Jacek Bocheński – blog III – Finały

0
775

Rok 1946, porzucony nagle razem z Lublinem i wciąż jeszcze przetrzymywanym  w baszcie lubelskiego Zamku więźniem Pisarkiem, niech odejdzie w przeszłość bez niedopowiedzeń.

W obrazie redaktora z roku 1946, jaki namalowałem dla porównania z konspiratorem Pisarkiem, występował także pewien postronny bohater mojej historii osobistej, ważna figura w tle, Wiktor Łyszczak. Należy mu się osobne słowo.

Chodzi o zdjęcie naczelnika, a zdjęcie nie znaczy tu fotografia, lecz usunięcie ze stanowiska w urzędzie. Ludzi się wtedy zdejmuje, jak można by zdjąć ze ściany portret przedstawiający  dwudziestoletniego redaktora, gdyby nie był opisem, lecz fizycznym obrazem, zrobionym z materii.  Nie mnie jednak zdjęto, ani pod postacią wizerunku, ani w naturze. Zdjęto twórcę i pierwszego naczelnika Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy w Lublinie, Wiktora Łyszczaka, chyba z dnia na dzień, już wiosną roku 1946. Krótko więc był naczelnikiem. Nie wiem, co spowodowało, że został zdjęty. Zawiódł pod jakimś względem Ministerstwo Informacji i Propagandy, któremu podlegał, nie sprostał  prawdopodobnie obowiązkom politycznym ponad jego oczekiwania i gotowość lub może tylko ściągnął na siebie podejrzenia, padł ofiarą donosu, na przykład  oskarżenia o związki z siłami reakcji lub niewłaściwe koligacje rodzinne. Moim zdaniem, był od początku człowiekiem niezdolnym do wdrożenia szablonowej propagandy, jakiej zapewne żądało ministerstwo. Odszedł dyskretnie, ze swoim nieodstępnym półuśmiechem, nie wiadomo gdzie  się podział. Przez przypadek spotkam go po latach w Warszawie. Będzie pracował w sferze względnie obojętnej politycznie, nie pamiętam jakiej, może gospodarczej, i będzie miał się dość dobrze w PRL.

Podobnie będzie się miała moja chełmska pierwsza miłość. Pozostanie wierna Chełmowi i swojej starszej miłości, jeszcze wojennej, wyjdzie za mąż, z czasem zmieni poglądy, będzie zwolenniczką panującego ustroju. Powie mi to, gdy po latach umówimy się i spotkamy.  

Zobaczę też po latach jej ucznia, Jasia. Przyzna się teraz mnie, że wtedy na spotkaniu u niej we troje miał pod stołem pistolet  i manipulował nim, bo był na mnie wściekły.  A potem się roześmieje. Tak, skorzystał z amnestii, nie, po niej nie ciągali go już, jak innych, jest dawno po studiach, pracuje, zarabia.

To wszystko przyszłość i dość na razie o niej.

Mnie i mojego „Światła” w roku 1946 znikąd nie zdejmują, nigdzie nie ciągają, jakoś nikt się nie czepia. To dziwne: zachowałem w pamięci ten okres jako czas wolności, szeroko rozwiniętej  samodzielności i własnej inicjatywy. Rzecz niepojęta: „Światło” nie ma jeszcze trudności z cenzurą poza jednym niezrozumiałym zakazem, który mnie w pewnym momencie  zdumiewa. Nie pozwalają wymienić wśród kilku krajów Czechosłowacji. Później się dowiem, że powodem był toczony właśnie w tajemnicy spór o granicę polsko-czeską. Polska rościła sobie prawo do zajętego w roku 1938 Zaolzia. Spór ten podobno decyzją Stalina przegrała. Ale w związku z tą sprawą nie wolno było wspominać o Czechosłowacji.

Z końcem roku 1946 otworzy się przede mną możliwość wyjęcia „Światła” spod patronatu Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy w Lublinie, przeniesienia pisma do Warszawy i oddania pod patronat Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych (TUR). To mi się spodoba i tak zrobię. Wcale to jednak nie wyjdzie na dobre „Światłu”. Wkrótce uznam, że lepiej będzie  skończyć z nim, i sam to, co półtora roku wcześniej założyłem, zlikwiduję.

Jeszcze jedna różnica między mną- dwudziestolatkiem i przyszłym dwudziestolatkiem, Walerym Pisarkiem, założycielem „Heleny”. Jego „Helcię” zlikwiduje w roku 1951 nie założyciel, lecz stalinowska służba bezpieczeństwa, a on po raz drugi trafi do ciężkiego więzienia na trzy i pół roku.

Finały naszych przedsięwzięć są, jak zawsze, różne. Teraz on nie żyje, a mnie tylko budują przed domem kamienną trumnę, w której mam żyć.

 Konspiracja

Harcerz Pisarek wróci po sześciu miesiącach z więzienia do domu dzięki amnestii. Wkrótce potem  przestanie istnieć „Światło”. Sam je zamknę. Ale wcześniej przeniosę z Lublina do Warszawy. Tak skończy się moja ewentualna wspólnota topograficzna z piętnastolatkiem Pisarkiem. Bo żadnej innej nie ma. Gdyby chodziło o rówieśniczą, to on siedzi w jednym z najcięższych więzień stalinowskich, jak pisze Dorota, a mnie piętnastolatka łapie co najwyżej z wiązką drewna urąbanego w reglu zakopiański gajowy.

Pod pewnym względem schwytanie  przez gajowego naznacza symbolicznie, kwalifikuje i stanowi poniekąd inicjację przyszłego aspiranta do marksizmu. Mianowicie utożsamia mnie z ludem, który zawsze kradł drewno w lesie i łapany był na gorącym uczynku przez  gajowych. Kradliśmy, powodowani nędzą oraz ludową zaradnością, co odróżniało nas jednak od elit, odróżniło też mnie, wyrodka, mimo znajomości łaciny i greki.

Elity szlacheckie wzniecały w Polsce powstania przeciw zaborcom, lud zmagał się z nędzą i uciskającymi go elitami. To była tradycja, jak powiedziałby marksista, klasowa, która motywowała różnie tych i tych . Zgodnie z nią Walery Pisarek, potomek dziewiętnastowiecznych powstańców, w roku 1951 student, już dwudziestolatek, jak ja, w roku 1946 twórca “Światła”, założy  w odróżnieni ode mnie „Helenę”, organizację konspiracyjną. W następnym roku, wtrącony znów do więzienia, tym razem krakowskiego na Montelupich, będzie śpiewał „Siedzi Helcia dziś na Monte i wylewa gorzkie łzy”.

Trzecia wojna światowa nie wybuchnie. Organizacje podziemne, zakładane z myślą o mających wkroczyć do Polski zachodnich aliantach, nie miały, oczywiście, sensu. Ale nie tylko z tego powodu i nie tylko ze względu na stalinowski terror wszelkie podziemne spiski będą jeszcze długo potem pozbawione perspektyw.  Zdecyduje o tym w znacznej mierze ludowe poczucie interesu i satysfakcji godnościowej, jak powiedziano by dziś, czerpanej z ówczesnego socjalizmu.

Lud wie, że władza rzekomo ludowa  wbrew temu, co mówi, nie jest w istocie robotniczo- chłopska, lecz „ruska”, surowa i opresyjna.  Jednak transfery społeczne, wówczas na poziomie elementarnym, zmieniają sytuację materialną odwiecznie  wykluczonych. Nie rządzą robotnicy i chłopi, ale samym udawaniem, grą z nimi w to, że tak jest, czują się wywyższeni. Nikt im nigdy przedtem nie przypisywał ról, nie nadawał stanowisk i nie oświadczał się z pochlebstwami, jakie nagle słyszą. Jednocześnie elity, które dawniej rzeczywiście rządziły, giną, a wykluczony lud uzyskuje przywileje równościowe i możliwości  awansu, o jakich dotychczas mu się nie śniło. Trzeba będzie wielu lat panowania rzekomego socjalizmu, żeby udzielane socjalizmowi faktyczne, choć na ogół bierne i zmieszane paradoksalnie z nienawiścią poparcie większości plebejskiej oraz czynne takich wyrodków elity, jak ja, zaczęło się załamywać. Plebejskie poparcie socjalizmu  z motywów ekonomicznych i godnościowych nigdy całkiem nie ustanie. W przyszłości  przejdzie jeszcze na „Solidarność” Wałęsy i PIS Kaczyńskiego. Poparcie z sympatii ideowej zaniknie szybko i zupełnie. Rozpowszechni się natomiast na ogromną skalę, również wśród  inteligencji, poparcie  z wyrachowania.

W zmienionych warunkach grupę konspiracyjną założę ja.

Redakcja

Jest rok 1946, „Światło” nieźle rozwinięte, mamy papier na druk, zwykły biały, a nie było, w pewnym okresie proponowano tylko różowy. Mamy już maszynę do pisania, nie trzeba wpraszać się z rękopisami do sekretarki Urzędu, żeby przepisała. Sam przepisuję, ale nie podołam wszystkim zajęciom.  Zatrudniłem w redakcji siostrę. Właśnie patrzę, jak lekkim krokiem wbiega po schodach na moje piętro pod piętrem naczelnika. Starsza, ale zdecydowanie młoda. Wszyscy jesteśmy niebywale młodzi. Siostra przyjechała do Lublina, bo na Ziemiach Odzyskanych życie się nie udało.

Niedawno z wyjazdu służbowego do Wrocławia wrócił naczelnik. Opowiadał, że Polakom łatwo tam o mieszkania i Niemki do usług, jest wesoło, natomiast rozpaczliwie brak opału. Rąbią szafy, palą w piecach niemieckimi meblami.

Siostra, zadowolona z posady u młodszego brata, zorganizuje „Światłu” własny sekretariat, księgowość, kasę, zatrudnimy jeszcze drugą, ściągniętą do Lublina siostrę cioteczną. Nikomu nie wpada do głowy myśl o nepotyzmie, dziwaczna w tym czasie i niezrozumiała, bo nikt jeszcze  nie słyszał o niczyich pretensjach z powodu takiej kwestii.

Na razie słyszano piąte przez dziesiąte o marksizmie. Co to jest?  Ja też mam blade pojęcie. Filozofia, ekonomia, polityka i rewolucja naraz. Coś takiego. Tyle wiem. Ale to jest ważne, może najważniejsze, bo to się wiąże z życiem wszystkich i ma wpływ na cały świat. To zjawisko należy oświetlić. Gdyby ktoś znający się na rzeczy wyłożył sprawę w „Świetle” prostym językiem , jak profesor Tadeusz Tomaszewski, którego najbardziej cenię, wykłada psychologię, byłoby to ważniejsze nawet od Ksenofonta z jego Heraklesem na rozstajnych drogach.

Poszukuję marksisty.

Proszę o pośrednictwo Stefana Żółkiewskiego, redaktora „Kuźnicy”, gdzie ukazała się pochlebna nota o „Świetle”, i dostaję adres Adama Schaffa. Wysyłam do niego list. W odpowiedzi zgadza się opracować popularny wykład marksizmu do publikacji w odcinkach. Będzie jeszcze jednym profesorem regularnie piszącym dla „Światła”.     

Pewnego dnia przyjeżdża z Chełma moja przyjaciółka, młoda nauczycielka-polonistka.  Jednak miłości nie będzie. Przyjechała nie do mnie, napomyka oględnie, gdy się widzimy. Już nie, mówi. Przeszłość to przeszłość. Tak się ułożyło, że musi uporządkować poważne sprawy życiowe. Zajdzie do Wiktora.

Z góry przez mój sufit słychać głuche odgłosy krzątaniny i żywych rozmów. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi. Jakiś rumor. Coś tam się dzieje. Potem siadają chyba przy stole w kilka osób, jeśli u naczelnika jest odpowiedni stół. Pewnie jest. Nie wiem. Nigdy nie byłem w jego mieszkaniu. Ale rozmowa staje się głośniejsza i słychać śmiechy. Piją? Prawdopodobnie. Od pewnego momentu jest znów inaczej. Pobrzmiewa  muzyczka. Mam ją nad sobą, a przed sobą tekst Adama Schaffa o materializmie dialektycznym. Albo historycznym. Albo jednym i drugim. Nie pamiętam. Jest późny wieczór.  Mąci mi się w głowie z powodu muzyczki i kroków nad głową, jakby spuszczanych do taktu i wleczonych po suficie kamieni. Tańczą. Wreszcie przestają. Cichną. To pamiętam.

Doczytuję w nocy i przygotowuję na rano do druku artykuł o marksizmie przysłany przez Adama Schaffa.   

Jacek Bocheński blog III

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko