Piotr Wojciechowski – CZASEM OD WSCHODU POWIEJE

0
689

 Było to dawno temu – jakoś tak w stanie wojennym odezwał się – po dekadach bez kontaktów –  mój kolega z prywatnej szkoły powszechnej p. Jolanty Sadowskiej w Lublinie, ś.p. Janusz Krzyżewski. Była to postać nietuzinkowa, jedyny więzień polityczny w PRL-u ukarany za szerzenie poglądów monarchistycznych. Dzwonił wtedy z wiadomością, że zarekomendował mnie  hierarchom do redakcji „Przeglądu Katolickiego”. Potem Janusz odegrał ważna rolę w polityce skali krajowej – był przez parę kadencji aktywnym i kompetentnym członkiem Rady Polityki Pieniężnej. Zginął z cała rodziną w wypadku samochodowym w Bułgarii. Zawdzięczam mu to, że w „Przeglądzie Katolickim” pracowałem  przez cały okres wychodzenia pisma, najpierw jako kierownik działu kulturalnego, potem pisząc felietony w dwu seriach – „Notes polityczny” i „Okno na ogród”. Ta praca wiele mi dała – po pierwsze dużo jeździłem w Polskę na spotkania, po drugie w redakcji spotykałem wiele osób współpracujących z pismem, niektóre z nich odegrały później znaczną rolę w najnowszej historii – był wśród nich ks. Jan Twardowski, byli też Aleksander Hall, Janusz Reiter – późniejszy ambasador, ekonomista Janusz Jankowiak, Małgorzata Niezabitowska – potem rzeczniczka rządu. Po zamknięciu pisma urwały się nimi kontakty, ale ilekroć w radiu słyszę ich głosy – słucham pilnie, bo zostawili mi dobre wspomnienia jako koledzy-dziennikarze.

   Ostatnio wzruszyłem się słysząc Małgorzatę Niezabitowską, opowiadającą o drugiej podróży zagranicznej Tadeusza Mazowieckiego w  30 rocznicę tej podróży. Pierwsza była do Watykanu, w drugą wybrał się do Moskwy. Spotkał się wtedy w gmachach rządowych z premierem Ryżkowem, na Kremlu z Gorbaczowem. Przedziwna to była wizyta, polski premier był ciągle jeszcze mocno omotany nićmi wasalnej zależności – a jednocześnie wybijał rytm rozmów  symbolicznymi akcentami jednoznacznie otwierającymi perspektywy nowego ładu, suwerenności. Na razie nie mógł kwestionować ani więzów ekonomicznych RWPG, ani niekorzystnych kontraktów i zadłużeń, tak jak nie kwestionował też Paktu Warszawskiego i obecności wojsk sowieckich w Polsce. Po złożeniu wieńców pod żołnierskim pomnikiem pod murem kremlowskim odmówił jednak nawiedzenia mauzoleum Lenina. Upomniał się o zwrot polskich zbiorów sztuki, upomniał się o skarby piśmiennictwa i malarstwa z Ossolineum, upomniał się o prawdę Katyniu. Spotkał się z dysydentami, był wśród nich Andriej Sacharow. Osobliwym podsumowaniem dnia obrad było to, że po północy polska delegacja wymknęła się na Arbat, gdzie w restauracji „Praha” uczestniczyła spontanicznie i symultanicznie w trzech odbywających się tam weselach moskwiczan. O nastroju świadczy fakt, że pierwszy raz od śmierci swojej żony Mazowiecki zatańczył – tańczył dużo, głównie ze swoją rzeczniczką.

   Odmówił potem odwiedzenia jakiejkolwiek stolicy republiki radzieckiej, za to pojechał do Katynia, gdzie złożył wieniec pod krzyżem postawionym tam rok wcześniej przez kardynała Glempa i uczestniczył  we mszy polowej odprawionej za ofiary sowieckiego ludobójstwa. 

   W relacji Niezabitowskiej kolejna, ostatnia faza wizyty miała zdecydowanie groźny, ostrzegawczy charakter. Nie dało się uniknąć wizyty u władz smolenskoj obłasti. Tam powiało mrozem – nikt nie słyszał o głasnosti czy pierestrojce.

   Dla mnie osobliwie interesujące było to, co rzeczniczka rządu Mazowieckiego powiedziała w rocznicowym wspomnieniu o obecności w delegacji Andrzeja Drawicza. To on zaaranżował spotkanie z dysydentami, to on zaprowadził Polaków na Arbat i on wprowadził ich do restauracji, gdzie wesela, gdzie nie było miejsc. Piastował  wtedy Drawicz funkcję prezesa Radiokomitetu – a dla mnie jest postacią emblematyczną –  był szamanem tej strefy osmozy pomiędzy polskością a rosyjskością, która jest, a zarazem znika w mroku tajemnic i kłamstw. Był Drawicz eseistą, krytykiem literackim. To on napisał w „Sztandarze Młodych” pierwszą recenzję z mojego debiutu literackiego, pochwalił. Dopiero po nim Jarosław Iwaszkiewicz w „Życiu Warszawy” pochwalił  zdecydowanie powieść „Kamienne pszczoły”. Cóż więc dziwnego, że ten Drawicz ważny dla mnie. Ważny był także dla wielu środowisk – dla środowiska opozycyjnych pisarzy – sygnował najważniejsze z protestów skierowanych do władz. Ważny był dla opozycji demokratycznej, jako autor tekstów prasy podziemnej, działacz Solidarności, współtowarzysz internowania. A przedtem ważny był dla środowiska STS-u – współtwórca teatru, bliski przyjaciel Witolda Dąbrowskiego i Andrzeja Jareckiego, animator środowiska. Miał piękną żonę Rosjankę, miał mocną głowę do alkoholu, świetnie przemawiał, czytał wiersze, uwodził salony. Co tam jeszcze – domysły i poszlaki. Rosja fascynowała go – napisał o tym książkę „Pocałunek na mrozie”. Ta fascynacja miała charakter podświadomego poddaństwa – według schematów opisywanych przez Bruno Bettelheima o wchłonięciu w siebie oprawcy. O „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakowa mówił Drawicz tak chętnie, z taką znajomością realiów, że wydawał się przychodzić z wnętrza tamtego świata. Dalej nie wiemy – tajemnic można się domyślać.

  Impulsem do napisania tego felietonu była właśnie sprawa tajemnic. Nadeszła do mnie pocztą internetową w formie skanowanej kopii fragmentu pierwszej strony dodatku do Rzeczpospolitej +PLUS MINUS- z dnia 17 lipca 2004 roku. Autor artykułu „Gombrowicz w Polsce i w Argentynie; W drodze znikąd do nikąd” użył jako motta fragmentu mojego eseju z miesięcznika WIĘŹ z lipca 2004. Oto, co wtedy pisałem był o osmotycznej strefie: „Polak wobec mrocznych tajemnic Rosji nie jest chyba nigdy całkowicie na zewnątrz, bo rosyjskość jest obecna w jego historii rodziny, czy historii miasta, okolicy, w mitologiach fascynacji i lęku, w kompleksach krzywdy, wyższości i niższości. Kultura polska jest śródziemnomorska, jest oryginalna i autonomiczna. Jest też ciągle „wobec Rosji”, uwikłana w dialog, współzawodnictwo, związki osobistych przyjaźni i nie mniej osobistych urazów. Nasza literatura jest wobec Dostojewskiego, Bunina, Brodskiego, Achmatowej, Tarkowskiego. Polak czyta Rosjan nie tylko jak Europejczyk, ale także jak obolały sąsiad. Polityka polska też musi być „wobec Rosji”.

  Polak wobec mrocznych tajemnic Rosji jest jednocześnie modelem sytuacja człowieka wobec fenomenu Tajemnicy w ogóle. To wyjątkowo pojemne, a zarazem nasączone emocjami pojęcie. Ten, kto zasłania przede mną swoje tajemnice, sprawia, że jestem odtrącony. Ten, kto otwiera przede mną swoje tajemnice, stawia się w pozycji mistagoga, wtajemniczającego mistrza – a więc może podporządkować mnie sobie. Gdy wbrew cudzej woli ja sam włamuję się do tajemnic, zrywam zasłony, dokonuję aktu agresji, czasem nawet świętokradztwa.”

  Pochylam się teraz nad tym wycinkiem z roku 2004-go przysłanym przez kogoś z przyjaciół i pytam – czy dziś napisałbym to samo? Nie – chociaż minęło ledwie 15 lat! Wiem, że nawet w krótkim tekście o Rosji nie mógłbym przeoczyć sprawy Ukrainy – nie tylko tej wojny wewnętrznej Ukrainy i jej polskich konsekwencji. Także perspektywy, z jaką widzą polską kulturę setki tysięcy Ukraińców przybywających do Polski – na trochę, na dłużej, na zawsze. Sprawy złożone i tajemnicze – atrakcyjności naszej kultury dla nich, proponowanych symboli, promowanych wartości – stają się alarmującym wyzwaniem. Wyzwaniem skierowanym do nas, piszących Polaków.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko