Nabiera zawsze tak samo. Najpierw ściany przestają
wyznaczać granice. Są blade, zimne, wilgotne, ruchome
i zaczynają ograniczać przestrzeń, żeby skupić uwagę
w oddechu. Na wydechu modlitwa za wszystkich bliskich,
choroby i nadzieję, po to aby lęk odszedł i nie wrócił. Wdech
to sufit coraz bliżej i coraz mocniejszy smak farby, na ustach
wapno. Jest wszędzie w kościach, talerzach, obrazach
i zwierzętach, które teraz nie mają nic wspólnego z ukojeniem,
bo wszystko się zlewa. Zegar pokazuje pierwszą i uświadamia,
że nie wiem jak płynie, więc ile jeszcze zostało do rana.
Oby
szybciej, bo pada, ciężko i boazeria może nie wytrzymać,
nie podtrzyma stropu. Trzeba ją czymś podeprzeć. Łóżko
jest. Łóżko zlewa się z podłogą, przeszłość wylewa się
spod materaca. Teraźniejszość wmieszana w deski. Ja
to obicia poręczy, nie mam tętna. Wiem jakie
zaplanowano
jutro i postaram się nie przychodzić.