Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
740

Tą rzeczą jest honor…

Był bez wątpienia najsłynniejszym polskim ministrem spraw zagranicznych. Bo jeśli nie on, to kto? Kto, prócz historyków (a i to tylko tych od historii najnowszej), pamięta choć jedno nazwisko szefa MSZ-u z czasów II Rzeczpospolitej? A z PRL-u, państwa wasalnego? Adam Rapacki, komunistyczny aparatczyk? Bez żartów. A z III Rzeczpospolitej? Przecież nie Krzysztof Skubiszewski, Bronisław Geremek czy Władysław Bartoszewski. Nie, to Józef Beck jest tym, którego nazwisko zna, a przynajmniej znać powinien, każdy Polak.

Końcowy fragment jego wystąpienia z 5 maja 1939 roku na zawsze pozostanie w annałach mów sejmowych: „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. Tromtadracja? Na pewno? Po latach próbowano, wmawiano Polakom, ze właśnie tak, że z szabelką na czołgi, że nie oddamy ani guzika, że krzyczano żeśmy mocarstwem… Lepiej było oddać kraj bez jednego wystrzału? Poddać się? Pomaszerować z Niemcami na Moskwę? A może pilnować Żydów za drutami obozów koncentracyjnych?

Wydawałoby się, że o takim człowieku Polacy będą wiedzieć wszystko, no może prawie wszystko. Ile wiedzą? Nic poza bzdurnymi zarzutami, że był proniemiecki i antyfrancuski (choć to ostatnie już niekoniecznie).

A przecież był bardzo dzielnym legionistą, brał udział w najsłynniejszej bitwie żołnierzy Piłsudskiego pod Kościuchnówką i wykazał się tam nieprawdopodobnym męstwem (Virtuti Militari!). Przez wiele lat był szefem gabinetu Naczelnika Państwa, jego powiernikiem, realizatorem jego linii politycznej i niewątpliwie ulubieńcem.

To prawda, był wpatrzony w Piłsudskiego jak w obrazek. Nie sprzeciwiłby się żadnej jego decyzji, nie podważyłby żadnej opinii. Był więc marionetką? W żadnym wypadku! Umiał obracać się w świecie wielkiej polityki, dobrze się w niej czuł, rozumiał interes Polski i nic nie było dla niego ważniejsze.

A jednak… A jednak pozostaje w naszych oczach, pamięci, prócz wielkiego przemówienia, także obraz klęski, opuszczenia kraju we wrześniu 1939 roku. Dlaczego? Dlaczego tylko tyle?

Zastanawiać więc się można nad skalą sukcesów i porażek. Ale w żadnym wypadku nie można tego czynić poprzez perspektywę następnych lat. Tak, polityk, zwłaszcza twórca polityki zagranicznej musi przewidywać następstwa swoich, ale i cudzych działań. Józef Piłsudski zakładał, że prędzej czy później – raczej prędzej – staniemy w obliczu konfliktu z jednym lub drugim z naszych potężnych sąsiadów. Przez wiele lat za głównego wroga uznawano – i trudno się dziwić – sowiecką Rosję. Nie przewidywano agresywnej polityki odradzających się Niemiec? Przewidziano. Tylko…? Tylko co z tego. Próbowano polityki równego traktowania obu potencjalnych agresorów. Nie zawierania z nimi przymierza przeciw temu drugiemu, starano się nie dać pretekstu do jakichkolwiek wrogich działań. Tak, raczej nie zakładano ich sojuszu, wspólnego ataku na Polskę. Ale czy ktoś wówczas ten sojusz zakładał? Co można było zrobić więcej? Dziś kpimy z aliansu z Francją i Anglią. Kpimy znając rezultaty. To z kim mieliśmy zawrzeć przymierze? Z Madagaskarem? Urugwajem?

Potępia się Becka za zajęcie Zaolzia. Ale… Czy ktoś pamięta, że Zaolzie było przyznane Polsce? Że zagarnęli je Czesi w czasie naszych zmagań z bolszewikami?

Tak, spotykał się z Gӧeringiem. A miał się nie spotykać? To my, dziś, wiemy jakim państwem stała się III Rzesza. Wówczas…

Był twardym politykiem. Już czuję tę kpinę: w stosunku do słabej Litwy… Tak, wymusił na niej traktat pokojowy regulujący przynajmniej najważniejsze sprawy (pretekstem było zabicie przez Litwinów polskiego pogranicznika). Lepszy był brak tych relacji? Prześladowanie Polaków na Litwie, utrudnianie handlu, komunikacji? Ale przecież umiał też twardo negocjować i z Sowietami, i z Hitlerem, przynajmniej w sprawie Gdańska.

Był uparty, często – po śmierci swojego mentora – stawiał na swoim. Wciąż powraca to pytanie: czy mógł zrobić więcej? Czy Polska miała jakiekolwiek szanse w starciu z dwoma totalitaryzmami? Wydawało się… no właśnie, wydawało… Wiele razy widziałem na zdjęciach filmowych entuzjazm Polaków po wypowiedzeniu Niemcom wojny 3 września przez naszych zachodnich sojuszników. Wierzyliśmy… Bardzo! Takie potęgi! Byli wiarołomni? Nooo, byli. Taka jest polityka. To samo możemy powiedzieć o Rumunach – Beck zwolnił ich ze wzajemnych zobowiązań. A miał nie zwolnić?

Dożył swoich dni na obczyźnie, w Rumunii. Obstawiony strażami, z ukochaną żoną u boku. Często w warunkach urągających jego statusowi, gościnności. Więcej, ludzkiej przyzwoitości. Czy był szczęśliwy? Zapewne były takie lata. Ale te ostatnie…

Wrócił do Polski, na Powązki 21 maja 1991 roku. Dobrze, że wrócił.

Jerzy Chociłowski bez wątpienia jest apologetą Józefa Becka, całej linii Józefa Piłsudskiego. Czy to źle? A niby dlaczego? Ta niewielka objętościowo książka, to ledwie przyczynek do biografii wybitnego polityka. Ważny przyczynek, ale na pewno nie powinien być ostatnim.

Jerzy Chociłowski – Najpierw Polska. Rzecz o Józefie Becku, Iskry, Warszawa 2019, str.  256.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko