Grzegorz Walczak – Cień

0
618

Ojcu memu, oficerowi WP, dowódcy
grupy AK w lasach na Lubelszczyźnie,
zamordowanemu przez Niemców w
Auschwitz w 1942 r.

Przebiegają mi przez głowę sny.
Sny, ojcze, o tobie są niemożliwe,
więc czemu mi coraz częściej,
chyba w snach, mówisz,
że nie byłem dostatecznie odważny.
Ty bardzo szybko zostałeś herosem,
nie poszedłeś na układ…
nawet z Aniołem Stróżem.
Bardzo szybko powiesili cię
pod obozowym murem.
Cisnęli cię w dół, nim uleciałeś do góry.
Upokorzony na ciele, nieugięty duchem
teraz przychodzisz urągać mi
swoim wzniosłym milczeniem.
Ty – prawdziwy bohater –
nie masz nawet grobu.
Dopisałem cię do marmuru
matki. Ona umiała płakać,
ja zawsze miałem zespół suchego oka.
Teraz wpuszczam pod powiekę
kroplę nieba zamkniętego
dla płochych jaszczurek
i innych płazów, gadów,
wpuszczam sztuczną łzę poezji,
choć „najmniej poetą jest piszący wiersze,
a najmniej poezją jest napisany wiersz”.
Ty byłeś prawdziwym poetą, bo zanim umarłeś,
już wpisałeś śmierć swą w podkrążone oczy
i chodziłeś z nią pod rękę
nieuważny, bohatersko, choć skromnie,
z nieuświadomionym nimbem straconego pokolenia,
bez żadnego przykrycia,
bez barwy ochronnej.
Nie potrafiłeś, nie chciałeś, jak wiele innych stworzeń,
upodobnić się do podłoża.
Wolałeś być zawsze wyraźny.
Kładłeś się na leżaku w ogrodzie
w dniu bezchmurnym i tak jak ty przejrzystym,
niepomny na obławy,
na przypływy czerni,
na volksdeutschów i piwniczne szczury,
co swym przerażeniem jeszcze bardziej
obnażały twoją zuchwałość.
Pobliski las słyszał, jak wołasz:
Jestem wolny! Przyjdźcie po mnie!
Gdzie mi się podziały te po tobie geny?
Spłynęły mi z moczem,
może z matki łzami?
Umiałem tylko rzucić niewybuch
przed ołtarzem Pana.
A On się nigdy do mnie nie odezwał,
nigdy się na mnie nie pogniewał,
patrzył tylko pustką
wypalonych okien,
niedomkniętych drzwi,
którymi wyszedłeś po raz ostatni.
Byłeś odległy jak syberyjska zima,
jak przycupnięta w bezruchu po drugiej stronie Wisły
armia wyzwolicieli, która cię dawno chciała pojmać,
jak beznadziejne w 44 naiwnych czekanie.
A teraz przychodzisz w niemożliwych snach.
Jakże cię mogę poznać,
gdy cię nie poznałem?
Jakże cię mam kochać,
kiedyś ty ze spiżu?
A nocą nawet myślę,
że czasem umrzeć wcale nie jest trudniej,
niż żyć.
 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko