Andrzej Lam – Słowo na Wieczorze Horacjańsko-Schubertowskim*

1
940
By Donata Lam - Andrzej Lam, CC BY-SA 3.0

Dla tłumacza głośna lektura wiersza jest zawsze niespodzianką, bo dopiero wtedy staje się on czymś całkiem już samodzielnym. Tekst jest jeden, każde wykonanie jest inne. Artyzm nakłada się wtedy na artyzm, jak dzieje się z utworem muzycznym w sali koncertowej. Pisano całe traktaty o tym, jak tworzyć poezję, aby z tekstu pisanego, niemego przecież i bez znaków intonacji, można było odczytać wpisane weń emocje i właściwe im intonacje: czułość, zachwyt, gniew, ironię z tysiącem ich odcieni – i stosownie do tego ustawić głos.

Prowadząc chór wykonujący jego pieśni, Horacy był jak dyrygent dający znaki pałeczką i własnym ciałem: „baczcie na mego palca skinienia”. Prawie wszystkie jego wiersze kierowane są do kogoś, nierzadko do osoby powszechnie znanej, do bóstwa i muzy, ale też do ożywionych przedmiotów – okrętu, ulubionego źródła czy dzbana. „Szanować radzę wzory życia i zwyczaje uczonemu poecie, stąd brać żywe głosy” – pisał w Sztuce poetyckiej. Głośna lektura, zwłaszcza mistrzowska, jak lektura pana Krzysztofa Gosztyły, zdolna jest to wydobyć. Język poetycki kształtowany jest własnymi prawami, ale nie traci kontaktu z mową naturalną. Horacy znał ją dobrze, także język ludu, bo chlubił się tym, że powstał z nizin.  Nazywał go „sermo”, czyli mowa – w odróżnieniu od „lingua”, system języka i „oratio”, zdolność  przemawiania udoskonalona kształceniem. Przyswojone przez Kochanowskiego, intonacje jego poezji nadal są doskonale słyszalne, tylko antyczne realia wymagają komentarza.

Jedna z wczesnych pieśni zaczyna się pytaniem: „Czy po osobie tak kochanej żalu wstydzić się trzeba?” Zmarł zaprzyjaźniony sąsiad, znawca literatury Kwintyliusz, i o pomoc w znalezieniu słów żałobnego trenu poeta zwraca się do Melpomeny, muzy śpiewu i tragedii. Ona z kolei wzięła głos od swojego ojca, czyli samego Jowisza. Wśród żałobników jest przyjaciel Horacego, Wergiliusz, i do niego, bliskiego wtedy już śmierci, zwracają się słowa: „najrzewniej płaczesz ty”. Milczący płacz wyraża żal silniej niż kunsztowny tren, jak potem w wierszu Herberta krzyk Marsjasza. Wiersz staje się konsolacją razem z przypomnieniem, że wobec śmierci nawet poruszający swoim śpiewem lasy Orfeusz był bezsilny.

Ulubiony przez Mickiewicza Anioł Ślązak posłużył się metaforą, która porównuje zdolność przeżywania świata do struny czekającej na potrącenie: „Bóg jest wszystkim, to on stroi struny, on śpiewa w nas i gra: jak możesz sądzić, że ty to robisz?” Wyciszenie własnej niedoskonałości ujawnia to co najdoskonalsze: „Serce, co dla Boga umie stać się cichsze, On potrąca chętnie, jakby grał na cytrze”.

Przez długi czas poezja była melorecytacją albo śpiewem, i kiedy kompozytorzy nowożytni wybierali teksty poetyckie, które ich poruszały swoją dykcją, wracali do źródła. Naturalna intonacja językowa nie jest niczym innym niż zalążkiem śpiewu.

W pieśni Schuberta Rozstanie ktoś żegnający się z domowymi drzewami zapewnia je, że skoro nie słyszały nigdy jego smutnej pieśni, to nie zabrzmi ona też przy pożegnaniu – a przecież cały ten wiersz przenika głęboki żal. Kontrast między żywiołem galopu a skrywanym żalem kompozytor wydobywa otwierającym i zamykającym każdą zwrotkę okrzykiem „adieu”. W pieśni Lipa znajome drzewo nie szczędzi pociechy bezdomnemu, który wie, że już do niego nie wróci – ale mówi to drzewo, a nie wybranka. Gdybyśmy nie znali słów i wsłuchiwali się w samo piękno melodii, cała ta misterna gra pozostałaby w ukryciu.

Potrzeba udostępnienia tej symbiozy słowa i dźwięku słuchaczom muzyki wokalnej skłoniła pana Krzysztofa Teodorowicza, kompozytora i muzykologa, do zaprojektowania serii Poezja / Muzyka, której patronuje Narodowy Instytut Fryderyka Chopina.

Tłumacząc, miałem przed oczyma czytelnika, który bierze do ręki tekst oderwany od autora, skazany na znaczenie o własnych siłach. A w pamięci słowa Rilkego z dedykacji dla jego przyjaciela i tłumacza Witolda Hulewicza. Głoszą one, że istota poezji, wbrew trudnościom, jakie stwarza wymiana całej szaty językowej, może być ocalona:

Szczęśliwi, co wiedzą, że za wszystkimi
językami niewypowiedziane stoi;
że stamtąd właśnie, w szczególnej chwili
wielkość do nas przychodzi.

Bo jakiekolwiek są nasze mosty,
które z materii różnych budujemy,
w jednaki patrzymy brzask wspólnoty,
kiedy nas zachwyt ogarnia – niemy.

*

Profesor Zieniewicz mówił o okolicznościach, w jakich te przekłady powstawały. Czuję się w obowiązku przypomnieć instytucje i ludzi, którzy uczynili możliwym to, co wydawało się z początku trudne albo wręcz niemożliwe do osiągnięcia. Kiedy w odnowionej Polsce kontynuacja takich zasłużonych serii jak Bibliotheca Mundi stanęła pod znakiem zapytania, inicjatywę przejęli wydawcy prywatni. Gotowy był już wtedy skład elektroniczny przekładu Horacego, ale częste wówczas bankructwa sprawiły, że dopiero ktoś inny wytłoczył z tego składu książkę, z wielką zresztą dbałością o jej wygląd. Założyciel nieistniejącego już wydawnictwa Verum nawiązał tytułem Libri Mundi do serii Państwowego Instytutu Wydawniczego, sięgnął do niemieckiego średniowiecza i się nie zawiódł: wsparte przez życzliwą mi instytucję w Bonn Inter Nationes (które w 2000 roku zjednoczyło się z Instytutem Goethego) przekłady Pieśni o Nibelungach i Parsifala szybko zniknęły z rynku.

Narastający kult Anioła Ślązaka i romantycznego poety Józefa Eichendorffa, poświadczony nazewnictwem i pomnikami, uświadomił mi, że Śląsk, a z nim cała Polska zasługują na reprezentatywne wydania. Z wnioskami do kolejnych ministrów kultury Zdzisława Podkańskiego i Waldemara Dąbrowskiego, do Instytutu Goethego i niemieckiego konsula we Wrocławiu zwracało się z mojej zachęty Konwersatorium im. Eichendorffa w Opolu – i dzięki uzyskanej pomocy mogły się ukazać słabo dotąd znane wiersze poety z Łubowic i nareszcie wszystkie epigramaty wrocławianina w tomie Cherubinowy wędrowiec. Nowe przekłady Rilkego wspierał Instytut Goethego, a Piotr Żuchowski, sekretarz stanu u ministra Bogdana Zdrojewskiego, przy wręczaniu medalu Gloria Artis cytował z pamięci wiersz Rilkego w języku oryginału.

Działo się to z ciągle ponawianą refleksją, czy o znajomość deficytowej, ale stanowiącej światowy kanon literatury obcej troszczyć się powinien bardziej kraj pochodzenia, czy kraj przyjmujący. A kiedyś może ta alternatywa zniknie, przekłady staną się niepotrzebne, bo wszystko będzie łatwo dostępne w basic english, jedna biblioteka na cały świat…

Póki jest inaczej, z wdzięcznością wspominam macierzystą polonistykę, której dziekani jeszcze przed moim przejściem na emeryturę umożliwili mi wydanie antologii minnesangu, potem pieśni Anioła Ślązaka w zbiorze Święta uciecha duszy, kolejnego stopnia do całości jego dzieł poetyckich. We wznowieniu antologii znalazł się książę Henryk IV Prawy, który ubiegał się o restytucję polskiej korony. Taki król-śpiewak, biorący, udział w turnieju minnesangu na zaszczytnym, pierwszym po cesarzu miejscu, wprowadziłby nas zapewne parę wieków wcześniej do prototypu europejskiej unii.

 Mimo częstych żalów na spadek czytelnictwa i te książki rozeszły się bez zwrotów. Podobnie pierwsze po polsku Poezje zebrane Hölderlina, którym za pośrednictwem pułtuskiej Akademii udzieliła finansowego wsparcia niemiecka ambasada. I tak samo Poezje wszystkie austriackiego ekspresjonisty Georga Trakla, które latami przechodziły z rąk do rąk, zanim wziął je pod swoje skrzydła Instytut Mikołowski Macieja Meleckiego, nie pytając o dotację. Dziś ten poeta trwale się w Polsce zadomowił i co roku w listopadzie Kraków o nim pamięta.

Wszystkie późniejsze projekty przyjmował do druku z otwartymi rękoma Jan Rodzim w Oficynie Wydawniczej Aspra. Nazwałem ją nowym warsztatem Gutenberga, bo mogłem tu swobodnie kształtować postać zewnętrzną książek, a nawet odtwarzać szatę graficzną oryginalnych pierwodruków: Okrętu błaznów z drzeworytami Dürera, krzeszowskiego modlitewnika pasyjnego z pieśniami Anioła Ślązaka i miedziorytami według obrazów Michała Willmanna, młodzieńczych poezji Rilkego z secesyjnymi ozdobnikami Heinricha Vogelera i pośmiertnego tomu Umbra vitae Georga Heyma, który w wyposażeniu drzeworytnika Ernsta Ludwiga Kirchnera zyskał rangę najświetniejszego dzieła ekspresjonistycznej grafiki książkowej.

Tak się złożyło, że kiedy zmagałem się z nieznanymi dotąd w Polsce wierszami młodzieńczymi Hölderlina, pisała w Gdańsku rozprawę habilitacyjną o jego wczesnej twórczości wówczas doktor pani Agnieszka Haas. Pomogły mi wtedy jej erudycyjne komentarze, wnikające w zakamarki niemieckiej filologii, z kolei rozprawa wymagała coraz to nowych cytatów po polsku, i wkrótce do tłumaczenia nic już nie zostało.

 Otuchy i zachęty nie szczędzili bliscy mi poeci, Józef Kurylak i Janusz Szuber, a w radiowej dwójce autorzy pamiętnych audycji poetyckich, Wacław Tkaczuk i Witold Malesa.

Na ogół nie cieszyły się te przekłady medialnym rozgłosem, co mogło zastanawiać w dobie ożywionych związków z zachodnim sąsiadem, ale nie stanowiło przeszkody dla czytelników. Wszechwładność mediów ma swoją drugą, mniej docenianą stronę: ich natręctwo wykształciło zdolność wyszukiwania informacji na własną rękę, poza bieżącym zgiełkiem. To dzięki czytelnikom, a nie sponsorom ukazywały się następne tomy kolekcji.

Wspomnę jeszcze, że w repozytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego znalazło się omówienie przekładu dzieł Horacego wraz z towarzyszącymi mu XVII-wiecznymi emblematami Ottona Vaeniusa pióra pani profesor Elwiry Buszewicz. Jedno ze spostrzeżeń odnosiło się do znanej pieśni o stateczności umysłu, złotym środku i ulotności szczęścia. Jej morał jest taki, że trzeba cieszyć się życiem, dopóki pozwalają na to res, aetas et sororum fila trium atra – sytuacja, wiek i czarne (to znaczy niepomyślnie wróżące) nici trzech sióstr. Trudno było to zmieścić w dwóch wersach strofy alcejskiej i w przekładzie użyłem licencji składniowego skrótu. W najnowszym wydaniu zdanie to, przemyślane na nowo, przybrało postać: „Póki wiek sprzyja i trzy siostry / żywota czarne nici przędą”.

Jeżeli wiek na to pozwoli, może Parki okażą się łaskawe.

—————–

* w warszawskim Klubie Księgarza, 8. grudnia 2019 z okazji 90 rocznicy urodzin Autora; wiersze czytał Krzysztof Gosztyła.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Kochany Panie Andrzeju,

    Pięknie Pan pisze i z wielką przyjemnością czytam wszystko spod Pańskiego pióra. Do dzisiaj mam Pański prezent poezję Hölderlina, książkę z dedykacją i autografem. Otrzymałem ją gdy jeszcze mieszkałem w Chicago, prawie 25 lat temu. Teraz stoi w mojej pieszycko- sowiogóskiej biblioteczce na widocznym miejscu, razem ze mną “przeleciała” ocean po raz drugi.
    Korzystając z okazji raz jeszcze za te wiersze/przekłady serdecznie dziękuje.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko