Zbigniew Michalski – wiersze

0
991


Niezawiniony rachunek sumienia

nie potrafię nadstawiać karku
ani być czyjąś marionetką
tanią lafiryndą z dostawą do domu
istotą mierną ale wierną

lecz bardzo chętnie
przygotuję swój drugi policzek
jeśli ktoś zbruka pierwszy
porzucę dumę jak zepsuty owoc

jestem świadomy że bladolica
wnet poprosi mnie na ostatni bal
a liczba wiatraków
nadal będzie lawinowo rosnąć

chciałbym odradzać się jak Feniks
po ostatnią kroplę życia
spoglądać co rano śmiało w lustro
bez wyrzutów sumienia


Od jutra

od jutra zacznę umierać
dziś mam jeszcze coś do zrobienia
wyobraźnię trudno tresować
jak przysłowiową małpę

zwłaszcza że pamięć rdzewieje
pod naporem głupoty
wyczuć można swąd świadomości
emocjonalne poplątanie

od jutra zacznę umierać
choć w biegu przez przeszkody
nie przeskoczyłem dotąd żadnego
nawet minimalnego płotu

płynąłem z nurtem jednego żywiołu
nazbyt beztrosko aby kiedyś
pomyśleć o szczęściu wiekuistym
na zadupiu totalnego niebytu


Mój wybór

lubię zawilce
kwiaty o filigranowej urodzie
w ich uśmiechu odnajduję
darmową porcję słońca

zapach który uwiedzie każdego
chromego człowieka
przez nozdrza dociera wprost
na wyżyny intelektu

nie umiem zrozumieć zawilców
ludzi okrutnych wobec siebie
co własny szacunek
sprzedają za czapkę gruszek

porzucają swoje marzenia
gdzieś pośrodku mysiej dziury
żeby być miernym ale wiernym
nader szemranym ideom


Vanity fair

tu kupisz boga
według standardów diabła
z certyfikatem jakości
detalicznie bez żadnej ściemy

posiądziesz wieczność 
dla siebie i  bliskich krewnych
w cenie zabytkowego karawanu
lub bohomazu na pokaz

tutaj gdzie wszędzie
pobożność ma ceny rynkowe
wystarczy nagle rzucić mięsem
a zlecą się biesy żądne krwi

otrzymasz odpust zupełny
wraz ze starą lecz sprawną łajbą
ażeby popłynąć na drugi brzeg
najmniej zagmatwaną trasą


Cisza przed burzą

gruszki na wierzbie
straciły swe smakowe walory
od przesytu obłudy
wprost cuchną zgnilizną

poszarzałe gwiazdy polityki
bez rozmachu charyzmy
i cienia nadziei
wciąż snują plany o potędze

wierni stronnicy Belzebuba
chociaż liczą
że skalpy konkurentów
przydadzą im poważania

pozbawieni szansy
upolowania grubego zwierza
oczekują sodomy i gomory

jakby raptownie głęboka
cisza przed burzą
miała całkiem splugawić
ich posępną legendę


Jak tresowane lwy Nerona

od zarania naszych dziejów
celujemy w głupocie
skaczemy sobie do gardeł
jak tresowane lwy Nerona

wypominamy bogom
że milczeli kiedy zbrodnia
królowała na ziemi
mordercy nie czuli wstydu

piąte przykazanie
profanowane raz za razem
było kulawym prawem
dzięki oprawcom

wierzyli że zrobią z ludzi
apatyczne małpy
śmierci dodadzą splendoru
sobie szacunku przez wieki


Nie tańcuję jak mi ktoś zagra

nie oglądam się za siebie
nie kradnę też cudzych spojrzeń
gdy wokół tylu smutasów
ze wzrokiem utkwionym w niebie

drzemią pośrodku swego czyśćca
nieskorzy do autorefleksji
że ziemia się obraca wokół słońca
a wiatr rozczesuje jego włosy

nie tańcuję jak mi ktoś zagra
bo zawsze chcę być jedynie sobą
zrywać owoce słodkich marzeń
z drzewa przyjemności

taszczyć ochoczo kamień losu
poza dopuszczalne granice
tylko tak mam szansę dotrzeć
do nieba na piechotę


Moje Eldorado

rozanielone słowa
paradują we mnie od rana

przynoszą niespodzianie
chwilę oddechu
i kolorowy zawrót głowy

zderzenie
wyszukanej frazeologii
z ciekawością poznania
nieskończoności świata

gdy zachwyt
można łatwo rozwiesić
na drzewie wersów
i namalować jego głębię

usłyszeć odgłosy
z najdalszego kosmosu
co wracają niczym echo

przerywają bez powodu
moją rytualną drzemkę


Circulus vitiosus

w błędny kierat zaprzęgnięci
od narodzin aż po śmierć
na próżno gonimy złudzenia
za nic mając dziesięć przykazań

rozpychamy się brzydko łokciami
aby zdobyć dla siebie miejsce
czerpać dumę pełnymi garściami
z potknięć własnego sąsiada

figuranci-niewdzięcznicy
teflonowi kierownicy korowodu
nie widzimy czubka swego nosa
a co dopiero głębi perspektywy

w błędny kierat zaprzęgnięci
sami sobie wystawiamy pochwały
pokazując brudnym paluchem
gdzie jest innych zafajdane miejsce


Vox veritatis

nie warto udawać Greka
kiedy jest się Polakiem
którego można kupić za czapkę gruszek
albo wpuścić w maliny dla zabawy

jeśli tylko jakiś hipotetyczny guru
huknie na wiwat z armaty dużego kalibru
że sprofanuje naraz wiele świętości
od Tatr do Bałtyku

wtedy prawda będzie lichym kapiszonem
chłamem najgorszego sortu
podczas gdy powinna wydawać ten sam
krystaliczny dźwięk

by przekazywana treść
zadziwiała schludnością i prostotą
była jedynym abecadłem dobrego smaku
nigdy mową-trawą

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko