Wacław Holewiński
Jak dno oka rozdartym szeroko
Czytam recenzję „Dna oka”, nowego tomu wierszy Jakuba Pacześniaka, w „Gościu niedzielnym” i zastanawiam się z czego wynika moje zupełnie inne, skrajnie inne odczytanie tych wierszy. „Ta książka to swoiste studium miłości – czułej, eterycznej, duchowej. Ale także: trudnej, bolącej jak otwarta rana, niezrozumiałej, wymykającej się ludzkiemu poznaniu, istniejącej czasami jakby wbrew wszystkiemu. To właśnie o nią pyta podmiot tych wierszy…” – pisze Katarzyna Wójcik. A ja się łapię za głowę i czuję, że recenzentka chce strywializować, spłycić, sprowadzić do jednego mianownika to, co zawarł w tych krótkich wierszach Pacześniak. Bo nie miłość, ważna przecież, stanowi ich drogowskaz.
Z dna oka można wyczytać przeszłość, to co osadzone w naszym życiu na trwałe: wspomnienia, tragedie, dotyk, świat, który minął, ale także ten, który ma szansę dopiero nadejść, zaistnieć. Bo przeszłość zawsze, w każdych okolicznościach, stanowi budulec przyszłości.
„gdyby wrócić/ spróbować/ przebić czasu/ skorupę/ przeżyć wstecz/ dwa razy szybciej to co było/to co jest [wrzeciona]”. Czas przeszły nigdy nie jest czasem zamkniętym, odradza się w nas, w naszej pamięci. Niepełnej, wybiórczej, ale jednak stanowczej, realnej (czasem oczywiście zmyślonej, wykolorowanej albo odwrotnie poszarzałej).
A dalej język, narzędzie, sposób artykulacji myśli – bo ona właśnie stanowi punkt wyjścia, startu naszego życia, ale i punkt docelowy, ostateczny: „przy myśli zniekształceniu/ na potrzeby doraźnych/ korzyści niewidoczne skazy/ za którymi pustka/ światło/ cieni” [posłuszeństwo słów] albo w kolejnym wierszu: „dat godzin składanie/ gdziekolwiek/ bądź” [pamięci poniewieranie].
Autor „Dna oka” w sposób świadomy gra z czytelnikiem i swoją wyobraźnia na wielu fortepianach. Banalny dzięcioł „obskakujący pień/ stukający zawzięcie” jest przecież odtrutką „czasu zwątpienia” – charakterem naszej codzienności. Pracą, budzeniem się z letargu, odrzuceniem porażki, przekuciem jej… Nie, nie w triumf, do tego daleko, bardziej w codzienność, wytrwałość, przejściem przez życie bez popadania w skrajności.
A w miłości (wcale nie eterycznej!)? „kochać żeby żyć/ i też żeby być zawiedzionym” [w sztuce trwania] czytam przekaz jakiejś sumy doświadczeń człowieka. Bo w miłości, tej prawdziwej szary dzień plecie się ze słonecznym, a jej trwanie to „być naprawdę/ iść i wracać”.
Pacześniak nie jest poetą „rozpisanym”. Kilka słów, kilka wersów, wcale nieoczywiste skojarzenia. Zacieśnia, kondensuje, czasami w sposób skrajny, swoje myśli. I wymaga od czytelnika aby skoncentrował się na tych jego tropach, nie uciekał w bok. Czasami warto w tym tomie cofnąć się, skojarzyć pozornie odległe wiersze, przeczytać je raz jeszcze, bo dopiero one, dopełniając się, stanowią o ich wartości.
Jakub Pacześniak – dno oka, Biblioteka Toposu, Sopot 2019, str. 56.

Piotr Müldner-Nieckowski
Maria Kościuszko: „Ścieżkami życia”
Jeśli przyjąć słowa Marii Kościuszko, że jej pierwszy, wydany własnym sumptem, zbiorek wierszy „W koleinach czasu” (2005) był książkową próbą poetycką, to dwa jej następne tomy – „Ślady” i obecnie wydany „Ścieżkami życia”, powinny być dziełami w pełni dojrzałymi. I tak jest w istocie, choć wiem, że poetka tego nie wie. Zapewne z niecierpliwością, jak każdy świadom swej ułomności pisarz, czeka na słowo potwierdzenia albo choćby na akapit oceny, czy ostatecznie na jakąkolwiek reakcję jej najbliższego otoczenia, nie mówiąc o prasie czy rynku literackim.
Dzisiejsi poeci powinni być jednak wykuci z żelaza cierpliwości. Co chwila bowiem ktoś przypadkowy obok nich idzie ze swoimi wierszykami na róg ulicy i w drukarni cyfrowej zamawia kilkanaście tomików, tym samym „stając się poetą” (wiadomo, że niezasłużenie). Natomiast poeci prawdziwi, którzy żyją, myślą, czują i zwięźle o swoim i naszym świecie po poetycku mówią, mogą co najwyżej pokornie chylić głowę. Ich twórczość ginie w zalewie miernoty. Obawiam się, że ten los może spotykać nie tylko osoby już na niwie znane i powszechnie wymieniane, ale też te stojące cierpliwie na uboczu, na przykład Marię Kościuszko, której tom zasługuje nie tylko na uwagę, ale i analizy.
Autorka (rocznik 1942) w czynnym zawodowo życiu była nauczycielką. Drukować zaczęła późno, kiedy po przejściu na emeryturę mogła się wreszcie zająć swoimi pasjami niezarobkowymi, a że z urodzenia jest poetką, to kreśleniem wierszy. Mieszka w Otwocku, gdzie uczestniczy w życiu kulturalnym nie tylko jako twórczyni, ale i organizatorka konkursów poetyckich, ciekawych spotkań autorskich. Dość szybko zauważono ją i od razu dobrze oceniano na internetowych portalach społecznościowych i kulturalnych, między innymi w e-tygodniku Pisarze.pl. Kiedy pojawiła się w Stajni Literackiej w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, skupiającej autorów niezrzeszonych w organizacji twórczej, a było to ok. 2012 r., z miejsca stała się centrum tego środowiska.
Jej wiersze w warstwie znaczeniowej obracają się wokół dopracowywanych przez siebie definicji pojęć i zdarzeń życia jednostki, odkrywania niezauważanych dotychczas sygnałów inności każdego z nas, ale i sposobów poznawania samego siebie, swego usytuowania w historii własnego bytu i jednocześnie dziania się Historii przez duże „h”, obarczonej cierpieniem codzienności:
wydeptuję ścieżki
w labiryntach smutku
pod skórą noszę
wczorajsze sny
rankami
sypię sól na rany
Maria Kościuszko wie, że:
czas poetów
nie ma początku ni końca
ale i oni podążają za światłem w tunelu
i że wszystko, co się wie o sobie, innych, o byciu na Ziemi,
trzeba notować w wielkim pośpiechu, żeby zdążyć przed chwilą ostatnią. Po to się
też wydaje książki z plonem tych zmagań.
Każdy wiersz poetki przynosi coś nowego i zaskakującego, jednak starannie i z
talentem owitego w mgłę klasycznego wiersza białego, współczesnego stylu zwięzłego
a pięknego zapisywania myśli. Każdy utwór zawarty w rekomendowanej tu księdze
trzeba czytać wielokrotnie, a wtedy odwijać warstwa po warstwie emocje, aby dotrzeć
do głęboko nieraz skrytej puenty. W książce nie ma wierszy słabych, każdy od
nowa przykuwa uwagę czytelnika. Polecam gorąco. Lektura do czytania przez
długie miesiące.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Maria Kościuszko, “Ścieżkami życia”. Wydawnictwo Mons Admirabilis, Warszawa 2019. Stron 174. ISBN 978-83-954209-1-7.

Zbigniew Zbikowski
W poszukiwaniu utraconego ducha
W pewnym okresie modne stało się rozsyłanie przez badaczy ankiet do szacownego grona osób zajmujących się pisaniem, by zechciały one odpowiedzieć na pytanie o “ducha europejskiego”. Pokazuje się on, a jeśli tak, to na posiedzeniu którego towarzystwa spirytystycznego widziany był po raz ostatni? Po otwarciu kopert okazało się, iż najznakomitsze pióra kontynentu nie dość, że tracą go z oczu, to jeszcze boleśnie odczuwają jego ostateczne zniknięcie. Jest bowiem zauważalny “pierwszorzędny duch francuski, godny pozazdroszczenia duch angielski, zasługujący na uwagę duch niemiecki i takiż włoski, czarujący i pociągający duch węgierski; tylko akurat duch europejski przepadł bez śladu”.
Brzmi, jakby ankietę rozesłano zaledwie w ubiegłym miesiącu, prawda? A to lata trzydzieste minionego stulecia. Czas, gdy Stary Kontynent po koszmarze Wielkiej Wojny, zagoiwszy rany, budził się do nowego życia. Wydawało się, że Europa znowu będzie mogła przeżyć kolejną “belle epoque”, ożywianą jednym duchem, wyrosłym z tego samego korzenia kultury, wolności i tolerancji. Tymczasem przyszło nowe i groźne, i nic już nie miało być takie, jak przedtem. Sándor Márai, uważny obserwator, napisał o tym wprost: “Teraz, gdy tę ukochaną krainę, która była moją drugą ojczyzną, a która geograficznie nazywana jest Europą, ogarniać zaczyna mrok, mrużę oczy, by przez moment postrzegać wyraźniej, i nie chce mi się wierzyć, że to pożegnanie”.
Márai, pisarz z pochodzenia i języka przede wszystkim węgierski, z ducha europejski, znany jest polskiemu czytelnikowi głównie jako znakomity powieściopisarz i niezrównany autor dzienników. Tym razem poznajemy go jako felietonistę. Wybór jego felietonów drukowanych od połowy lat trzydziestych do początku lat czterdziestych w budapeszteńskim dzienniku “Pesti Hírlap”, zebranych w tomie “Kronika Niedzielna”, w przekładzie Ireny Makarewicz, wydawnictwo Czytelnik właśnie podrzuciło do księgarń.
To, co uderza w tym popisie erudycji, wnikliwości i do pewnego stopnia profetyzmu, nazwać by można parabolą losu. Bo oto mija niemal wiek, bez lat kilkunastu, a pewne refleksy i cienie tamtych lat znakomicie wpisują się w dylematy czasu współczesnego: znów niepokoi nas pytanie czy “duch europejski” naprawdę jeszcze nas jednoczy (tym razem przybierając postać “wartości europejskich”) i czy rzeczywiście się pokazuje, czy też jest pustym frazesem, wypieranym przez duchy/wartości partykularne. Warto czytać Máraiego nie tylko jako świadka swej epoki, ale także jako pisarza na wskroś współczesnego.
Sándor Márai: Kronika Niedzielna, Czytelnik 2019, (przekład: Irena Makarewicz), s. 336, ISBN: 9788307034522