Andrzej Walter – O człowieku, który chciał zostać pisarzem

2
1505
Andrzej Walter
Fot.: ze zbiorów autora


   Zaiste przedziwna to dziś przypadłość, chcieć być pisarzem. W czasach, w których wszyscy chcą być: krezusami, biznesmenami, celebrytami, właścicielami posiadłości ziemskich albo choć skromnymi zwycięzcami teleturniejów dla półdebili, chcieć być pisarzem, to takie: staromodne, niedzisiejsze i jakieś wtórne. Być pisarzem, to znaczy kim dziś być?

   A jednak, pomimo dojmującej goryczy bycia pisarzem, kołowrót literatury nadal się kręci. Rodzą się pisarze, poeci, prozaicy oraz dramaturdzy, rodzą się też czytelnicy, dla których świat książki, to świat jedyny alternatywny, świat nieskrępowanej wyobraźni, świat przebogaty, obfitujący w mnogość doznań, w narracje opowiedzianych historii, w dramaturgię czasów.

   Trzeba też, przy okazji tej lapidarnej okołoliterackiej mikroanalizy, albo raczej kąśliwej (dla czasów) diagnozy stanu pisarsko-czytelniczego zauważyć, że dziś by być pisarzem (pisarzem, który zdoła żyć z … pisania) znaczy wpisać się w inny kołowrót, zwany kołowrotem rynku, w rzekę schlebiania najprostszym gustom, w dobę przenicowanego popytu na treści, na czele z treściami najszybciej przyswajalnymi, w cały wachlarz literatury: lekkiej, łatwej i przyjemnej, aż wreszcie w bycie autorem, za którym stoi kurczący się kapitał wydawniczy zdolny nakręcić koło zamachowe sprzedaży. (no cóż, jedynie książek)…

Szymon Koprowski

   Czasami media (te, którym zostało jeszcze trochę zdrowego rozsądku i dobrego pojmowania czym jest gałąź, na której siedzą) wyciągną jakiegoś królika z kapelusza i intensyfikują idolatrię stosowaną wobec literata, którego byt dość dawno już określiła pogruchotana świadomość, a świadomość ta wie już doskonale, że sława i popularność (bycia pisarzem) to jest dziś raczej kiepska i krótkotrwała. Los pisarza zależny jest bowiem od losu czytelnictwa i nie da się tego w żaden sposób przeskoczyć. Brak czasu na czytanie rekompensuje się powszechnym jarmarkiem różnych potrzeb i koło się zamyka. Pisarze do roboty, (tak fizycznie, po marksistowsku), a nie bąki zbijać i jakieś dyrdymały ludziom wciskać.

   Poznałem jednak w swoim życiu kilku pisarzy. Lepszych bądź gorszych. Z nadzieją albo bez nadziei. Z szaleństwem w oczach i z oczami przyćmionymi szarością ich egzystencji, a przede wszystkim z pustymi kieszeniami, z traktowaniem przez wydawców poniżej ich godności bycia artystą, słowem z pustką w oczach nawet i tych szalonych…

   I nie oszukujmy się. W dobie upraszczania wszystkiego nasz język – narzędzie komunikacji, kultury i relacji międzyludzkich również zdegraduje się do skrótu, uproszczenia, by nie powiedzieć kastracji stopniowej i nieuchronnej, również na polu literatury. Autorzy w stylu Myśliwskiego czy Hena będą zanikać, wymierać i odchodzić w nicość. Mnożyć się będą Miłoszewscy, Mrozy, Bondy, Twardochy i Gretkowskie. Twarze Greya i inne koszmarki literatury stadnej a dosadnej – jak wspomniałem lekkiej, łatwej i przyjemnej, do pociągu, na przeciągu, na plażę i u lekarza (a choćby w poczekalni), w biegu, w mgnieniu, w przerwie od pulsu życia, który powoduję, że aktywny zawodowo człowiek (wybaczcie słownictwo) najzwyczajniej pada na ryj każdego wieczoru i zasypia zmaltretowany gdzieś tam pomiędzy kolejnym doniesieniem medialnym kto i komu napluł dziś w twarz. (i gdzie…, bo nawet nie dlaczego)… Ot, takie to czasy. Mało literackie. Nie sprzyjające łagodności, wyciszeniu, a tym samym atmosferze do lektury książek, zwłaszcza tych nieco bardziej skomplikowanych.

   Dość tego. Moja ględa gawęda rozwija się w złym kierunku.

   Tyle jednak refleksji na mnie spadło, kiedy rozpoczynając ten tekst natrafiłem na wywiad Karola Czejarka z Szymonem Koprowskim „Nie wszystek człowiek umiera!” (rozmowa z Szymonem – synem Jana Koprowskiego), a opublikowanym w 430 numerze Pisarzy.Pl.

   Szymon tak wspomina dawne czasy…:

„Mnie (Ojciec, Jan Koprowski) zabierał czasem na spotkania autorskie. Tak poznałem wiele wybitnych postaci literatury. Dzięki niemu dostałem np. od Jana Izydora Sztaudyngera fraszkę:

„Gdy zawodzi ojca rymek, Ojciec patrzy i jest: Szymek!”

Byłem też z Ojcem u państwa Iwaszkiewiczów, Kuncewiczów, poznałem wielu innych WIELKICH. Wspomnę  jeszcze choćby Józefa Hena.  Miałem wtedy może dziesięć lat.  Nie pamiętam okazji, ale ojciec wita się z Henem i przedstawia mnie:

„To mój syn Szymek, też chce być pisarzem”. Na co Hen:

„No to pamiętaj, Szymonie, jak napiszesz książkę, to chciałbym ją od ciebie otrzymać”.

Dwa miesiące temu byłem na spotkaniu z mistrzem we wrocławskim Domu Literatury. Józef Hen kończył tego dnia dziewięćdziesiąt pięć lat! Po spotkaniu ustawiła się kolejka czytelników po dedykacje. Na końcu podszedłem i ja ze swoją książkąi dedykacją dla Jubilata. Przedstawiłem się, oczywiście pamiętał dobrze kim jestem, i powiedział:

„No i spełniły się marzenia Ojca”.

   Marzenia Ojca się spełniły, a nawet więcej, Ojciec – Jan Koprowski zapewne by się mocno zdziwił jak dobrym dziś pisarzem jest jego syn – Szymon Koprowski. Na moim biurku leżą trzy (uważam bezcenne i znakomite) książki: „Balkon na krańcu świata”; „Uszy Van Gogha” oraz „Dybuk z ulicy Piotrkowskiej”. Leży też wydruk czwartej powieści, jeszcze niewydanej, nieprzeczytanej, fascynujący materiał, na którego lekturę już się cieszę i ochoczo szykuję.

   Albowiem powieści Koprowskiego to przysłowiowe pochłaniacze czasu. Magnetycznie wciągają akcją i narracją od pierwszych skreślonych zdań, jednocześnie ukazując kolejne wątki w sposób dynamiczny, jasny i logiczny. Dylematy egzystencjalne, moralne czy społeczne zarysowane są wyraźnie i zdecydowanie, a przy tym nie nachalnie. Dają nam margines wytchnienia i czas na przemyślenie tych wszystkich nurtujących spraw. Książki Koprowskiego są jak nasze pozaszkolne zadania domowe, zadane nam już po czasie, w dorosłości, zadane nam w realnym życiu, w którym mamy szczerze wypowiedzieć się na tematy współczesności (rzecz jasna po wnikliwej lekturze), w których mamy zająć odważne i naprawdę własne nasze stanowisko wobec … ducha czasów, a zwłaszcza wobec ludzi wokół nas. Wobec bliźnich. Jądrem pisarstwa Szymona Koprowskiego jest bowiem człowiek i jego natura. To człowiek na wskroś współczesny, ale i świadomy swoich korzeni, swojej przeszłości, całego bagażu społeczno-historycznego. To człowiek lekko niewyraźny, outsider z problemami, człowiek co nieco wyrzucony poza nawias, ale to też człowiek i takaż jego perspektywa jakby dystansu, oddalenia, spojrzenia z zewnątrz. Człowiek niezrozumiany. Człowiek błądzący. Poszukujący. Otwarty i dumny, ale i pokorny, czekający na coś. Czekający na swojego Godota.

   Szymon Koprowski w Balkonie na krańcu świata pisze otwarcie:

„Jeśli nie masz w sobie potrzeby piękna i ciekawości świata, koniec z Tobą”…

   Pomyślmy nad tym zdaniem krótką chwilę. (…). Ja ze swojej perspektywy spotykam coraz więcej ludzi nie mających w sobie potrzeby piękna i absolutnie bez ciekawości świata. Przerażające jest to, że większość młodych jest dziś tak ukształtowana – wymiernie i prozaicznie. To ludzie bez właściwości. Szerzą jałowość i kołtuństwo. Chcą oni narzucić swoją wolę oraz mody i tak zwane trendy nam wszystkim. Straszne. Jawnie kpią z książek, z pisarzy, z czytania. Za piękno uważają tandetne seriale albo też  to, co im pokażą w telewizorze i nazwą tam pięknym. Za ciekawość świata uznają animacje na basenie w pięciogwiazdkowym spa. I tyle. Tam kończy się ich horyzont, a zaczyna uzurpacja do nazwania się … elitą. Chroń nas Panie Boże od takich elit… Niestety nie są to postawy jakoś tam odosobnione. Mnożą się, jest ich coraz więcej i zaczynają być coraz bardziej powszechne. Dlaczego? Poprzez przyzwolenie społeczne i medialną machinę psucia sztuki, psucia piękna, uczuć wyższych, a w miejsce wysublimowanych doznań wstawia się knajaczną rozrywkę, soap opery, popkulturę i popcorn współczesności. Do tego dochodzą jeszcze uwarunkowania socjologiczne, kulturowe i religijne. O tym też pisze dość dosadnie Szymon Koprowski w swoich książkach ukazując ludzi takimi jacy są, bez warstw ochronnych, bez usprawiedliwień, bez owijania w bawełnę, ukazując ich nagich i takich, jakich my sami spotykamy na co dzień. Opisuje całą oś kołtuństwa, małomiasteczkowości, doskonale pokazanej dulszczyzny, tej naszej polskiej, niezmiennej od lat i nieuleczalnej, a również wydaje się, że i na lata ugruntowanej. Koprowski idzie na całość. Czyni to językiem giętkim i tak sprawnym, że znam ludzi, którzy po lekturze utrzymują, że są to jedne z najlepszych książek polskich jakie przeczytali w całym swoim życiu. To wielkie słowa, ale ja z kolei piszę i relacjonuję je niejako pod własnym słowem honoru, że jest to tylko rzetelny opis reakcji, a nie żadne kreowanie nowego idola.

   I tak Szymon Koprowski zaprasza nas do świata swojej literatury, która ma ambicje pochylenia się nad człowiekiem przy jednoczesnym pokazaniu jego życia w kraju nad Wisłą w XXI wieku nie zapominając przy tym skąd przyszliśmy, a jest to jakże smutny i przejmujący wiek XX, wiek patosu i krwi, wiek totalitaryzmów, które wciąż i nadal mogą się nam przydarzyć i niestety powtórzyć, choć może w innej formie. Koprowski zachowuje literackość języka w swoich książkach, jednakowoż nie boi się tego języka uwspółcześniać, ożywiać, dynamizować i wręcz czasem prowokuje nas dosadnością opisu. Stosuje metodę kontrastu. Fikcję pozostawia fikcji, realność opisuje realnie, zawsze pewny swojej elokwencji i stylu, jakże charakterystycznego dla tych książek. To styl wciągająco opowiedzianej historii. Zdanie płynące lekko po zdaniu. Styl to jednak zdawałoby się lekki, lecz o sprawach niejednokrotnie tak bardzo poważnych, że aż jakby ciężko to pogodzić. Lektura jednak rozwiewa wątpliwości. Właśnie tak o tych sprawach powinno się dziś pisać. Nie nudzić i stwarzać nierealne konteksty, rozbudowane dygresje, wątłe opisy bohaterów na niby, których cynizm możemy pomylić z heroizmem, a zająć się totalnie od początku do końca i snuć wątki o bohaterach nam bliskich, tych z sąsiedztwa, których niemal znamy od podszewki, dotykamy ich namacalnie, bądź też spotykamy na co dzień za rogiem, w domu, w pracy, w sklepie, na meczu czy w bibliotece.

   Bohaterowie Koprowskiego to postaci autentyczne, prawdziwe, bliskie nam i poprzez to wręcz rozmawiające z nami w tych swoich historiach i losach. To powoduje, że książki Koprowskiego nie da się przeczytać obojętnie. One niepokoją, wzbudzają lęk, stawiają pytania, stawiają tezy, dają odpowiedzi, ale zawsze na końcu jest znów kolejne pytanie. Do tego to są książki i lektury bardzo plastyczne, nie na darmo Autor jest artystą plastykiem, wziętym grafikiem, absolwentem ASP. To się czuje i widzi. Obrazy, filmowość, dynamiczną projekcję współczesności, genialnie oddaną, opisaną i odwzorowaną. Tego nie da się wyuczyć, nabyć, zaczerpnąć. To talent, lekkie pióro, łatwość artystycznej kreacji. Uważam dziś Szymona Koprowskiego za jednego z najlepszym polskich autorów z, niestety, nienależnym mu miejscem (miejmy nadzieję, że jeszcze) w rankingu polskich prozaików współczesnych.

   Może nie jest jeszcze Koprowski tak dobry jak Hen czy Myśliwski, nie jest tak bogaty w słowa i tak … ujmijmy to … wytrawny… ale z pewnością jest nieco lepszym pisarzem od: (przykładowo) Pilcha, Twardocha, Gretkowskiej i wszystkich tych salonowych pieszczoszków wylansowanych, że są dobrzy, … bo są dobrzy i nie wolno powiedzieć inaczej nawet zasypiając przy kolejnej już książce Jerzego Pilcha i słuchając autorytetów salonowych (och, jakichże? autorytetów), że tak twierdzą i basta. Tak działa potęga sugestii medialnej oraz kupno rankingów ala Epmik poleca (cennik do wglądu u dystrubutora)… Wydawcy wydali na to ciężką kasę. A czy się opłaciło to już inna sprawa. No cóż. Pecunia non olet.

   Wracając do Koprowskiego. Koprowski jest szczery, naturalny, świeży. Wprowadza powiew wolności do literatury. Pisze brawurowo i to jego pisarstwo musi przynieść efekt popularności. Jeśli go nie przyniesie znaczy, że z mechanizmem promocji literackiej dzieje się coś niedobrego i na rynku otrzymujemy półprodukty, za którymi stoją jakieś duże pieniądze i robi nam się po prostu wodę z mózgów. Tego nie ma w literaturze czeskiej, francuskiej, bałkańskiej czy amerykańskiej… rzucając kilka przykładów. U nas z kolei dominują dwa zwalczające się obozy polityczne i one zawładnęły duszami, nazwiskami oraz tak zwanym drugim dnem. Ich macki sięgają też literatury. To bardzo przykre. Zwłaszcza dla wyrobionego czytelnika.

   Kiedy czyta się Koprowskiego uderza do głowy procent trzeciej siły w Polsce. Ludzi o zdrowym rozsądku. Ani z lewej, ani z prawej, ani czerwonych, ani białych, (…) to najzwyklejsi, najzwyczajniejsi ludzie ledwo wiążący koniec z końcem, dla których powoli nie ma miejsca w naszym kraju. To ludzie zwykłych spraw. Zwyczajnych tęsknot – miłości, czułości, świadomości (zgodnie z duchem czasów) własnej seksualności, normalności i spokojnego życia. Ich dążenia i potrzeby przez długie lata narażone były na szwank, potem przyszła Wielka Zmiana… niestety, szwank, owa rdzawa degradacja normalności pozostała w pełnej krasie. Cóż i z tego skoro mentalność narodowa, niejednokrotnie wypaczona siłami kleru, partii czy innych sekt, a dziś również i mediów pozostała niezmienna. Ta kontr-siła w Polsce ubrana dziś we władzę i środki dusi właśnie normalność, spokój, wyważenie i zdrowy rozsądek.

   Stąd, być może, czwarta powieść Koprowskiego będzie o … człowieku niespełna rozumu. W takich to klimatach obraca się nasz autor. A i my łakniemy w miejsce kolejnej sensacji książek, które pytają. Pytają nas o nas? Kim jesteśmy? Dokąd doszliśmy? Co jeszcze chcemy zbudować? To ważne pytania. Tak samo ważne jak twórczość Szymona Koprowskiego, syna swojego, swego czasu słynnego Ojca, a dziś? Dziś świetnego pisarza, wiceprezesa Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich… fantastycznego człowieka, kompana i przyjaciela.

   W bohaterach Koprowskiego możemy dopatrzeć się echa alter-ego autora powieści. Nie powinienem tego Wam zdradzać, ale Szymon się może nie obrazi, a będzie to zarazem uzasadnienie jego ogromnej literackiej szczerości zabiegów artystyczno-literackich. Tylko tak powstaje prawdziwa sztuka. Nie na siłę, nie wymęczona, nie wyrachowana i obliczona na odbiorcę. Sztuka wywodzi się z prawdy. Z prawdy wobec samego siebie. I to znajdziecie w twórczości Koprowskiego. To i … o wiele więcej. Owo więcej jest bezcenne.

   Balkon na krańcu świata to doskonałe studium outsidera i czasów w jakich przyszło mu żyć. Uszy Van Gogha to znakomita analiza wyroków naszych czasów i przygotowywania do przechodzenia na tamtą stronę. Książka bardzo odmienna, przygniatająca, poważna. Dybuk z kolei to brawurowe ujęcie relacji polsko-żydowskich w zupełnie innym ujęciu. Książka świetna, prawdziwa do bólu, realna jak nigdy, a przy tym znakomicie napisana… jak zresztą wszystkie do tej pory.

   „Marzenia Ojca się spełniły”. Uczeń przerósł Mistrza. Tak jest kolej rzeczy i losu. Szkopuł w tym, żeby uczeń pomimo przerośnięcia nadal Mistrza cenił i szanował. Aby znał proporcje i wyznacznik czasów i potrafił skorygować siłę i kontekst owego „przerośnięcia” i jego kryteriów. Tego nam być może brakuje w dzisiejszym świecie. Dystansu i realnej oceny sukcesów. Warto uciec trochę od tego, w realną nierealną prozę Szymona Koprowskiego.

   Tylko czy będzie to jednak tak naprawdę ucieczka?…

Andrzej Walter

Szymon Koprowski „Balkon na krańcu świata”. Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław, 2008. ISBN 978-83-7432-352-9. Stron 280, oprawa twarda.

Szymon Koprowski „Uszy Van Gogha”. Oficyna Wydawnicza ATUT,
Wrocław, 2016. ISBN 978-83-7977-218-6. Stron 370, oprawa miękka.

Szymon Koprowski „Dybuk z ulicy Piotrkowskiej”. Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław, 2018. ISBN 978-83-7977-377-0. Stron 266, oprawa miękka.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Podzielam konkluzje autora. Niestety moda na pseudo poezję, pseudo literaturę oraz na disco polo ma się nieźle w pewnych kręgach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko