Z wyrytą datą
urodzenia. Twojego. Na kiczowatym łańcuszku z srebrnymi
kulkami
zakupionym na Woodstocku.
Jestem
hipisem z raną postrzałową w czole
mam
stygmaty – spracowane dłonie – TU rzecz święta
z
każdym kolejnym żeliwnym ruchem żłobiącym dziurkę
w
nodze, czuję się jakbym gruchotał kość za kością
TRACH
poszła piszczel
TRACH
teraz serdeczny
Następnie
ciemię, wciąż jeszcze miękkie, nieukształtowane,
wrażliwe
na mocniejsze ciosy, które zwykle kończą się śmiercią.
U
mnie śmierć jest już stałym gościem, każdego dnia jestem tak
śmiertelnie
znudzony, zawiedziony na śmierć,
że
wręcz nieśmiertelny. I przy tym zostańmy.
Nie
należę do tego świata, a mimowolnie,
powoli
staję się jego częścią.