Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
778

Przetarły szlak – osiem pierwszych

Osiem pierwszych. O większości, poza Zofią Moraczewską, niewielu pamięta. Dla porządku wymieńmy ich nazwiska: Zofia Sokolnicka, Maria Moczydłowska, Jadwiga Dziubińska, Anna Piasecka, Gabriela Balicka, Franciszka Wilczkowiakowa, Irena Kosmowska i wspomniana wcześniej Zofia Moraczewska. Pierwsze polskie posłanki. Osiem z czterystu czterdziestu dwojga. Niewiele? Mam wrażenie, że ogromnie dużo. Nie liczbowo, ale… Polki, jako pierwsze w Europie dostały pełnię praw obywatelskich (z tą pełnią, to… ogromna przesada, dojdziemy do tego). Nigdzie jednak, w ówczesnych realiach, kobiety nie odgrywały jakiejkolwiek roli politycznej. Ten proces, „upolityczniania się” kobiet wciąż trwa (dziś w Sejmie mamy sto trzydzieści jeden kobiet) i pewnie trwać będzie (mam nadzieję, że bez niemądrych pomysłów na preferowanie kogokolwiek za pomocą ustalanych limitów).

Składano tę Polskę, składał ją Sejm Ustawodawczy (zaczął swoje prace dziesiątego lutego 1919 roku), z dzielnic o kompletnie różnych ustrojach, tradycjach, wolnościach osobistych. Nasze posłanki… Skąd się wzięły? Przecież nie mogły być anonimowe, ktoś je musiał zaprezentować w ich partiach, czymś się musiały charakteryzować. Najprościej byłoby powiedzieć, że to polskie „siłaczki”, te które od lat starały się przeorać zacofanie, opóźnienia w szkolnictwie, wychowaniu, rolnictwie. Ktoś musiał też pamiętać, widzieć ich pracę niepodległościową. „Bo oprócz oficjalnego programu i Pszczelin i Kruszynek mają też program tajny, nielegalny: polski język i historia. Lokalna policja – przekupiona. Skrytki w piwnicy – przygotowane. Doły w ogrodzie – wykopane”. To w takich niewielkich miejscowościach (Sokołówek), zarówno przed I wojną światową, jak i po niej setki młodych, z reguły bardzo biednych, młodych ludzi, uczyło się, nabierało ogłady, stawało się świadomymi obywatelami. Wróć, czasami… czasami było to przedszkole, jak w wypadku Piaseckiej. „Zanim zajęła się polityką, od lat organizowała tajne nauczanie, a w 1919 roku we własnym domu założyła pierwsze polskojęzyczne przedszkole”. Czasami „objawiały się”, zdobyły szacunek, poważanie, jako te, które w latach wojny, tej pierwszej i tej z bolszewikami stanęły w pierwszym szeregu poszukiwań i pomocy polskim jeńcom, gnijącym w jakichś strasznych warunkach setki jeśli nie tysiące kilometrów od rodzinnych domów.

Były wykształcone, na tyle, na ile w ówczesnych latach mogły się kształcić kobiety. Z reguły były zamożne – bo i która biedaczka mogłaby się zająć pracą społeczną. Angażowały się w nią bez reszty, bez oglądania się na stan własnych finansów, a często i zdrowia.

Trochę nie zdajemy sobie dziś sprawy z czym musiały te pierwsze posłanki walczyć, jak mało praw miały kobiety, jakie ograniczenia zastały, ale także jakie wprowadzano. To przecież uchwalona w 1922 roku ustawa zakazywała zamężnej kobiecie, bez zgody męża, pracy na państwowej posadzie. Nie do uwierzenia?

Były lepsze kwiatki. Polska była krajem, w którym obowiązywały trzy porządki prawne odziedziczone po zaborcach. Najgorszy w Królestwie Polskim, a więc na terenie byłego zaboru rosyjskiego. Konstytucja marcowa stanowiła, że „wszyscy obywatele są równi wobec prawa”. Tyle, że na mocy Kodeksu Cywilnego obowiązującego na tych terenach „Żona winną będąc mężowi posłuszeństwo, winna będąc z nim mieszkać i za nim iść, gdzie mu się zostawać podoba, nie może bez jego zgody osobnych zarobków szukać”. Równi wobec prawa…

Starają się, często wyśmiewane, ignorowane, lekceważone przez kolegów z ław poselskich. Stają dzielnie, choć ich starania w zakresie edukacji, ochrony zdrowia, walki z nałogiem alkoholowym rzadko kiedy przynoszą skutek.

Wartości książki Olgi Wiechnik nie szukałbym w życiorysach „posełek”, choć nie wszystkie, jeszcze przed kilku laty, miały swój biogram nawet w Wikipedii. Wszystkie za to dobrze zapisały się w naszej historii. Czasami płacąc za to cenę najwyższą, utraty życia albo represji, ciągania po sądach, konfiskaty majątku. Ważniejsze jednak jest dla mnie tło, okoliczności w jakich przyszło im działać, walczyć, ścierać się z przesądami, zakłamaniem, czasami także z rzeczywistym więzieniem. Bieda, nędza, upośledzenie społeczne… II Rzeczpospolita to nie był kraj mlekiem i miodem płynący.

Klamrą, która spina „Posełki” jest postać Zofii Moraczewskiej, żony premiera Jędrzeja Moraczewskiego. Dlaczego ona? Miała większe od innych możliwości, to pewne. Z jednej strony mąż, od zarania II Rzeczpospolitej polityk, poseł, premier. Miała też większy i bliższy kontakt z tym, który w przedwojennej Polsce decydował, oceniał, dyrygował. Józef Piłsudski był idolem, sąsiadem w Sulejówku, legendą za życia. Większość posełek doceniała jego rolę, ale nie zawsze i nie we wszystkim, zwłaszcza po Brześciu, po brutalnych represjach wobec opozycji, chciała milczeć. Moraczewska do nich nie należała. Wybrała inną drogę. Długo żyła. Przeżyła czas zaborów, II Rzeczpospolitą, czternaście lat zaznajamiała się z „najlepszym z ustrojów”. Straciła podczas wojen trójkę dzieci, męża, odebrano jej cały majątek. Cierpiała, to pewne. Ale była też chyba dumna ze swego życia. My też powinniśmy być dumni z tych naszych pierwszych…

Olga Wiechnik – Posełki. Osiem pierwszych kobiet, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2019, str. 487.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko