Leszek Żuliński – Księgofil

0
857

            Tym razem będzie to recenzja nie mająca nic wspólnego z „Wspomnieniami weterana”. Lech M. Jakób wznowił swoją książkę pt. Zjadacz książek. Pierwsze wydanie opublikował dawno – w 2008 roku. A więc dobrze, że po tylu latach tę książeczkę przypomina. Jest niewielka, ale smakowita, a na dodatek w tym obecnym wydaniu są ilustracje Władysława Edwarda Gałki, autora niepospolitego i „odlotowego”, który niedawną swoją książką pt. Słowianki spadł nam z nieba jak meteoryt.
            No więc mamy cymesik niepospolity! Podwójny, bo Jakóba i Gałki.
            Książka została wydana w miasteczku Łobez, bo tam właśnie mieszka Bogdan Zdanowicz, który tę książkę edytował. Wszystko ładnie i dobrze poszło.
            Ale teraz czas już przejść do książki Jakóba, bo w końcu jemu poświęcona jest ta moja recenzyjka. No więc ruszam do rzeczy…
            Rzecz zaczyna się znakomicie… Chłopiec jest pożeraczem książek – dosłownie! Już jako pięciolatek zaczął książki kolekcjonować. No, czasami rzeczywiście zjadał okładki, smakował papier, ale jednak księgozbiór rozrastał się. Przyznacie: tego typu hobbystów jest niewiele. Na dodatek jego księgozbiór rósł nie byle jaki. Na ścianie zawiesił cytat z Petrarki: Oto ksiąg jestem niesyty. I mam ich więcej niż trzeba, lecz jak z innymi rzeczami, tak i z księgami: każda zdobycz jest ostrogą chciwości
            Gdy brał nową książkę do rąk, wpadał w stan ekstazy. To było coś w rodzaju nałogu. Niestety, pewnego razu jego księgozbiór spłonął. To była niemal hekatomba jego istnienia. Niemniej nasz księgofil znalazł pociechę w sentencji Michela de Montaigne: Książki to najlepsza żywność, jaką znalazłem w tej ludzkiej podróży.
            Jakób przypomina: Według Marii Kuncewiczowej dzieła genialne są chlebem. W domyśle – wspaniałym, dobrze zaspokajającym głód. Fakt. Lecz z czytania głupich książek – co z kolei podkreślał Lew Tołstoj – wypływa pewnego szczególnego  rodzaju zadowolenie, ale jest to zadowolenie otępiające.
            Trochę tu podobnych cytatów, ale istotnych, bo uświadamiających nam „skarb czytelnictwa”. A wracając do naszego „bohatera książkojada” to – co ciekawe – że Jakób przestrzega przed tzw. czytadłami, nazywając je „zapychaczami żołądka”.
            A dalej napotykamy na „piedestał autorów”, których warto sobie przyswoić. Są to między innymi: Horacy, Babel, Michaox, Kafka, Mann, Dostojewski, Rabelais, Novalis, Gogol i drugie tyle innych… Nie brakuje też polskich pisarzy: Kochanowskiego, Wyspiańskiego, Żeromskiego, Herberta, Różewicza, Szymborskiej… No cóż… Jakób po prostu uświadamia nam tezaurus literatury obcej i naszej. Jako „zjadacz książek” przypomina mi wysokiej klasy kelnera, który zachęca do wyboru menu z „karty pokarmowej”.
            Zjadaczy książek mamy niemało. Jednak ich menu jest „pożal się Boże”. Ta książka daje drogowskazy. Była – przypominam – wydana po raz pierwszy w roku 2008. Czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Obawiam się, że raczej skapcaniało, bowiem kultura literacka stoi w miejscu. Owszem, jest nas wielu, ale „tamtych” więcej.
            Dobrze się stało, że książeczka ta została wznowiona. Czy obali górę czytadeł? Nie! Ale ciut, ciut – tak!

Lech M. Jakób, Zjadacz książek, Bryk-Art., Łobez 2019, s. 68

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko