Futerał
To o czym mówię
ma taki sam sens
jak stawianie żagli w samym środku morza
gdy tylko łopot płótna i skrzypienie lin
na drewniany pokład zabierane fale
można brać na świadków
że gdzieś się dopłynie
To o czym mówię
ma taki sam sens
jak kreślenie drogi
bez użycia cyrkla i słońca lub gwiazd
bez pomocy mchu
lub mrówek
niosących źdźbło do mrowiska
Wystarczy spojrzeć tak jak
przez lunetę
na przemian
z jej cienkiego lub grubego końca
by zobaczyć
że dom nie ma wcale dachu ani ścian
tylko kwadrat czerwony przykryty czarnym trójkątem
albo
tylko dwie cegły z których tynk odpada
że zegar na wieży jest
mniejszy
niż zegarek noszony na ręce
a motyl który usiadł na twoim
ramieniu
waży więcej
niż stado owiec pasących się na drugim brzegu
Dokładnie tak samo
jak kasztan za oknem
raz – większy
raz – mniejszy
od własnego cienia
To o czym mówię
ma taki sam sens
jak „To, Czego Nie Ma”
lub „To, Czego Brak”
które jedynie wypełniają pustkę po sobie
jak futerał
z którego wyjęto okulary lub skrzypce
Izabela Ch.
Kiedy po raz pierwszy usłyszała, że „jesteś tym co jesz” postanowiła,
że takim razie zostanie pietruszką. Pietruszka to może nie trufla, ananas czy mango,
ale i tak lepsza niż ziemniak czy kalafior. Nie dość, że czasem wygląda
jak korzeń żeń-szenia, to w odróżnieniu od chrzanu nie doprowadza nikogo do płaczu.
Japońskiego
Izabela uczyła się krótko, ale do dziś to pamięta, że Hiroshi,
jej nauczyciel, wierzył w reinkarnację i bał się bardzo, żeby w następnym
wcieleniu
nie zostać kapustą. I słowo „karma” powtarzał tak często, że od tamtej pory
kojarzy jej się ono wyłącznie z jedzeniem. W domowej kuchni, jak w
prosektorium,
Izabela wykonała sekcję kapusty, rozbierając ją liść po liściu,
dopóki
nie ukazał się twardy jak czaszka głąb, w którym zamiast myśli
kłębiły się gąsienice. Zaczęła badać marchewki i
kalafiory, rzepy i buraki, na stole
kuchennym rozcinała je wzdłuż, w każdym odnajdując zalążek wątroby, żołądka lub
serca.
A więc to prawda. Skoro każde warzywo ma w sobie ludzką cząstkę, więc każdy człowiek
musi mieć w sobie zalążek warzywa. Teraz gołym okiem widać,
jak splatają się ścięgna i korzenie, żyłki na skroniach i w liściach
w takim samym rytmie pulsujące od krwi,
lecz nie jestem pewien,
czy Człowiek Pietruszkowy – Homo Petrosellinius
lub Człowiek Kapuściany – Homo Brassicius
będzie politycznie poprawne,
nawet po łacinie?
Kamień w niebie
Kamień na kamieniu
to modlitwa
a nie kościół
bo właśnie w taki sposób
modlą się kamienie
Bóg jest kamieniem
w kamieniu
ma duszę
kamienną
kamienne ma serce
Kamień po śmierci
nie idzie do nieba
Kamień w niebie
po śmierci
czułby się źle
Czułby że ciąży niebu
Niebo by mu było ciężarem
Kamień nie wierzy
w żadnego boga
który nie jest cały
z kamienia
A Bóg który jest w niebie
jest tylko szatanem
który kusi kamienie
do lotu
dla Kamienia
to grzech
śmiertelny
po którym Kamień
nie pójdzie do nieba
bo Kamień w niebie
czułby się źle
skoro nawet nie ciąży ku niebu
a i tak
jest dla Nieba ciężarem
Kotwica
Buk rosnący przed domem z dnia na dzień osiwiał
Zbielałe i spuchnięte
liście wyglądające jak kępki bawełny
z bliska okazały się strzępami płótna po zerwanych żaglach
Bukowy pień okazał się
masztem
umocowanym do zatopionego pod ziemią pokładu
Odgarnąłem ziemię i moje
ręce zanurzyły się w morski piasek
przesiałem go przez palce wyławiając kilka drobnych muszelek i bursztynów
Głębiej wyczułem gruby
bukowy korzeń
który okazał się okrętową liną
zacząłem ją przyciągać ku sobie
czując taki ciężar jakbym wyciągał sieć wypełnioną rybami
aż usłyszałem skrzypnięcie
i klapa prowadząca pod pokład lekko się uniosła
Jej deski od spodu były
ciepłe i spocone jak skóra
lecz nie dostrzegłem nikogo
tylko trójkącik światła
cienkim końcem zaczepiony o krawędź bulaju
szerokim opadający miękko na deski po pokładem
na których się rozlewał rozwodniony obraz
Dostrzegłem fragment
plaży
rosnące w głębi bananowce i palmy
kilka chatek glinianych o dachach z liści i słomy
kilkoro czarnych dzieci kąpiących się przy brzegu
Ten obraz jak pajęczyna
oblepiał mnie coraz mocniej i wciągał pod pokład
Broniłem się
ale moje palce jak kotwice bezradnie rozdrapywały tylko powietrze
Wołałem boga w obcym mi zupełnie języku
którego bóg na pewno też nie rozumiał
Słyszałem tylko
rytmiczne uderzenia bębnów
które pulsowały w moich uszach i skroniach
jak w alfabecie Morse’a
układając się najpierw w litery a potem w całe słowa i zdania
ale jedyne co z nich wszystkich byłem w stanie zrozumieć
była tylko cisza
ściskana i miażdżona pomiędzy słowami
Ostatnie słowo
Wysoki Sądzie Ostateczny,
chcę wierzyć,
że wyrok, skazujący mnie na życie wieczne,
jeszcze ostateczny nie jest,
bo przecież,
przysługuje mi do diabła,
jakieś odwołanie,
skoro mam iść do nieba,
gdzie moje życie zamieni się w piekło
i skoro milczenie jest grzechem śmiertelnym,
a ja mam prawo do ostatniego słowa,
to chcę powiedzieć tylko tyle:
– że będę milczeć
Przypowieść o ziarnku piasku
W każdym ziarnku piasku
mieszka tylko piasek
który choć piaszczysty
cały jest z kamienia
Każde ziarnko piasku
jest domem
wzniesionym na piasku
do którego wiedzie piaszczysta droga
Z każdego okna
widać tylko piaszczystą pustynię
wszystkie podłogi i sufit i ściany
mają kolor piaskowy
w kolorze piaskowym
jest komin i dach
A ponad dachem
jest niebo
które jest piekłem
bo zsyła słoneczny żar
i śniegi i deszcze
wprost na rodzące piasek kamienie
Piasek o którym mówię
to ten sam piasek
który mam pod powieką
to piasek w nerkach
piasek sypany w tryby
piasek sypnięty w oczy
to ten sam piasek
z którego na plaży budowaliśmy zamki
To ten sam piasek
który sam jest tylko małym ziarnkiem
w klepsydrze
ale to on wyznacza tempo
w jaki upływać ma czas
Choć jemu samemu
w tym czasie
zupełnie nic
nie upływa
Syberiada
W drodze do pracy
na krótkim odcinku między Gliwicami i Zabrzem
zasnąłem na chwilę w pociągu
Obudził mnie odgłos otwieranych rygli
metaliczny dźwięk drewnianych drzwi
przesuwanych po szynach w podłodze
Siedziałem na gołych deskach
w bydlęcym wagonie
kiedy ktoś nagle wrzucił do środka
dwa lniane worki pełne żółtego światła
które się wysypało jak ziarno
Poczułem głód
ale światło nie było jadalne
Zamiast okna w wagonie
był tylko przerębel wykuty w powietrzu
na szerokość otwartych drzwi
W lewym górnym roku
słońce wielkości dziesięciorublówki
rozmieniało się szybko
na drobne kopiejki
podobne do kropel moczu na śniegu
Białe chmury jak kry odrywały się gwałtownie od
nieba
i spadały soplami lodu
płatami śniegu
na ziemię
Słyszałem krzyki
szczekanie psów
chrzęst kroków
i czułem głód
gdy z wszystkich wagonów prosto na śnieg
wyłuskiwano szaro-zielone strąki
które miały twarze o barwie ziemniaków
i dłonie koloru marchwi
*
W drodze do pracy
na krótkim odcinku między Gliwicami i Zabrzem
obudziłem się nagle w pociągu
Zobaczyłem swoją twarz w oknie wagonu
która patrzyła na mnie teraz z drugiej strony
z nosem przyklejonym do szyby
Miałem na sobie zielony szynel
i rogatywkę z dziurawym daszkiem
na lewej nodze wypastowany but
na drugiej
żołnierski trep
oblepiony zmrożonym śniegiem i błotem
na lewej ręce – srebrny zegarek
a ręki prawej – nie miałem
*
W połowie drogi
między Gliwicami i Zabrzem
kiedy zasnąłem na chwilę w pociągu
moje „Ja” i moje „Mnie”
zamieniły się – pomiędzy sobą – miejscami
zamieniły się – pomiędzy sobą – datami
dla mnie zostawiając już tylko to
co pozostało jeszcze „pomiędzy”
Wychodzenie z siebie
Chciałem wyjść z siebie
i stanąć obok
ale miejsce obok
było już przeze mnie zajęte
Czy z tego wniosek
że wyszedłem z siebie
już wcześniej?
A może ten który stał obok
wcześniej ode mnie zdążył już wyjść z siebie
i stanął w miejscu
w którym teraz jestem?
A gdyby tak nas obu
oddalić wzajemnie?
Może ten pierwszy ja
to byłbym ja
w cylindrze i surducie
wychylony z okna dyliżansu
kołyszącego się i trzęsącego
na moskiewskich lub londyńskich brukach?
A drugi ja
to byłbym ja
odziany w baranią skórę i w trzewikach z łyka
pochylony nad paleniskiem w jaskini
nad którym by skwierczały kawałki
mięsiwa?
Jako tło zapasowe
dla pierwszego ja
mogło by być niebo błękitne
haftowane w kolorowy deseń
przez papużki i kolibry
wbijające się w powietrze jak igły
A dla drugiego ja
niebo stalowe
z którego by zwisał
sopel księżyca
i ziemia biała jak futro niedźwiedzia
mierzwiona polarnym wiatrem
*
Chciałem
wyjść z siebie
lecz nie było dokąd
Wszystkie miejsca wokół
były już zajęte
A drogi powrotu
zostały odcięte
Więc jestem tylko ciałem
które jest tak puste
że bez trudu mieści się w nim
całe niebo i ziemia
oceany i gwiazdy
każde ziarnko piasku
i kropla deszczu i liść i gałąź i kamyk przydrożny
i wróble i gołębie
samoloty pociągi i okręty
i wszystkie
inne
podobne do nich
omamy i urojenia