Andrzej Zaniewski jest zarówno świetnym poetą, jak i utalentowanym prozaikiem. Szeroki krąg czytelników pamięta jego głośną powieść Szczur, przetłumaczoną na wiele języków. Nawet po latach niepodobna zapomnieć jej przejmującej, niekiedy porażającej fabuły z tytułowym bohaterem i jego niezwykle trudnym szczurzym losem. Ale też i refleksji, że jednak najokrutniejszym stworzeniem na ziemi okazuje się nie kto inny, tylko człowiek. To chyba ponadczasowa refleksja.
Choć w moim zamiarze jest pisanie o wydanej obecnie nowej książce Andrzeja Zaniewskiego noszącej tytuł Miasto Hefajstosa, Czysty las, Kawdorek, to jednak trudno było powstrzymać się od przypomnienia powieści, którą się niegdyś autentycznie przeżyło. Tym bardziej, że autor w tej najnowszej książce, zawierającej trzy nowele znów sprawił, że i ona, skłaniając do wielu przemyśleń, zostanie w pamięci.
Pierwsze z tych opowiadań mówi o życiu robotnika pracującego w hucie – w czasach już trochę odległych, bo w PRL-u. Autor napisał te opowiadania (czy też, jak sam je nazywa, nowele) w latach 1975-85 i dopiero teraz zdecydował się je wydać, uznając, że poruszane w nich problemy są w jakiś sposób i dziś aktualne. Podzielam to zdanie, bo to, co jest tematem pierwszego opowiadania, a więc zwyczajne i ciężkie życie wypełnione równie ciężką pracą, życie nie przynoszące zadowolenia i satysfakcji, od którego najchętniej chciałoby się uciec, zdarza się zawsze i wszędzie. I gdy tylko uda się zejść do tych, powiedzmy, społecznych nizin, z ich przeciętnością, przyziemnością, ale i marzeniami, które spełnić się nie mogą, wówczas widzimy to życie jak na dłoni. Pisarz może to uczynić poprzez swój talent, wrażliwość i empatię. I nie należy pytać, skąd tak doskonale zna swojego bohatera, jakby to on był tym spracowanym Hefajstosem z huty (kuźni) i ze zmęczenia zasnął w tramwaju.
Sen spełnia w tej noweli bardzo ważną funkcję kompozycyjną, wyjaśnia też tytuł, jest ucieczką bohatera w irracjonalne Miasto stworzone z marzeń o jakimś innym, lepszym życiu, też i o pięknych, eleganckich kobietach, które tylko w tym powtarzającym się w snach wyimaginowanym Mieście mogą być osiągalne. To życie, tak trudne, zgnębione, że nawet zszargane „opowiedziane we śnie” od dzieciństwa (jakże smutnego) po lata dojrzałe mówi też i o tym, jak trudno wydostać się z niego, wydobyć z tej ciemności i wyjść na światło, gdy już na starcie wszystko jest z góry jakby stracone. Możemy nawet dziwić się niekiedy tej niemożności tkwiącej w psychice bohatera, tej niemocy, której bezwiednie się poddaje. Można i chyba trzeba ją złożyć na karb zmęczenia ciężką pracą, (również pracą na noc, by więcej zarobić), która zabija wolę walki, gdy myśli się tylko o tym, by odpocząć, by się przespać, bo przecież znów czeka ten codzienny kierat. Życie człowieka nie może być przecież nieustanną harówką.
To zaledwie jeden temat tej ciekawej noweli, bo inny, zawierający rodzinne relacje (dzieci-rodzice, mąż-żona, teściowie, wspólne mieszkanie) jest równie ciekawy. Mamy też sporo PRL-owskich realiów, jak np.pamiętany przez starsze już pokolenia podział na tzw. pracowników fizycznych i umysłowych. W rubryce „zawód” często tak się właśnie wpisywało. Bycie pracownikiem fizycznym na pewno nie przynosiło zaszczytu, choć były to przecież czasy klasy robotniczej – przewodniej siły narodu.
Drugie z opowiadań jeszcze bardziej przystaje do współczesnych realiów i przywodzi smutną konstatację, że od czasów PRL-u nie aż tak wiele się zmieniło. Jej bohater, Profesor, by spełnić „patriotyczny obowiązek”, chce przeforsować swoją „koncepcję odnowy lasów”, polegającą na tym, że w polskich lasach powinny rosnąć tylko i wyłącznie polskie drzewa, rośliny i krzewy. Wszystkie obce należy starannie wyeliminować. Jak się okazuje, ogromna ilość drzew ma niepolskie korzenie. Nawet takie popularne platany, co napełnia Profesora niemal zgrozą. Autorytet Profesora i jego rzekomy dorobek naukowy, tudzież układy zagwarantować mają wcielenie owego szalonego planu w życie.
Autor Czystego Lasu, by ukazać pewne PRL-owskie absurdy musiał sytuację wyolbrzymić, przerysować, spojrzeć na ów czas z przymrużeniem oka, humorem, dowcipem i ironią. Ale pod tą świadomie zastosowaną tu „konwencją” kryje się przecież drugie jej dno – niekiedy bolesne i tragiczne. Mamy więc rzeczywistość PRL-u często nieakceptowaną, ale wymuszającą posłuszeństwo w obawie przed konsekwencjami wszelkiego sprzeciwu. Przytakiwano więc władzy, nawet gdy wewnętrznie budziła ona niezgodę, niekiedy drwinę czy śmiech z absurdalnych nakazów i zakazów.
Ciekawe i świetnie podpatrzone są w tym opowiadaniu relacje ojciec-syn, czyli wspomniany już Profesor i jego potomek przerastający ojca w hipokryzji, cynizmie i bezwzględności. Czytelnik mógłby w tym właśnie opowiadaniu znaleźć pewne odniesienia do dnia dzisiejszego, bo okazuje się, że absurdy życia społecznego czy politycznego zdają się nie mieć końca.
Trzecie opowiadanie, krótkie w porównaniu z poprzednimi, wprowadza w zupełnie inny klimat, powiedziałabym, nastrojowy, refleksyjny i sentymentalny, bo taki właśnie może pojawić się, gdy świat przyrody, natury i żyjących w niej stworzeń staje się nam bliski, a nawet bardzo bliski. Autor we wzruszający sposób opisuje swą przyjaźń z kawką. „Potrzeba miłości nie jest cechą wyłącznie ludzką, czułości potrzebują również zwierzęta i może bardziej niż ludzie potrafią ją odwzajemniać”.
Opowiadanie Kawdorek zbliża nas do natury; często jej nie zauważamy pochłonięci własnymi ludzkimi sprawami. Niewiele też o niej wiemy, a przecież jesteśmy podobnie jak ptaki, zwierzęta, rośliny jej częścią, podlegamy niemal tym samym prawom – życia i śmierci. Kawdorek to piękne i mądre opowiadanie.
Sądzę, że wydanie, wprawdzie po latach, tych trzech opowiadań stanie się ciekawą lekturą dla wielu czytelników. Myślę też, że dla Andrzeja Zaniewskiego są one sprawą osobistą, sentymentalną podróżą w przeszłość, co choć przeminęła, ostała się przecież w powracających nieustępliwie wspomnieniach.
Krystyna Cel
__________
Andrzej Zaniewski: Miasto Hefajstosa, Był las, Kawdorek. Compus, Warszawa 2018, s. 175