Zofia Maria Smalewska – Gospodarska wizyta 11 lipiec 1978r.

0
891
Franciszek Maśluszczak

           
            Wczesnym rankiem 10 lipca budzik obudził mnie jak zwykle o godzinie czwartej. Czy czwarta to jeszcze noc, czy już nad ranem? Trudno powiedzieć. Dla mnie od wielu, wielu miesięcy było to nad ranem. Musiałam wstać tak wcześnie, aby zdążyć przez godzinę się wyszykować, bo już o piątej podjeżdżał pod dom służbowy gazik z PGR, którym z innymi pracownikami służby rolnej dojeżdżałam z gminy Kobylnica do Sycewic.
            W Sycewicach znajdował się bardzo duży PGR, w dobrze prosperującej gminie Kobylnica, w której z powodzeniem uprawiano wysokiej jakości zboża i okopowe, w tym głównie buraki cukrowe. Hodowano też bydło. W produkcji mleka gmina plasowała się na jednym z czołowych miejsc w całym regionie. Warto było tym – jak uznały władze wojewódzkie – pochwalić się władzom centralnym. A jak wiadomo, skoro im, to przede wszystkim powinien o tym się dowiedzieć I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR towarzysz Edward Gierek.
            Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Towarzyszka Krycha – jak potocznie mówiliśmy o szefowej Wydziału Propagandy KC, aż piała z zachwytu w słuchawkę telefonu wojewody słupskiego, odczytując jej treść na piśmie.
            – Towarzysze, wasz sukces jest naszym sukcesem. Spodziewajcie się, że na pewno nie ujdzie uwagi naszego przywódcy, który w najbliższym czasie chętnie was odwiedzi, by osobiście zapoznać się z waszymi osiągnięciami.
            – No, tośmy sobie narobili. Może nie trzeba było tak się chwalić? – zamiast się cieszyć, martwić się zaczął nasz sekretarz, do którego na końcu ta informacja dotarła.
            Termin. Teraz najważniejsze było, żeby znać termin planowanej wizyty, żebyśmy się do niej zdążyli przygotować.
            Terminem oczywiście zajęli się nasi przełożeni, a my? Cóż. Do roboty!..
            Jako powiatowego zootechnika obarczono mnie niemal całą odpowiedzialnością za zapodziewaną wizytę  “partyjnego gospodarcza kraju” w PGR Sycewice. Cele oczywiście w pośpiechu określili lokalni włodarze. Pierwszym z nich było poprawienie stanu technicznego obór  i obejść gospodarskich, a najważniejszym dla mnie – co wiązało się z wizytą –  przygotowanie krów i jałówek do… wizualnej lustracji przez towarzysza Gierka.
            Nie byliśmy zaskoczeni, że przygotowaniem wizyty zajął się sekretarz partii, ale żeby aż tak?! Już na pierwszym spotkaniu z nim zostały wydane zalecenia: – Wszystkie co do jednej krowy mają być dosłownie, towarzysze i towarzyszki, wykąpane.
            No i te charakterystyczne uściślenia: – Żeby podczas wizyty żadne gówno nie było przyklejone do krowy. Białe łaty i ogony mają być wybielone. Wiecie, czym to się robi?
            – Perhydrolem, towarzyszu sekretarzu – podpowiedziała moja koleżanka Danka.
            – O właśnie. Perhydrolem.
            – A ogony towarzyszko zootechnik, Zosiu?
            – Krowie ogony ma się rozumieć, panie sekretarzu.
            – Towarzyszu sekretarzu. Tak, krowie ogony.
            – Krowie ogony należy zakręcić w krowi lok. – Tu sekretarz dodał, że tak na marginesie może poinformować wszystkich, iż zgłosiłam swój akces wstąpienia do partii, z czego bardzo jest rad, bo mimo młodego wieku, bardzo dobrze zapowiadam się w służbach rolnych. Prawda była taka, że wyboru nie miałam. Żeby nie dawać odczuć komukolwiek z otoczenia, że uważam się może za kogoś lepszego, albo izoluję się od otoczenia z jakichś innych niezrozumiałych powodów, musiałam na to zaproszenie ze strony sekretarza, który tak naprawdę imponował mi swą przebojowością, odpowiedzieć pozytywnie.
            Na moje dopowiedzenie, że chodzi o krowie ogony i potwierdzenie tego ze strony sekretarza, wszyscy zebrani wybuchli śmiechem, ale sytuacja wcale nie była radosna. Przynajmniej wówczas, gdyż przygotowaniom wizyty towarzyszyło i spore napięcie i niepokój. Oborowi zgłaszali szereg uwag i wątpliwości, które z punktu widzenia partii raczej do typowych nie należały.
            Na polecenie naszego sekretarza PZPR Jana Jamroza wszystkie lokalne służby rolne i weterynaryjne zostały postawione na równe nogi.
            Weterynarze wiedzieli, jak w takiej sytuacji postąpić, by te kąpiele i ondulacje krowich ogonów nie poszły na marne. Na dwa ni przed spodziewaną wizytą krowy dostały do wypicia środek  przeczyszczający. Odtąd nie były już karmione, tylko pojone, aby uniknąć zabrudzenia wyłożonej wokół nich ściółki. No i rzecz jasna wymuskanych do białości ogonów.
            Ja, jako zootechnik razem z agronomem Mietkiem Mieczkowskim na co dzień mocno kulejącym z powodu dysplazji biodra, od rana do popołudnia uwijaliśmy się przy pracownikach PGR, aby dopilnować tych wszystkich ustaleń. Mietek zadziwiał swoją sprawnością ruchową nawet samego sekretarza Janka Jamroza.
            Cały zespół naszych pracowników był wtedy w młodym wieku, około trzydziestki, więc entuzjazmu nam nie brakowało. A wiara w to, by każda krowa prezentowała się tak ważnemu gościowi z każdej strony jak najlepiej, udzielała się wszystkim.
            Toteż dokładnie wykonaliśmy wszystkie polecenia organizacji partyjnej. W dniu wizyty duże pojemniki na mleko były pełne po brzegi. Że w tym celu w nocy zwieziono mleko z innych pobliskich PGR-ów, wspominać nie wypada, chociaż… Ważny był efekt. Wydajność naszych krów musiała przecież być stuprocentowa. No i tłuszcz też koniecznie należało dokładnie pomierzyć, jego poziom musiał się wahać w granicach od 3, do 4 %.
            Moja koleżanka Danusia trochę panikowała. – Żeby czegoś, broń Boże nie przeoczyć…
            By ją uspokoić, dzień przed wizytą zadzwoniłyśmy do znajomego dziennikarza Dziennika Polskiego Tomka Domalewskiego.
            – Tomeczku, uchyl nam rąbka tajemnicy, jak przebiegają takie wizyty Pierwszego? – prosiła. – Słyszałyśmy, że ostatnio towarzysz  Gierek był w Zakładach Azotowych i ty o tym pisałeś. Co go najbardziej interesowało?
            Tomek nas wyśmiał jednak.
            – Dziewczyny, po co ta panika? Nie jedzie tylko do was. Będzie w tym dniu zwiedzał niemal całe Pomorze. No, może na trochę dłużej zatrzyma się w Ustce, w Korabiu.
            – A wiesz, jak długo będzie u nas? Co go interesuje szczególnie? Zadaje pytania pracownikom? – dociekała Danusia.
            – Tak. Pyta o wszystko nawet krowy. Dziewczyny, nie posrajta się z tą waszą wizytą – rechotał w słuchawkę Tomek.
            Danusia upierała się jednak nadal o szczegóły. – A krowy go interesują? Będzie oglądał krowy?
            – Dajcie sobie na wstrzymanie. Mówię wam. Do was tylko zajrzy, a na te wasze krowy to popatrzy, albo i nie. Pokręci się tu i tam ze swoją obstawą, zrobią mu parę zdjęć, może nawet coś dokręcą do kroniki filmowej i tyle. Chyba, że zapragnie tak, jak  w Azotach, zwiedzić przy okazji obiekty sportowe i kulturalne znajdujące się pod opieką waszych władz? Albo i wygłosić parę komunałów o potrzebie dalszego rozwoju kraju, regionu, i takie tam… No i będzie po wizycie. Odjedzie swoim Peugeotem, traktując wszystkich wokół obcesowo, jak podczas innych wcześniejszych swoich wizyt.
            – O jej! Aż tyle?! – westchnęła Danka.
            – Mogą kręcić to nawet do kroniki? – jęknęłam przy jej uchu.
            – Tomek! Słyszysz mnie? To ja Stenia – włączyła się szefowa od upraw rolnych. –   U nas nie ma żadnych obiektów. Mamy tylko boisko, ale w takim stanie, że lepiej byłoby go szybko zaorać. Obok gorzelni zaraz spirytusem tam śmierdzi. To żaden obiekt sportowy.
            – No to chyba nie będzie mu nikt proponował, by go zwiedzał? – tłumaczył Tomek.
            – A musi zwiedzać? Jeśli już, to… Sama nie wiem? Chyba, że klub Krasula. Jestsłynny na cały powiat z różnych powodów, i bardzo gościnny za sprawą Koła Gospodyń Wiejskich. Od tygodnia gospodynie szykują wyżerkę dla gości – wygadała się Stenia Młodecka, drugi agronom gminny.
            – Ty Stenia zaproponuj mu lepiej jakieś swoje najlepsze plantacje. Buraków, czy co tam masz jeszcze?
            – O jej, Tomek. Tylko nie to. Myśmy chwalili się tylko bydłem, krowami…
            – No to zajmijcie się tym klubem, czy kawiarnią Krasula. Nie wiem. Myślę jednak, że skoro tam coś pichcą i wasz sekretarz mu zaproponuje poczęstunek, to na pewno towarzysz Gierek nie odmówi. A przy okazji będzie chciał rozmawiać z wydelegowanymi pracownikami PGR.
            Trzymajcie się dziewczyny, muszę już kończyć rozmowę. Czeeeść!

            Wizyta towarzysza Gierka, tak jak przewidział dziennikarz, była rzeczywiście krótka. I przebiegła zgodnie z jego upodobaniami.
            Tyle trudu, tyle rozmaitych zabiegów, kombinacji i zaledwie tylko tyle czasu dla nas? – Nie tylko my byliśmy zawiedzeni, nasz sekretarz partii też tego nie ukrywał. Towarzysz Gierek jakby w ogóle nas w tym wszystkim nie zauważył. Liczył się ogólny efekt. On przecież należał się; partii, i socjalistycznej ojczyźnie, która odnosiła sukcesy w rywalizacji z brutalnym zachodnim kapitalizmem. O imperializmie, którym zawsze podpierał się wcześniej dodatkowo Gomułka, towarzysz Gierek już nie mówił.
            – No, musimy to wszystko odreagować! – zadecydował Janek Jamróz. Był już późny wieczór, drugi garnitur gości, który w klubie Krasula zrobił to przed nami, też opuścił Sycewice i atmosfera do końca się rozluźniła.
            Zasiedliśmy więc całą ekipą naszej służby rolnej wraz z I sekretarzem gminy do małego „co nieco”, aby  po swojemu podsumować wizytę i… trochę się wyluzować.
            A że na wszelki wypadek Krasula była przygotowana na znacznie większą liczbę gości i ewentualny dłuższy ich pobyt, nasz stół uginał się od rozmaitych, przepysznych zakąsek z wędzarni i spiżarni. …No i  na brak alkoholu też nie mogliśmy narzekać.
            Mogliśmy biesiadować do oporu – jak stwierdziła klubowa – pani Adela Rusiecka, która mając do nas pełne zaufanie, zostawiła klucz do Krasuli, prosząc jedynie, by po skończonej „naradzie” zamknąć Krasulę  i zostawić go na portierni PGR-u.
            Towarzysz Jan  Jamróz  był nie tylko I sekretarzem PZPR w gminie, ale również świetnym kolegą, znanym z dużego poczucia humoru.
            Wszyscy wówczas byliśmy zgraną paczką i lubianym w całym pegeerze  pracownikami gminy. Nasze kontakty z pozostałymi służbami w dużej mierze opierały się na wzajemnym zaufaniu.
            Do biesiady dołączyła zatem również inspektor budowlany Danusia Kowalkowska, kierowniczka służby rolnej Marysia Wojszkun i inspektor geodezji Jurek Pokorski. Nasz sekretarz dogmatów partyjnych się bez potrzeby nie trzymał i rzeczoną “naradę” pozwolił rozpocząć od…           
            – Nie sądzę, żeby ktoś z was odczuwał inaczej. Ja już trochę pobiesiadowałem ze swoim guru, ale wy przecież jesteście głodni, jak nie przymierzając nasze krasule, które przecież przez ostatnie dwie doby nic nie jadły.
            – Ale piły przez dwie doby, towarzyszu sekretarzu! – wtrąciła Marysia.
            – Czyżbyś im, Mańka, zazdrościła?
            Wszyscy buchnęli śmiechem. Janek zaproponował, żeby bez ceregieli najpierw wrzucić coś na puste żołądki.
            – To może przegłosujemy? – żartowała Danusia.
            – Dobrze, zagłosujemy. Proponuję najpierw wsunąć obiad, potem zakąski – leciał z tematem Janek.
            – W kwestii formalnej: zakąski zaraz po obiedzie, czy..? – zawiesił głos Jurek Pokorski, kierując wzrok w stronę stojących na stole butelek z alkoholem.
            – Zakąski po każdym wystąpieniu. Chcesz już zabrać głos? – zgasił go sekretarz.
            Gdy w tak rozluźnionej atmosferze kończyliśmy “wsuwać obiad”, Janek wzniósł toast za… pierwszego sekretarza, a potem z humorem zaznaczając, że to nie jest gest, ani sugestia prosto z Kremla, uzupełnił, że pijemy za niego dlatego, iż udała mu się wizyta w naszych Sycewicach.
            Kilka kolejnych toastów zaliczyliśmy też w tej tonacji humoru i żartów, po czym nasz sekretarz  …postanowił pójść na całość (?)
            – No towarzysze i towarzyszki. Cośmy sobie popracowali, tośmy popracowali. Ale przyznajcie sami. Nie czujecie niedosytu, jaki zwykle odczuwa przy takich okazjach nasz towarzysz Gierek?
            – Teraz już nie – klepiąc się po brzuchu, pośpieszył z odpowiedzią Jurek.
            – No bo ty nie z naszego cyrku jesteś. A ja czuję. I towarzyszka Zosia, i Dana, moja Dana – żartował – też po jej oczach widzę, że to czuje. A gdzie, się pytam, była młodzież, nasz kochany kwiat socjalistycznej ojczyzny? Gdzie inne media, poza zaprzyjaźnionym dziennikarzem?
            Wszyscy popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem, że go wzięło na takie refleksje. I chociaż każdy zapewne w tym bez wahania przyznałby mu rację, tego że zmierza w kierunku, by przywalić znienawidzonej przez partyjne gremia słupskiej Kryśce – szefowej Wojewódzkiego Wydziału Propagandy, nikt się nie spodziewał.
            – Oj, chyba nasz sekretarz za dużo wypił – pomyślałam.
            – Ty, Zojka, może powiedz Jurkowi, żeby mu tyle nie polewał – szeptała mi w ucho siedząca koło mnie  Danusia.
            – Ja? Zdziwiłam się. Za małym pionkiem jestem, żeby doradzać sekretarzowi.
            Janek nie zważając na nic, wstał od stołu i bębniąc widelcem w pustą flaszkę przed nim, nakazał wszystkim, by się uciszyli. – Cicho, towarzyszki i towarzysze. Będę dzwonił do centrali. Żeby mnie nikt nie wydał!
            Nasz sekretarz podszedł do telefonu stojącego na bufecie baru i wykręcił jakiś numer.  Początkowo obdzwaniał najważniejszych towarzyszy z Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Koszalinie i Gdańsku, nie omijając również tych najmłodszych z Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej (FSZMP).
            Każdemu z nich przedstawiał się jako… rzekomy  pułkownik Wasilewski z BOR-u, zadając jedno i to samo pytanie, po wysłuchaniu odpowiedzi na które, dopytywał się, jakiego rodzaju zalecenia w tej sprawie otrzymali od sekretarza propagandy?
            Na końcu, a była prawie godzina pierwsza w nocy, obudził towarzyszkę “Krychę”. Starą pannę, znaną ze szczególnego marudzenia.
            – Tu pułkownik Wasilewski z Biura Ochrony Rządu! Powiedzcie no, towarzyszko, kto dzisiaj gościł w Sycewicach?!
            Po drugiej stronie słuchawki słychać było, jak w środku nocy obudzona Kryśka z trudem łapie oddech i w pośpiechu zbiera myśli.
            – Noo.. tego… towarzyszu pułkowniku, towarzysz Gierek był.
            – Towarzysz pierwszy Sekretarz Edward Gierek! – prostował z powagą w głosie fałszywy pułkownik. – Dobrze, że to wiecie! Ale skoro wiecie, no to może mi wyjaśnicie, dlaczego nie posłaliście tam młodzieży ze Słupska i Koszalina?! Gdzie była młodzież w czasie tej ważnej dla waszego regionu wizyty?!
            – A wy gdzie żeście byli w tym czasie, towarzyszko?!Dlaczego nie zorganizowaliście ani jednego spontanicznego zatrzymania kolumny rządowej?! Ani jednego wręczenia kwiatów pierwszemu sekretarzowi?! Dlaczego nie przywitaliście Towarzysza Gierka tak, jak zrobiono to  w Gdańsku?! Wstyd! Po prostu wstyd, towarzyszko! Towarzysz Edward Gierek przejechał przez Słupsk do samych Sycewic, jak jakiś przestępca poprzedzony milicyjnym radiowozem… Wiecie, co powiedział o waszej aktywności? Powiedział, że do Słupska więcej nie pojedzie.
            Opanowując zdumienie i początkowe obawy o wywołanie jakiejś chryi, dusiliśmy się wszyscy ze śmiechu, słuchając, jak towarzysz Janek rozwija swe talenta aktorskie. A Kryśka, nabrawszy pełne płuca powietrza, prawie płaczliwym głosem wyjęczała: – Ale, towarzyszu pułkowniku. To nie moja wina. Takie były ustalenia egzekutywy… W Ustce i Korabiu było… To znaczy, rozumiecie? Tam …chyba były ważniejsze wizyty.
            – Chyba? No widzicie. Sama sobie zaprzeczacie! Chyba ważniejsze, bo wam się nie chciało zorganizować tej w Sycewicach tak, była na równi z nimi. Nie ma towarzyszko ważniejszych i mniej ważnych wizyt, jak odbywa je towarzysz pierwszy sekretarz Edward Gierek! Macie jakieś wątpliwości? Słucham?…
            No co milczycie? Są takie, czy nie ich nie ma?!
            – No, ale to nie ja… To egzekutywa…
            Janek jako pułkownik raz jeszcze stanowczo jej przerwał i wzburzonym tonem wykrzyczał w słuchawkę: – Ta wasza egzekutywa to stado baranów!
            Zrobił przerwę, aby opróżnić kieliszek polany przez kolegę Miecia i dokończył rozmowę. – Będziemy się musieli wam bliżej przyjrzeć, no i… z niektórymi towarzyszami niestety się rozstać. Wy już się nad tym zastanówcie, kto jest najbardziej winien.
            A rano, do godziny dziewiątej przygotujecie mi szczegółowy raport w tej sprawie. Będzie na niego czekał w gminie Kobylnica towarzysz Jan Jamróz, który mi go dostarczy. Zaraz się z nim w tej sprawie domówię.
            Myśleliśmy, że po tym żarcie, na jaki sobie pozwolił sekretarz wobec słupskiej szefowej wydziału propagandy, pozostanie nam już tylko bawić się z jego pomysłu, ale jemu było wciąż mało. Zadzwonił jeszcze do dyżurnego redakcji Dziennika. Nadal udając pułkownika Wasilewskiego z BOR-u, postanowił skorygować tekst, jaki ma nazajutrz ukazać się w lokalnej prasie. – …Przeczytajcie mi, co tam napisaliście, pismaki, o wizycie towarzysza Gierka w Sycewicach? Bo jak już ustaliłem, sprawę tej wizyty kompletnie zawaliła… – I tu całkowicie pogrążył w oczach redaktora nielubianą przez działaczy partyjnych “Krychę”.
            Redaktor nie miał skończonego jeszcze tekstu. Dukał coś o wstępniaku, który ma dopiero zatwierdzić nad ranem naczelny.
            – Nie tłumaczcie mi, tylko czytajcie…
            Janek słuchał, a my, spokojni jak przysłowiowe trusie czekaliśmy na finał tej rozmowy.
            – To dla was dziennikarzy ważniejsza jest obora, wypucowane krowy i normy mleka od charakteru tej wizyty? Od jej znaczenia dla regionu, gospodarki rolnej?! – zaczęło się opieprzanie dziennikarza.
            – Co za PAP-em chcecie powtarzać?! A na swoje, mądre reminescencje was nie stać? Ambitniej to należy ująć, ambitniej! Zadzwońcie zaraz do towarzyszki…
            Wiadomo. Teraz “Krycha” już nie tylko swój raport miała na głowie do rana. To było na szczęście ostatnie polecenie, jakie tej nocy wydał nasz sekretarz Janek.

            Dochodziła piąta nad ranem, gdy gazik z PGR-u porozwoził nas po domach.
            Jak opowiadała mi potem Danusia, sekretarz gminnej komórki PZPR mocno jeszcze o „wczorajszym wyglądzie” zwołał po dziewiątej u siebie posiedzenie egzekutywy. Obecna na nim była towarzyszka “Krycha”, u której podkrążone  mocno oczy zdradzały, że noc miała wyjątkowo ciężką. Egzekutywa przyjęła jej informację o niedociągnięciach w organizacji wizyty towarzysza Edwarda Gierka w PGR Sycewice. “Krycha” złożyła też samokrytykę, prosząc o wsparcie, gdyby przyszło jej tłumaczyć się w Komitecie Wojewódzkim.
            Janek grał rolę do końca, wyjaśniając, że wprawdzie pułkownika Wasilewskiego zna tylko z widzenia, ale będzie się starał, zaraz po przyjeździe do Warszawy, wyłagodzić sprawę, by nie została rozdmuchana szerzej.
            Całe to nocne zdarzenie z wymyślonym pułkownikiem Wasilewskim z BOR-u rychło przeszło do skansenu gminnych legend, ale w tamtejszej epoce nie przekroczyło progu gminnego. Gdyby wyszło na jaw, pewnie musielibyśmy za  „zdradę” towarzysza Janka,  zapłacić pożegnaniem się z zawodem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko