Niezawiniony rachunek sumienia
nie potrafię nadstawiać karku
ani być czyjąś marionetką
tanią lafiryndą z dostawą do domu
istotą mierną ale wierną
lecz bardzo chętnie
przygotuję swój drugi policzek
jeśli ktoś zbruka pierwszy
porzucę dumę jak zepsuty owoc
jestem świadomy że bladolica
wnet poprosi mnie na ostatni bal
a liczba wiatraków
nadal będzie lawinowo rosnąć
chciałbym odradzać się jak Feniks
po ostatnią kroplę życia
spoglądać co rano śmiało w lustro
bez wyrzutów sumienia
Od jutra
od jutra zacznę umierać
dziś mam jeszcze coś do zrobienia
wyobraźnię trudno tresować
jak przysłowiową małpę
zwłaszcza że pamięć rdzewieje
pod naporem głupoty
wyczuć można swąd świadomości
emocjonalne poplątanie
od jutra zacznę umierać
choć w biegu przez przeszkody
nie przeskoczyłem dotąd żadnego
nawet minimalnego płotu
płynąłem z nurtem jednego żywiołu
nazbyt beztrosko aby kiedyś
pomyśleć o szczęściu wiekuistym
na zadupiu totalnego niebytu
Mój wybór
lubię zawilce
kwiaty o filigranowej urodzie
w ich uśmiechu odnajduję
darmową porcję słońca
zapach który uwiedzie każdego
chromego człowieka
przez nozdrza dociera wprost
na wyżyny intelektu
nie umiem zrozumieć zawilców
ludzi okrutnych wobec siebie
co własny szacunek
sprzedają za czapkę gruszek
porzucają swoje marzenia
gdzieś pośrodku mysiej dziury
żeby być miernym ale wiernym
nader szemranym ideom
Vanity fair
tu kupisz boga
według standardów diabła
z certyfikatem jakości
detalicznie bez żadnej ściemy
posiądziesz wieczność
dla siebie i bliskich krewnych
w cenie zabytkowego karawanu
lub bohomazu na pokaz
tutaj gdzie wszędzie
pobożność ma ceny rynkowe
wystarczy nagle rzucić mięsem
a zlecą się biesy żądne krwi
otrzymasz odpust zupełny
wraz ze starą lecz sprawną łajbą
ażeby popłynąć na drugi brzeg
najmniej zagmatwaną trasą
Cisza przed burzą
gruszki na wierzbie
straciły swe smakowe walory
od przesytu obłudy
wprost cuchną zgnilizną
poszarzałe gwiazdy polityki
bez rozmachu charyzmy
i cienia nadziei
wciąż snują plany o potędze
wierni stronnicy Belzebuba
chociaż liczą
że skalpy konkurentów
przydadzą im poważania
pozbawieni szansy
upolowania grubego zwierza
oczekują sodomy i gomory
jakby raptownie głęboka
cisza przed burzą
miała całkiem splugawić
ich posępną legendę
Jak tresowane lwy Nerona
od zarania naszych dziejów
celujemy w głupocie
skaczemy sobie do gardeł
jak tresowane lwy Nerona
wypominamy bogom
że milczeli kiedy zbrodnia
królowała na ziemi
mordercy nie czuli wstydu
piąte przykazanie
profanowane raz za razem
było kulawym prawem
dzięki oprawcom
wierzyli że zrobią z ludzi
apatyczne małpy
śmierci dodadzą splendoru
sobie szacunku przez wieki
Nie tańcuję jak mi ktoś zagra
nie oglądam się za siebie
nie kradnę też cudzych spojrzeń
gdy wokół tylu smutasów
ze wzrokiem utkwionym w niebie
drzemią pośrodku swego czyśćca
nieskorzy do autorefleksji
że ziemia się obraca wokół słońca
a wiatr rozczesuje jego włosy
nie tańcuję jak mi ktoś zagra
bo zawsze chcę być jedynie sobą
zrywać owoce słodkich marzeń
z drzewa przyjemności
taszczyć ochoczo kamień losu
poza dopuszczalne granice
tylko tak mam szansę dotrzeć
do nieba na piechotę
Moje Eldorado
rozanielone słowa
paradują we mnie od rana
przynoszą niespodzianie
chwilę oddechu
i kolorowy zawrót głowy
zderzenie
wyszukanej frazeologii
z ciekawością poznania
nieskończoności świata
gdy zachwyt
można łatwo rozwiesić
na drzewie wersów
i namalować jego głębię
usłyszeć odgłosy
z najdalszego kosmosu
co wracają niczym echo
przerywają bez powodu
moją rytualną drzemkę
Circulus vitiosus
w błędny kierat zaprzęgnięci
od narodzin aż po śmierć
na próżno gonimy złudzenia
za nic mając dziesięć przykazań
rozpychamy się brzydko łokciami
aby zdobyć dla siebie miejsce
czerpać dumę pełnymi garściami
z potknięć własnego sąsiada
figuranci-niewdzięcznicy
teflonowi kierownicy korowodu
nie widzimy czubka swego nosa
a co dopiero głębi perspektywy
w błędny kierat zaprzęgnięci
sami sobie wystawiamy pochwały
pokazując brudnym paluchem
gdzie jest innych zafajdane miejsce
Vox veritatis
nie warto udawać Greka
kiedy jest się Polakiem
którego można kupić za czapkę gruszek
albo wpuścić w maliny dla zabawy
jeśli tylko jakiś hipotetyczny guru
huknie na wiwat z armaty dużego kalibru
że sprofanuje naraz wiele świętości
od Tatr do Bałtyku
wtedy prawda będzie lichym kapiszonem
chłamem najgorszego sortu
podczas gdy powinna wydawać ten sam
krystaliczny dźwięk
by przekazywana treść
zadziwiała schludnością i prostotą
była jedynym abecadłem dobrego smaku
nigdy mową-trawą