Wacław Holewiński
Pytania, historia, prawda?
Pytanie, jak daleko i czy zawsze prozaik może snuć swoje fantazje na temat historii, autentycznych zdarzeń, zmieniać zapis utrwalony w narodowej legendzie?
Jacek Komuda postanowił „odbrązowić” jedną z takich, wydawałoby się, niepodważalnych legend – obronę polskiej strażnicy na Westerplatte w 1939 roku.
Problem nie w tym, że ta obrona wyglądała inaczej, że ataki, ostrzał z pancernika Schlezwig-Holstein nie był tak intensywny jak nam wmawiano, że nie zaangażowano ze strony niemieckiej odpowiednich sił, że obrońcy mieli wystarczające siły i środki aby bronić się znacznie dłużej. Problemem jest postać majora Henryka Sucharskiego. Komuda, mam wrażenie, że bez wystarczających podstaw, przyjął modną dziś tezę, iż dowódca strażnicy był tchórzem, niemal zdrajcą, człowiekiem słabym, schorowanym (morfinistą!), którego jedyną ideą była kapitulacja.
Dlaczego więc warto czytać „Westerplatte” Komudy? Bo pokazuje, że warto wracać do naszych mitów, że nie wszystko jest w nich jasne i jednoznaczne. Bo warto się spierać z autorem. Bo można pokazać, że – także z dokumentów – wyłania się historia alternatywna…
Jacek Komuda – Westerplatte, Fabryka Słów, Lublin – Warszawa, 2019, str. 500.
Piotr Müldner-Nieckowski
Anna Nasiłowska: Historia literatury polskiej
Jeszcze nie ostygła, jeszcze pachnie farbą drukarską. Rzecz na 680 gęstych od druku stronach. Nowość, ale pisana zapewne wiele lat, a potem długo czekająca na urodziny, bo tak odważnych książek nie wydaje się bezmyślnie i bez dogłębnie lustrujących recenzji. Recenzenci zwrócili uwagę, że za jej poprzedniczkę (ale zupełnie inną co do treści i wymowy, mimo szkieletu wyznaczonego przez niezmienne dane) można by uznać Czesława Miłosza The History of Polish Literature z 1969 roku. Tylko że tamta była znacznie bardziej osobista i – nigdy nie ukrywałem tej opinii – wiele oczywistych zjawisk zniekształcająca w sposób zgoła niezrozumiały, sącząca oceny z krainy manipulacji intelektualnej.
Piszę o dziele Miłosza „znacznie bardziej” osobista, bo i księdze Nasiłowskiej wcale nie brak prywatnego, czy lepiej: osobistego rysu („tak uważam” lub „niektórzy tak uważają”), jednak podawanego dyskretniej i bez Miłoszowskiej buty, pychy. Autorka dowodzi, i to za pomocą argumentów (cytatów lub opisów faktów), których w innych pozycjach historycznoliterackich w takiej formie dotąd się nie spotykało. Nie jest to więc leksykonowa wyliczanka autorów, tytułów i stylów, ale z dramaturgicznym zacięciem przedstawiony ciąg literatury jednego narodu (języka) od początku do czasów dzisiejszych i w powiązaniu z dziejami.
Dramaturgia ta nieraz zatrzymuje czytelnika w stuporze (bo mimo dużej wiedzy „nie wiedział, że tak a tak było”), wciąga niemal jak powieść, dodaje magię tła, na którego ważną w tym dziele obecność od razu wskazywali pierwsi jej czytelnicy – recenzenci naukowi. To widać: tło historyczne, rzeczowe, ale i – co bardzo ważne – biograficzne, którego w dawnych podobnych utworach raczej nie było, wreszcie objaśnia pewne zjawiska, tendencje czy postawy pisarskie, twórcze, które z jednych autorów czyniły postaci wielkie, z innych tylko wyrobnicze. Postawy i poglądy, a nawet błędy życiowe i pomyłki naukowe, które potrafią przemodelować nie tylko pojedyncze losy człowieka, pisarza, ale społeczeństwa; które potrafią łączyć, dzielić, zmuszać do refleksji i do wielkich czy małych czynów poza literaturą, zawsze jakoś w związku z nią, dzięki niej, pod jej wpływem. Literatura, mimo rozbicia na indywidualizmy autorskie, jest jednak całością, jest swego rodzaju continuum, trzeba tylko je pokazać. Nasiłowska pokazuje ze swadą, pięknym językiem, nie stroniąc od metafor, sygnałów ironii czy interesujących sugestii. Z wdziękiem.
Tę księgę dopiero zaczynamy czytać, ukazała się przed paroma dniami, ale już widać, że jest znakomita i wywoła poruszenie. Nie mam wątpliwości, że wkrótce odezwą się liczni zainteresowani. W naszych bibliotekach prywatnych i publicznych bardzo jej brakowało.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Anna Nasiłowska, “Historia literatury polskiej”. Instytut Badań Literackich, Warszawa 2019. Stron 680. ISBN 978-83-66076-14-3.
Małgorzata Karolina Piekarska
Polska i emigracja w anegdocie…
Janusz Kazimierz Zawodny to nazwisko znane wszystkim, dla których ważne jest powstanie warszawskie i jego historia. To autor pierwszej anglojęzycznej książki o powstaniu, zatytułowanej „Nothing but Honour. The Story of the Uprising of Warsaw” i wydanej na zachodzie w latach 70. Gdy jako dziecko uczyłam się angielskiego próbowałam czytać, choć ojciec trząsł się nad zdobytym egzemplarzem jakby był z proszku. Zawodny od 1945 roku przebywał na emigracji. Ukończył studia w USA, tam tez zrobił doktorat. Po 1989 roku w Polsce ukazały się jego książki dotyczące polskiej historii. M.in. ta o powstaniu warszawskim. Nic chyba więc dziwnego, że kupiłam jego książkę wspomnieniową, gdy nagle… zupełnie niespodziewanie zobaczyłam ją w sklepie z tanią odzieżą, a więc w miejscu, w którym książek raczej nie ma.
„Motyl na śniegu” to niezwykła książka. Nie dlatego, ze autobiograficzna, ale dlatego, że jest książką złożoną z anegdot. Ułożona chronologicznie zaczyna się anegdotą o tym, ze wg dziadka autora „Pan Bóg najpierw stworzył Polskę, Napoleona, Pułk Szwoleżerów Gwardii, a potem Virtuti Militari i Marszałka Piłsudskiego. Ta koncepcja genezis odbiła się ujemnie na mojej pierwszej, ważnej konfrontacji z życiem”. I w tym momencie autor opisuje jak poinformował chodzącego po kolędzie księdza, że modli się… do Jezusa z wąsami i zaprowadził przed portret marszałka.
Właściwie każdy rozdział, które są króciuteńkie, czasem mające pół stroniczki, to jakaś anegdota, refleksja, opowieść. Np. o tym, jak jeden Żyd w Nowym Jorku oskarżył autora o to, że skoro jest Polakiem to na pewno on w 1905 roku zabił mu dziadka w Odessie. Zawodny, odpowiedział, że po pierwsze Odessa nie leży w Polsce, a po drugie w 1905 nie było go jeszcze na świecie, bo urodził się w 1921 roku w Warszawie. W odpowiedzi usłyszał, że w takim razie „zrobił to na pewno pana ojciec”.
Książkę poprzedza wstęp Cezarego Chlebowskiego, z którym autor przyjaźnił się i który namówił go na spisanie anegdot ze swojego życia, którymi raczył znajomych w czasie wspólnych biesiad i spotkań. Dziś obaj panowie nie żyją, zaś książką ukazała się 15 lat temu. Przyznam, że po przeczytaniu żałuję, że nie odkryłam jej wtedy, gdy się ukazała, a Zwodny jeszcze żył. O! Ileż więcej miałabym pytań! I jakże inne niż te dotyczące powstania warszawskiego, czy Katynia. W 1965 roku polski dziennikarz z Nowego Jorku zadał mu pytanie: „Po co Pan napisał o Katyniu? Przecież ja to wszystko wiem”. „To po 22 latach pracy na ten temat. Coś bolesnego we mnie pękło i boli do dzisiaj”. – Napisał Zawodny opowiadając te historię i stwierdzając przy tym, że „nikt tak nie umie kopnąć Polaka w serce jak rodak”.
Była kiedyś taka książka „Dawno polska w anegdocie” autorstwa Marii i Władysława Tomkiewiczów. Ta, choć nazywa się motyl na śniegu” powinna nosić tytuł „Polacy w anegdocie. W Polsce i na emigracji.”, bo choć jest anegdotyczną biografią autora jest książką o nas wszystkich.
Motyl na śniegu
Janusz Kazimierz Zawodny
Wydawnictwo Askon 2004