar. Kolejne odsłony, sygnalizacyjnie acz mocno postawione, są przyczynowo-skutkową układanką indywidualnych losów, życia naznaczonego lękami i krzywdą wypartą z pamięci w ten czy inny sposób. Realność książki w tym względzie jest szorstka i bezwzględna. Obrazy same stają przed oczyma. Bo czy jest ktoś, kto nigdy nie słyszał o historiach znęcania się ojca nad synem, w następstwie których lawinowo uruchamia się empatyczne odczuwanie? Lub nie zna słów ogromnie wychowawczych: to wypada dziewczynkom, a tego nie wypada robić?
„Równouprawnienie nie daje niezbędnej hierarchii, która jasno określa społeczną rolę kobiety jako czułej strażniczki domowego miru, miłej towarzyszki męskiej dominacji”.
Dlaczego więc chwilami mamy poczucie, że dryfujemy w jakichś oparach, niejednoznacznościach, że wpadamy w nierealny świat, a uczynki bohaterów czy sytuacje uznajemy za niemożliwe? Zupełnie tak, jakby książka miała dwa oblicza. Z jednego bije niepokojący realizm i obrazy wprost z życia wzięte, namacalne, które nie miały prawa się zdarzyć, a jednak zdarzają się i są czyjąś codziennością (i mamy tę pewność). Z drugiego – dziwność, maligna, magiczne pogubienie i nadzwyczaj pokręcony świat z tajemniczymi istotami z bóg wie jakiej organizacji konspiracyjnej. Mentalność książki z wyraźną biegunowością jest sporą jej zaletą. Ciężkie treści równoważone są rodzajem nieważkości. Wątki i osnowy tak są ze sobą splecione, że stanowią intrygujący obraz i nieprzegadany (ograniczenie tylko do dialogów koniecznych). Zaskakuje jeszcze narracja, ogromnie wciągająca.
„Alkoholiczka przeżywała na nowo swoje życie – podobnie jak w chwili śmierci, w ułamku sekundy zobaczyła największe upokorzenia – wszystkich kochanków matki, którzy ją wykorzystywali, wszystkie przyjaciółki, które ją opuściły, wszystkie aborcje i próby samobójstwa. Nienawidziła swojego życia – nie dlatego, że było brutalne i niesprawiedliwe – nienawidziła go, bo nie umiała przerwać. Instynkt samozachowawczy w ostatniej chwili ratował ją ślepo, urągając wolnej woli”.
Alkoholiczka (z cytatu) to wspomniana wcześniej Jagoda, która pewnego dnia trafia tam, gdzie i pozostała szóstka – do pracowni Ryszarda Zadry, artysty malarza dopełniającego zbiór głównych bohaterów. Jako modelka wzięła udział w (zbiorowej) sesji u artysty, ażeby zarobić na alkohol, a doznaje terapeutycznego wstrząsu podczas orgii. Autorka wymyśliła tę scenę katharsis, by starły się w niej ciała i emocję tych siedmiorga okaleczonych. Ale czy wszyscy dostępują oczyszczenia? I czy dowiadują się o sobie więcej, niżby chcieli? Zapewniam, że ciekawość czytelnika zostaje zaspokojona.
„Tym razem z biorcy stawała się dawcą. Instynktownie wyczuwała kolejne potrzeby obcych ciał. Wiedziała, które ciało pragnęło przytrzymania, które głaskania i czułych dotyków, a które spełnienia. Kochała się właśnie z muskularnym, starszym mężczyzną, czując jak ich oddechy bez wysiłku się synchronizują. Teraz ona była dla niego podporą, matką, kochanką i żoną w jednym. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że on teraz doświadcza cudu przemienienia”.
Opisy są mocną stroną książki. Plastyczne, zmysłowe, cielesne. Dosłownie „na dotyk” (Autorka jest fotografką). W nieobyczajnych scenach splątania (inscenizacja bitwy pod Termopilami) czujemy zapach skóry i jej ciepło. Narrator wodzi (niczym opuszkami palców) z geograficzną dokładnością po nagich i niepięknych ciałach, które z jakiegoś powodu nabierają magicznego powabu. Realno-magicznej perspektywy (koncepcji) dopatrzymy się i w pozostałych zabiegach realizacyjnych (nielinearny czas, labilna przestrzeń, sensualność czy seksualność). Z jednej strony szeroko otwarte oczy, a z drugiej – szeroko zamknięte. Zdajemy sobie sprawę, że Autorka przestawia nas w pewnych momentach na odbiór zmysłem dotyku. Tak jak robią to w transie jej bohaterowie, jakby dotyk był tym upragnionym i uprawnionym, by docierać do najskrytszych głębi i z totalnością dokonywać resetu.
„Ucisk stawał się lżejszy. Ktoś otarł jej łzy z policzków, ktoś inny zaczął delikatnie głaskać jej włosy. Całować. Ona oddała się – czuła, jak jej ciało dryfuje w ciepłym oceanie. Poczuła miłość do oceanu – wiedziała, że ocean ją kocha, a po chwili sama była oceanem i znów pokochała siebie”.
Tej książki nie porzuca się na entej stronie. Sposób opowiadania uwodzi i wodzi czytelniczą wyobraźnię po manowcach. Ale wybaczamy – o dziwo – odważne sceny i rozgrzeszamy jej bohaterów. Wszak pozostajemy w aurze realizmu magicznego.
„– Pieśćcie się, masujcie, dotykajcie, to wszystko kwestia dotyku – mawiał, przechadzając się między nimi, a oni, na moment, naprawdę byli szczęśliwi”.
Polecam debiutancką powieść Anny Mizgajskiej, która zdobyła główny laur w Konkursie na Autorską Książkę Literacką – Świdnica 2019. Nagrodą było wydanie jej przez Bibliotekę Publiczną im. Cypriana K. Norwida w Świdnicy i zapewne tam jest dostępna.
Elżbieta Musiał
Anna Mizgajska, „Kwestia dotyku”, Miejska Biblioteka Publiczna im. Cypriana K. Norwida w Świdnicy, 2019, s. 100