Zygmunt Janikowski – Only in America

0
756
Ryszard Tomczyk

Jak by nie patrzeć, wychodzi na to, że większość dzieci pierwszego pokolenia emigrantów nie ma lekkiego dzieciństwa.

Już od najmłodszych lat, ucząc się jeszcze w szkole podstawowej, muszą tłumaczyć rodzicom niezrozumiałe dla nich pisma urzędowe, zawiadomienia, rachunki, oferty reklamowe i wszystko inne co wrzuci do skrzynki listonosz. W szkole średniej asystują przy kupnie lub sprzedaży domu, restauracji, motelu lub innych mniejszych lub większych biznesów. Nie można pominąć też wizyt u lekarza, załatwiania spraw emigracyjnych czy nawet wezwań do sądu, przeważnie za wykroczenia ruchu drogowego, gdzie niezaradni w nauce języka rodzice zabierają swoje nastolatki, żeby mogli dobrze zrozumieć, co się do nich mówi.

Muszę się przyznać, że nie byłem wyjątkiem i dużo razy korzystałem z umiejętności lingwistycznych mojej córki, począwszy od dwunastego roku jej życia.

Co prawda krótkie sprawozdania z codziennej pracy, wysyłane do zarządu budynku w którym pacowałem, na ogół pisałem sam, ale czasami mój dzienny raport wymagał szerszego opisu i wtedy dzwoniłem do domu, rozpaczliwie prosząc o pomoc. Biedne dziecko nigdy nie odmówiło ojcu pomocy i cierpliwie korygowało wszelkiego rodzaju błędy.

Po pewnym czasie zauważyłem, że czym lepsze były moje sprawozdania, tym więcej dostawałem nowych zleceń do wykonania.

-Miesiąc temu nasi ludzie przypadkowo włączyli bankowy alarm przeciwpożarowy – informował mnie mój menadżer. – Nie muszę ci nic tłumaczyć, bo sprawę dobrze znasz. Chcę, żebyś napisał wyczerpujący raport z tego wydarzenia oraz dokładne sprawozdanie z przesłuchania naszych ludzi przez firmę ubezpieczeniową. Włączenie alarmu kosztowało pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Musimy się z tego jakoś wytłumaczyć. Wystarczy ci tydzień czasu?

-Oczywiście – odpowiadam z pewną siebie miną i w tym samym momencie już wiem, że w nadchodzącą sobotę moja córka zamiast bawić się z dziećmi lub iść na spacer, będzie musiała poświęcić kilka godzin na poprawianie mojego raportu. Procedura pisania była zawsze taka sama. Najpierw niemrawą angielszczyzną napisałem cały tekst. Później dokładnie wytłumaczyłem dziecku o co chodzi i za dwie godziny na stole lażał obszerny raport, napisamy piękną, poprawną angielszczyzną.

-Dobra robota! – chwalił mnie mój menadżer. – Sprawnie i logicznie napisane.

”Żebyś ty człowieku wiedział, że ten raport napisała dwunastoletnia dziewczynka!” myślałem w trakcie jak on dziękował mi za dobrą pracę.

-Poproszę cię o załatwienie jeszcze jednej sprawy i na razie dam ci spokój z pisaniem raportów.

Przeprowadzisz analizę przydatności mechanicznego sprzętu do odśnieżania naszych budynków w centrum miasta i uzasadnisz swoją rekomendację – powiedział rzeczowo. – Wystarczy ci tydzień czasu?

”To chyba nigdy się nie skończy,” pomyślałem, ale przecież nie mogłem odmówić wykonania tej pracy i cała sprawa potoczyła się utartym już torem. Po kilku tygodniach zobaczyłem w budynkowym garażu nowiutki traktor z dużą szczotką rotacyjną z przodu, zamówiony zgodnie z moją i mojej córki rekomendacją.

Powoli nabierałem przekonania, że swoją pozycję w pracy utrzymuję tylko dzięki pomocy mojej córki. Zaczynałem nawet, o zgrozo, traktować ją jak mojego bezpłatnego asystenta i doradcę.

Wprawdzie za każdym razem dziękowałem jej za pomoc, ale nie mogę sobie do dziś darować, że nie uhonorowałem jej poświęcenia jakimś znaczącym prezentem. Dla dwunastoletniego dziecka same podziękowania nic nie znaczą. No cóż, stało się i już się nie odstanie. Jestem pewny, że te wspomnienia z dzieciństwa pozostały przy niej do dzisiaj. Właściwie, to zamiast podziękowania, stosowniejszą formą byłyby szczere przeprosiny.

Z czasem, kiedy moja nieletnia asystentka uczęszczała już do szkoły średniej a później na uniwersytet, podciągnąłem się w pisaniu na tyle, że tylko w sporadycznych wypadkach prosiłem ją o pomoc.

Mijały lata i ani się nie spostrzegłem, kiedy skończyła studia, wyjechała na Zachodnie Wybrzeże, znalazła dobrą pracę, wyszła za mąż i kupiła dom. Jak każdy ojciec cieszyłem się z jej sukcesów, które upewniły mnie w przekonaniu, że rodzice wysyłają dzieci na studia w głównej mierze dla swojego własnego dobra. Te kilka lat nauki zazwyczaj gwarantują, że ich pociechy nigdy ne będą skarżyć się na brak gotówki, co niewątpliwie ułatwia życie nie tylko dzieciom, ale przede wszystkim ich zatroskanym rodzicom.

Tak więc moja córka zaczęła w końcu prowadzić spokojny i wystarczająco komfortowy tryb życia, chociaż od czasu do czasu miewała nowe, nieraz zaskakujące pomysły, o których prawie zawsze mi opowiadała.

-Dad, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Chcę wyprowadzić się do Austin w Teksasie. W ostatnim   okresie Austin stało się bardzo atrakcyjnym miejscem. Wprowadzają się tam wielkie korporacje i miasto zamienia się w technologiczne centrum. Teraz jest najlepszy moment, żeby za dobrą cenę kupić tam piękny dom w jednej z najlepszych dzielnic.

-Nie jestem pewny czy jest to dobry pomysł – mówię z powątpiewaniem i chociaż nigdy w Austin nie byłem, staram się odwieść ją od tego pomysłu, strasząc tropikalnym klimatem, skorpionami, tarantulami, grzechotnikiem, pumą i niedźwiedziem.

-Jak zwykle przesadzasz. Chcesz mi powiedzieć, że po ulicach biegają pumy i niedźwiedzie? To jest naprawdę piękne miejsce do zamieszkania.

-Ale ty w tej chwili mieszkasz w naprawdę pięknym miejscu, więc lepiej nic tu nie zmieniać – odpowiadam, chociaż natychmiast zdaję sobie sprawę, że myślę kategoriami emigranta, który nigdy nie zaryzykuje utratę raz zdobytej stabilizacji.

-Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Jak będę coś więcej wiedzieć, to do ciebie zadzwonię – powiedziała, żeby zmienić temat.

Zadzwoniła za tydzień.

– Dad, na razie nigdzie się nie wyprowadzam. Znalazłam nową, bardzo interesującą pracę. Oferują mi na początek sto tysięcy rocznie i dodatkowe premie.

Nie ukrywałem swojego zadowolenia. Dla takich ludzi jak ja, emigrantów pierwszego pokolenia, była to wprost zawrotna suma, o jakiej nigdy nawet nie marzyłem.

-Bardzo się cieszę, że znalazłaś dobrze płatną pracę. Wszystko ułoży się tak, jak powinno się ułożyć. Poznasz nowych ludzi, którzy na pewno cię polubią i będziesz zadowolona.

-Dad! O czym ty mówisz? Przede wszystkim, to ja muszę ich lubić, żeby tam pracować! To jest podstawowy warunek. Pracy w naszym mieście nie brakuje.

Po takim oświadczeniu wcale bym się nie zdziwił, gdyby któregoś dnia zadzwoniła do mnie z Alaski i powiedziała, że właśnie kupiła tam dom, dwa koty i psa.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko