Wiesław Łuka rozmawia Dawidem Szurmiejem – reżyserem, aktorem, współorganizatorem Festiwalu Warszawa Singera

0
817
Wiesław Łuka

    Dawidek, to największe osiągnięcie mojego życia – wyznała mama podczas promocji swojej książki Jidisze mame. Wyznała to aktorka, dyrektorka teatru. Pan również działa w tych samych dziedzinach sztuk pięknych. Podobno ambicją dzieci jest prześcignąć rodziców w swoich osiągnięciach. Zamierza pan ścigać się z mamą? 

Nie zamierzam ścigać się ani z Mamą, ani z Tatą. Moją ambicją nie jest porównywanie się z nimi. To nie oni mi wybrali taką drogę życiową, sam wszedłem na nią, więc nie czuję żadnych zewnętrznych nacisków. Staram się robić to, co mnie ciekawi, czym chcę się podzielić z innym. Ukończyłem szkołę filmową i tym się zajmuję. Uwielbiam pisać, fotografować, teatr, stąd połączenie tych zamiłowań, nie zaś chęć prześcigania się. Robię i będę robił swoje – czasem mniej, czasem bardziej mądre rzeczy, które poruszają ludzi. Nie stawiam sobie celu przerastania kogokolwiek. Cieszę się natomiast, że z Mamą możemy się wspierać nawzajem…

… I przejąć po niej pałeczkę w rodzinnej sztafecie kierowania Teatrem Żydowskim? 

Rodzinna sztafeta brzmi bardzo pięknie, ale czuję, że chętniej asystuje w tej sztafecie, a nie ścigam się w niej. Mam nadzieje, że udajemi się udowadniać, że nie nazwisko o mnie świadczy, lecz to, co sobą przedstawiam. Ważniejsza pod względem rodzinnym zawsze była normalna, rodzinnej atmosferze – Tata robił na śniadanie jajecznicę, Mama dowoziła przez pół miasta do szkoły Polonezem, a ja cieszyłem się, że mam cudownych rodziców, nie bacząc nigdy na aspekty zawodowe.

Jeśli chodzi o sztukę, to rzeczywiście cieszy mnie to, że Mama już od dłuższego czasu zaprasza mnie do tego, co sama robi. Czuję, że przez lata, zapracowałem sobie u niej na  szacunek, a jest ona osobą niezwykle wymagającą w różnych dziedzinach twórczości.

 Przejmie pan za jakiś czas pałeczką kierownika teatru?

Absolutnie nie mam takich planów, choć Teatr Żydowski kocham. Uczestniczę w wielu jego aktualnych realizacjach artystycznych i chcę to robić tak długo, jak to tylko możliwe. Przecież tu się wychowałem. On jest niezwykle ważnym miejscem i  znaczącą częścią kultury żydowskiej, warszawskiej, czy żydowskiej, ale także mojej własnej. Spokojnie mogę go nazwać bastionem sztuki dziś tworzonej, ale też strażnikiem przeszłości. Wierzę, że mam coś do zaoferowania temu teatrowi. On także bardzo wiele mi daje.

Rozmawiamy po zakończeniu XVI Festiwalu Warszawa Singera. Jest pan od lat współorganizatorem tej imprezy. Czy każda kolejna, doroczna jej edycja wyróżnia się czymś  szczególnym, indywidualnym?  Czym się wyróżniła ta Szesnastka. Wydaje mi się, że w tym roku przyjechało do stoicy więcej zagranicznych gości”?  

Przede wszystkim wyróżniło ją to, że podczas Piętnastki byłem o rok młodszy i miałem na głowie długi warkocz, a niedawno obciąłem włosy. A poważnie mówiąc, zarówno tegoroczny Festiwal, jak i poprzednie  łączy świąteczna atmosfera teatru, muzyki,  literatury, malarstwa i zabawy, ale także zadumy i wspomnień. W ubiegłym roku postawiliśmy na nieco mniej oczywistych artystów, z dalekich stron świata, w tym roku przygotowaliśmy program łączący artystów międzynarodowych z polskim repertuarem, jak choćby podczas koncertu Franka Londona z USA i klezmerska orkiestra Teatru Sejneńskiego…

Nigel Kennedy zaś, z własnym zespołem, zagrał porywająco autorską interpretacją kompozycji Gebirtiga i Gershwina.

To były wspaniałe koncerty. Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie, „powaliły mnie”  pieśni solowe, duety i tria kantorów z różnych krajów wykonane w Synagodze Nożyków między innymi przez Yaakova Lemmer (USA) i Yoni’ego Rose’a (Niemcy). Koncerty kantorów od lat tak brzmią na inauguracje Festiwalu. To są  koncerty nad koncertami… I jeszcze coś więcej –  coś, co na pewno porusza ziemię i niebo – żyjących tu i tych żyjących już gdzieś w zaświatach. Przywołanych do Synagogi Nożyków, gdzie Święte Księgi Tory, przechowywane pod baldachimem, przemawiają w każdy szabas ludzkim głosem w imieniu Stwórcy… W  wystąpieniu na uroczyste otwarcie Festiwal powiedział pan o potrzebie zaspokojenia widowni…

Nigdy nie mogę być pewien, czy my zawsze zaspokajamy artystycznie i duchowo tych, co przybywają do Warszawy z różnych stron świata. Mamy jednak nadzieję, że widownia widzi i docenia nasz wysiłek. Chodzę nieraz wzdłuż barierek podczas koncertów na wolnym powietrzu Placu Grzybowskiego i słyszę opinie tłumu:  Panie Dawidzie, tu niezbyt dobre nagłośnienia… ten koncert wyśmienity, a na tym przedstawieniu było mało widzów. Warto być blisko ludzi i wiedzieć, co im w sercu bije.

A ja usłyszałem jak jedna pani do drugiej pani żaliła się po spektaklu w Teatrze Kwadrat: Rozpłakałam się jak dziecko na koncercie Majn Jidisze mame… Nie wiem, co się ze mną zrobiło…

Pierwsze edycje festiwalu były bardziej nostalgiczne. Starsi widzowie reagowali niezwykłe emocjonalnie na wspomnienia trudnej, dramatycznej przeszłości. Teraz, zależy nam na tym, by przekrój wiekowy widowni, uczestników przedstawień i koncertów, stawał się coraz szerszy. Nie rezygnując z elementów nostalgicznych, chcemy coraz silniej działać i podkreślać aktywne podejście do rozwijającej się na naszych oczach kultury żydowskiej w Polsce i świecie. Dzięki temu, na Festiwalu, pojawiają się zarówno osiemdziesięciolatkowie, ale również coraz więcej także dwudziestolatkowie.

Nostalgia i wspomnienia dramatycznej przeszłości – ma pan na myśli Zagładę? 

Nie tylko tragedię II wojny, ale także tęsknotę za przedwojenną Warszawę, obecną zarówno w pamięci starszych ludzi, a także zapisaną na płytach gramofonowych. Przypominam, że Festiwal nazywa się:  Warszawa Singera. Warszawa tamtych czasów – to 30%  jej mieszkańców, Żydów. Podstawowe pytanie nasze brzmi: Jak dziś wygląda kultura żydowska?

Ukazała się książka Szczepana Twardocha Król – niezwykle żywy, dynamiczny opis przedwojennej Warszawy – jak ją pan przyjął? 

My, jako Polacy znamy Żydów tamtych czasów jako coś odległego, niemal dziewiętnastowiecznego …

Tymczasem Twardoch przyznaje w wywiadach, jak poznawał i studiował żydowskie oraz polskie źródła opisujące czas stolicy II Rzeczpospolitej, aby potem stworzyć literackie, wiarygodne obrazy tamtych lat i oddać atmosferę – kultury, obyczaju, elementów polityki w relacjach polsko żydowskich.  A także książka pokazuje emocjonalne rozdarcie polskich Żydów, ich wewnętrzną walkę między przywiązaniem do Warszawy, a tęsknotą za Ziemią Obiecaną, Palestyną, Izraelem. No i dramatyczne często współistnienie tego, co na powierzchni życia  w dużym mieście z tym, co wrze pod jego powierzchnią, w „drugim świecie” – w półświatku obyczaju i przestępczości. Jak pan przyjął powieść Twardocha?

Z wielką satysfakcją. Warszawa przedwojenna, to  nie tylko  panie w kapeluszach, występy wokalne i filmowe Eugeniusza Bodo oraz  Adria. To również przytłaczająca bieda dużej części żydowskich i polskich  mieszkańców metropolii. W niej było również tak, że ktoś komuś dał w mordę, ktoś do kogoś strzelał, ktoś z kimś się szedł na pięterko, jeden gang walczył z drugim. Oddaje to książka Twardocha i przedstawienie w Teatrze Polskim. Zapewne odda to również  serial, który jest w trakcie realizacji. Powieściowa wielobarwność Warszawy została pokazana z perspektywy bohaterów, nie tylko fikcyjnych, ale także realnych osób; to wszystko nabiera ludzkiego wymiaru.

Wróćmy do Festiwalu –  na którejś z jego imprez, może nawet prowadzonych przez pana Dawida, usłyszałem „Gołda Tencer  jest reżyserem pamięci”. Czy mógłbym usłyszeć rozwiniecie tej myśli?         

Raczej było powiedziane: „Gołda Tencer jest strażnikiem pamięci”… Mama jest pewnego rodzaju łącznikiem pokolenia przedwojennego – tych, którzy musieli opuścić Polskę z tymi, którzy tu zostali; czyli łącznikiem historii z teraźniejszością. Sporo jej przyjaciół wyjechało po wydarzeniach marca 68 roku. Na szczęście wielu z nich wraca, także z okazji  Festiwalu. Chwała, że tacy ludzie są – chwała, że Mama tu pozostała. Wielu młodych Żydów, dzieci i wnuków tych, których zmuszono do wyjazdu z  Polski po Marcu, dzięki temu będzie znało swoją przeszłość.

Pan nie musi odbudowywać…

Ja mam mocno ugruntowane korzenie. Na ziemi polskiej, gdzie kultury się tak często mieszały, sam mam mieszane korzenie. Nie muszę odtwarzać sobie niczego, trwam w kulturze polskiej, żydowskiej, ale też światowej, bo bogactwem dzisiejszego świata, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, jest to, że można doświadczyć wielkiej różnorodności. Dobrze natomiast, że kultura żydowska zachowała się po wojnie. To dzięki takim ludziom jak moi rodzice, ale także dzięki ich przyjaciołom, nie będziemy musieli za jakiś czas odkopywać to, co byłoby zakopane czy czy doszukiwać się wszystkiego od nowa.

Pan Dawid w swoich dwóch wstąpieniach – na otwarcie Festiwalu  i na jego podsumowanie przed finałowym koncertem Nigela Kennediego  –  mówił o osmozie kultury polskiej z żydowską. O jakich korzyściach tej osmozy mówimy?

Trudno mówić o korzyściach skoro oba tę pojęcia są ze sobą nierozłączne. Korzyścią, na pewno, jest poznawanie różnych kultur i obcowanie z nimi. Kultura polska i żydowska żyją wspólnie na tej ziemi prawie od tysiąca lat. Znaczną częścią tysiącletniej kultury polskiej jest kultura żydowska. Wykracza ona poza granice Polski, zwłaszcza w globalizującym się świecie. Ludzie się bogacą, podróżują –  lubią poznawać i doświadczać coraz więcej; także w sferze kultury, a tym samym część kultury polskiej staje się znana na świecie choć wiele osób nie wie nawet, że jest to kultura polska.

Polscy narodowcy lubią podkreślać swoją wyższość na innymi kulturami… 

Wszyscy  mamy taką potrzebę przywiązania do swojej wiary, religii, narodu, ale również do drużyny piłkarskiej i potraw z kuchni. Każdy z nas jest zaledwie maleńkim trybikiem w wielkiej machnie. Każdy „mały” lubi przynależeć do czegoś „wielkiego”, żeby mieć cel. Jedni przynależą w dobrej wierze, inni w złej. Niektórzy mają chęć zamykania się na wielokulturowość. Ja natomiast uważam, że trzeba od małego uczyć się dostępu, poznania i kochania różnych kultur. Bo to stanowi nasze bogactwo. Należy pielęgnować piękną odrębność, ale pamiętać, że w gruncie rzeczy jesteśmy takimi samymi ludźmi, a naszą przyszłość i osobowość określa to, gdzie się urodziliśmy.

Mówi pan w jakimś wywiadzie: Jestem polskim patriotą! Czy to szczerość, czy ostentacja albo prowokacja?

Wyłącznie szczerość. Jako naród, możemy się nie zgadzać w wielu aspektach, ale każdy na swój sposób jest związany z miejscem, w którym się wychował i które wychowało jego, które wywarło taki wpływ na to kim jesteśmy. Urodziłem się w Warszawie, część mojej rodziny jest prawosławna, część katolicka, część żydowska. Zmienia nam to tylko tyle, że mamy więcej świąt do obchodzenia. Wiele podróżuję po świecie, ale zawsze wracam tu, do siebie. Robię w świecie różne rzeczy, ale dom mam tu.

Dziękuję za rozmowę; Wiesław Łuka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko