Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (19)

0
524

Galopujący czas pokoleń

            Jestem w 71-wszym roku życia dziadem czy dziadkiem? To pierwsze niebawem nadejdzie, a tego drugiego właśnie się uczę. Mam – jak dotychczas – dwie wnuczki, Natalkę i Gabrysię. Ech, nie wiedziałem wcześniej, jak mnie to opęta. Natalka już nawet występowała ze mną w ZLP, a Gabrysia jeszcze nie chodzi i nie mówi. Czekam na jej sukcesy w raczkowaniu.
            Fioła dostałem! Pośród moich wydanych 36 książek jedna jest bez ISBN-u. Wydałem ją w 10 egzemplarzach – tylko dla potrzeb rodziny. Teraz szykuję się do drugiej książki, gdzie Natalce będzie już towarzyszyła Gabrysia. Ot, taka pamiątka rodzinna dla nich przeze mnie wymyślona. Gdy dorosną, zapewne wtedy przytulą te książeczki do serca.
            Błaha sprawa; czysto rodzinna. Ale tak właśnie rodzi się łańcuch pokoleniowy.
            Bardzo ważnym jest, by naszym dzieciom pomóc na ścieżce życia. Nie zawsze to się udaje, jednak szansa na ogół jest duża.
            W moim rodzinnym archiwum trochę zdjęć jest, ale niewiele. Zdjęć dziadków mam bardzo mało, a pradziadków tyle co nic. Ale tamte pokolenia miały pogmatwaną ścieżkę życia – wojna wszystko zagubiła, czasami wręcz stratowała. Moja Mama wychowana na Wschodzie (w Stanisławowie) cudem przeżyła Powstanie Warszawskie i wróciła do życia absolutnie bez niczego. Mój Ojciec (lwowiak) też niewiele odnalazł po rodzinie. Najcenniejszym zachowanym darem był zestaw pięknych, cudownych sztućców z wygrawerowanym inicjałem SŻ – pod tymi literami kryje się moja Babcia (Stefania Żulińska), której nigdy nie poznałem.
            Te łańcuchy pokoleń to rzecz cudowna. Niestety zostały przetrzebione przez wojnę. Ja należę do pokolenia urodzonego już cztery lata po wojnie. Piękny i długi to czas pokoju! Ale już mniej więcej, gdy byłem uczniem podstawówki, dobrze pamiętam tamten czas i aurę. Oj, przaśnie było! Z dzisiejszego punktu widzenia mogę stwierdzić, że doczekałem się standardów europejskich. Oczywiście Warszawa to wciąż nie ten standard co – na przykład – Paryż czy Londyn, ale też nie „zaułek Europy”.
            Jesteśmy obecnie pokoleniem Dobrego Czasu. No, można by wytykać wiele niedoskonałości, wielkiego eldorado tu nie mamy, ale ja wiem, że jeśli nie stanie się nic złego, to moje wnusie – Natalka i Gabrysia – dojrzewać będą już w innym świecie.
            Czy lepszym? Ha, na to nie ma recepty, ale są szanse, że miniona przaśność to już tylko wspomnienie mojego pokolenia (nie mówiąc o naszych rodzicach).
            Gdyby nie było wojny, to prawdopodobne moje gniazdo byłoby we Lwowie. Pojechałem tam kiedyś. Owszem, stoi kamienica w której wychował się mój Ojciec, ale grobu Dziadka już nie odnalazłem.
            Cały ten tumult wyszedł mi na dobre, bo przecież moi rodzice nigdy by się nie poznali, gdyby wojna z Kresów nie wyrzuciła ich na Zachód od Bugu. Do matury mieszkałem w Strzelcach Opolskich, a zaraz po mojej maturze Ojca przeniesiono do Warszawy i tak stałem się „warszawiakiem” wychowanym na Śląsku Opolskim.
            Migracja ludu polskiego trwa nadal. Masa Polaków wyjechała na Zachód. Niektórzy zapewne wrócą, większość nie. Ale to już nie jest takie ważne czy istotne, bowiem staliśmy się obywatelami Unii Europejskiej.
            Wspominki wspominkami, ale zobaczcie ile w trakcie jednego życia może się zdarzyć. Różnym Stalinom i Breżniewom nie udało się przytrzymać Polski na smyczy. A Hitler obgryza sobie paznokcie w Piekle. A nasze dzieci i wnuki już w ogóle nie będą się tym wszystkim interesować. No, chyba że szlag trafi mój domniemany optymizm.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko