Nie ma na to reguł… Jedni piszą jak najęci, inni rzadko i z trudem. Polskim rekordzistą jest Józef Ignacy Kraszewski, który – he, he – spłodził 230 książek. Zuch!
W 2011 roku Olga Romańska-Malina wydała książkę pt. Pisarze jednej książki. Poszukajcie, pogrzebcie, a dowiecie się, ilu pisarzy skończyło swój „rozmach” właśnie na jednej, jedynej książce. Ja wydałem do tej pory 37 książek w ciągu 34 lat i mam kaca, że to już za wiele. Ale co tam… Pisze się – i basta!
Prawdopodobnie tzw. grafomani piszą jak zawzięci. Sukcesów nie odnoszą, ale są dumni… No i dobrze – nałóg pisania jest lepszy niż inne nałogi (jakie? – sami sobie podszepnijcie).
W sumie nikomu to nie szkodzi, literaturze też nie, bowiem literatura warta czytania przebija się, a nawet odnosi sukcesy. Krytycy literaccy tez dbają na ogół o te sprawy, bo rzadko kiedy wychwalają pod niebiosa grafomaństwo.
Jakoś zasadniczego problemu nie widzę. Problem tkwi w czymś inny, a mianowicie w tym, że większość społeczeństwa w ogóle książek nie czyta, choć czytać umieją; najczęściej – dajmy na to – „Przegląd sportowy”. A panie mają gazety dla pań. No i wystarczy. Resztę zaspokaja telewizja, ale i tu wybory kanałów bywają osobliwe. I tak dobrze, że jest w czym wybierać. No i co? Mamy pomstować? No to pomstujcie – grochem o ścianę…
Intryguje mnie obecnie „technika” czytelnictwa. Tzw. e-booki się zadomowiły, a przecież książka tradycyjna, „papierowa” ma kilkusetletnią tradycję. Ja jestem facet tzw. „starej daty” i e-booka do rąk bym nie wziął. Ale widzę, że już nawet w telefonach komórkowych da się teksty czytać. No i dobrze! – każda „technika czytania” pozostaje czytaniem.
Tytuł tego odcinka brzmi: „Wena pisarska”. No i to się jeszcze za tysiąc lat nie zmieni. Chyba że literatura będzie już wtedy czymś marginalnym. Wyobrażacie to sobie? Jeśli tak, to co w jej miejsce? Nie znajduję pomysłu…
Futurologia jest poniekąd zabawą wyobraźni. Raz strzeli w bingo, innym razem trafi w brednię.
Oj, chyba odbiegam od tytułu tego felietoniku. A więc: wena pisarska to dar nad dary. Wyobraźnia nie ma granic. Ale poza wyobraźnią trzeba mieć jeszcze coś istotnego do napisania. I tu znowu zaczynają się schody, bowiem np. między książką „wielkiego kalibru” (weźmy na to W poszukiwaniu straconego czasu Prousta) a książką „czytadłem do poduszki” (na przykład Tomek w krainie kangurów Szklarskiego) istnieje nieporównywalna przepaść (co nie znaczy, że Szklarskiego ignoruję). Z literaturą jest tak jak z wyborem łakoci w wielkim sklepie księgarskim. I tego bym nie bagatelizował.
Co do poezji, to wciąż posiada ona nowe pomysły i dykcje. Gdyby dzisiaj ocknął się Leśmian i przeczytał wiersze Białoszewskiego, stuknął by się w głowę albo niczego nie zrozumiał. Z nową prozą jest chyba łatwiej się pogodzić, ale i ona nie przypomina tej dawnej.
Wiem, oczywiste oczywistości tu ogłaszam i dawno zdążyłem poznać różne ewolucje literatury. Jednym słowem: normalka! Natomiast wstępująca do literatury młodzież to wszystko musi sobie uzmysłowić. I już oczami wyobraźni widzę jak za 50 lat dzisiejszy młody pisarz konstatuje to, co ja konstatuję teraz.
Tak czy owak istnieją nadal odwieczne Muzy: Erato, Euterpe, Kaliope i inne. Powinna istnieć jeszcze jedna Muza o pięknym imieniu: Wena! Ale równie dobrze może to być Krysia, Zosia lub Marysia, a dla pisarek i poetek Andrzej, Jacuś lub Krzychu. Muza jest wtedy, kiedy się śni i szepcze nam w ucho wiersze!