Eugeniusz Kabatc – IWASZKIEWICZ I HERLING-GRUDZIŃSKI. Kontrowersje i zbliżenia

0
1139
Eugeniusz Kabatc

       Późny wieczór w Rzymie. Przylecieliśmy z Warszawy bez hotelowej rezerwacji i prawie bez pieniędzy. Jest ze mną Andrzej Lam i Jerzy Stajuda.

– Idziemy do pani Jeleńskiej – oświadcza Jerzy.
– A jeśli nas nie przyjmie? – pytam niepewny takich wizyt.
– Przyjmie! – Jurek skądś wie, że przyjmuje także rodaków zza żelaznej kurtyny.

Nie przyjęła. Prowadzi dwa gościnne pokoje, ale akurat w jednym ulokował się Herling-Grudziński, a drugi zajęli Iwaszkiewiczowie.

      Wspomina Herling-Grudziński w „Dzienniku pisanym nocą”: „Rena, od niepamiętnych czasów zaprzyjaźniona z Iwaszkiewiczami, szepnęła mi nazajutrz rano, że […] zaprasza mnie na popołudniową herbatę z Iwaszkiewiczami. […] Gdy po południu, lekko spóźniony, wszedłem na tę herbatę do pokoju Reny, rozpromieniony Iwaszkiewicz wstał i otworzył ramiona ze słowami: – Tak bardzo chciałem pana poznać, jestem pana uważnym czytelnikiem! Nic nie pomogło moje przypomnienie, że poznaliśmy się przecież [choć niezbyt przyjaźnie] na kongresie PEN-Clubu. „Ale skądże, pomylił mnie pan z kimś innym…Jakby można było pisarza tej rangi z kimkolwiek pomylić,,,”

     Istotnie, poznali się przedtem w warunkach konfliktowych, lecz oto przychodzą chwile, kiedy okoliczności sprzyjają innym stosunkom niż kontrowersja polityczna czy ideowa. Zszywam tę znajomość dwojako, także poprzez moje własne rozdarcia i uwikłania, polskość w wykroku przez całą Europę, przez kilka pokoleń w poszukiwaniu „bycia sobą”, także w „innym życiu” i w „innym świecie”. Ci wybitni artyści słowa, obrazu i wyobraźni, niespokojni o los ojczyzny, jej rozbite lustro znajdując w upartych wędrowkach od wschodu do zachodu i z powrotem , mijali się na przystankach polskiej historii, by móc spotkać się na rozstajach wciąż bliskich sobie dróg kultury i sztuki.

    Wojny wyznaczały Polakom mniej lub bardziej fortunne miejsca w scenariuszu znaczeń ich żywota. Urodzony na carskiej Ukrainie Jarosław Iwaszkiewicz, w zawierusze pierwszej światowej znalazł się w wolnej ojczyźnie. Urodzony w tym czasie Gustaw Herling-Grudziński, po wybuchu Drugiej Światowej opuścił tę ziemi rodzinną i trafił do katorżniczej niewoli na wschodzie. 0Baj przetrwali wojenną katastrofę, lecz każdy inaczej, starszy w okupowanej przez Niemców Polsce, młodszy walcząc z nimi o jej wolność pod Monte Cassino. I obaj inaczej wprzęgli się w służbę nowemu światu, pierwszy w ojczystym kraju, w jego trudnej, narzuconej realności, drugi na cudzym polu, przeciwko niej. Obaj, choć w tak różnej doli i niedoli, zajęli wazne miejsca w narodowej literaturze, w jej żywej myśli i społecznej bazie współtworzenia człowieczej kultury. Razem, ale i osobno. We wspólnym wysiłku, ale i przeciwko sobie. Kontrowersja patriotyczna, niech mi wolno będzie tak nazwać tę sytuację etyczno-obywatelską, mogła degradować oczekiwane stany powagi i mądrości humanistycznej po obu stronach poglądów i racji. I czyniło tak przez wiele lat powojennych, lecz nigdy do końca.

    Psychologia twórców jest tajemnicą dla nich samych. Udział w niej założonych kompromisów, konformistycznych wyborów, ideowych złudzeń prowokowanych podziałem świata, władzy i wygód, nie demoluje ostatecznie przyzwoitości w stosunkach międzyludzkich, w ich ocenach, nadziejach i uniwersalnej konfrontacji.         

    Jako świadek wydarzeń w rozległej czasoprzestrzeni kultury europejskiej powojnia, z szacunkiem odnoszę się do różnych postaw wybitnych osobowości twórczych. Także charakterów, które nieraz kontrowersyjnie je określały. Jarosław Iwaszkiewicz, którego znałem dłużej, a poznałem go w aureoli wieloletniego prezesa Związku Literatów Polskich i z którym na tym polu za młodu współpracowałem, był człowiekiem z pozoru pogodnym i pojednawczym, za to Gustaw Herling-Grudziński zapisał mi się w pamięci jako charakter ciosany gniewnie, z którym nie gasił łatwo swojej spontaniczności, nawet przechodząc w stan pozornego stoicyzmu. Miał powody być innym. Szczerość jest pojęciem mało definiowalnym, pojawia się kunktatorsko poza kontrolą świadomości, don Gustavo, jak go czasem nazywałem, a którego poznałem najpierw w Rzymie, a potem w Neapolu, pokpiwał przy mnie z siebie, okazując mi niezrozumiałą serdeczność. Odwzajemniałem im obu podobnym uczuciem, zapewne bardziej prawdziwym, a może tylko poczciwym, jak to określał Jarosław, ofiarowanym z naturalnej potrzeby serca? Wychodziłem im naprzeciw i by zrozumieć tę drogę ku wspólnocie, próbowałem ich powiązać w sobie także po włosku i po rosyjsku – najgłębszą polskość zostawiając im samym.

    Gdyby nie wojna, najpewniej spotykaliby się na drogach do Sandomierza. Są to mosty słowa polskiego, wychylone na wschód i na zachód, wystawiane z upodobaniem przez Żeromskiego, ważne dla starych ziemian, ale i młodych socjalistów, którym wkrótce świat się przewróci do góry nogami i wyświetli się po swojemu w tunelach historii.

    Ekran włoski dla Polaków ujawniał od wieków bliskość losów i kultury, toteż i spotkanie się pisarzy na tych ziemiach – od Alp po Sycylię – było czymś naturalnym i oczywistym. Rodzinne wrastanie w nią Herlinga-Grudzińskiego oddalało go jednak boleśnie od rzeczywistości ojczystej, do której należał Iwaszkiewicz. Wrogi wyraz polityczny, przekazywany w „Dzienniku pisanym nocą”, gasł szczęśliwie w jego prozie artystycznej, wywołując równocześnie stany groźnego niepokoju i rozdwojenia. Tajemnicze spotkania, jakie odbywał z Andrzejem Wasilewskim z Ambasady Polskiej w Rzymie, ujawniły się jako próby przedostania się do kraju jeszcze przed transformacją, co skończyło się niepowodzeniem także w karierze polskiego dyplomaty. Kontakty z prof. Krzysztofem Żaboklickim, późniejszym dyrektorem Biblioteki PAN na Vicolo Doria, przyniosły przynajmniej odważne wobec władz włoskich wystąpienie pisarza podczas wieczoru mu poświęconemu. Moje z nim spotkania nie doprowadzały do kontrowersji ideowej, choć mogły, ani chybi…Pozostawał do końca rozdwojony, jakby dźwigając na sobie odpowiedzialność za literaturę polską w jej pełnym wymiarze. Gdy Iwaszkiewicz podtrzymywał  swoje przyjaźnie z kolegami za granicą, zapewniając ich twórczą obecność w bibliotece Związku Literatów w Warszawie, Herling, psiocząc na reżym, lgnął do kontaktów nie tylko z opozycją polityczną w kraju, lecz także z opozycją wobec opozycji. Odnosiłem wrażenie, że ci moi mistrzowie trochę sobie zazdroszczą, Jarosław Herlingowi rozgłosu na zachodzie, Herling Iwaszkiewiczowi sławy i chwały w ojczyźnie…

     Sprzeczność w pojmowaniu świata była jednak mniejsza niż stan uczuć w kryteriach zawodowych. Gdy podjęliśmy w kraju starania o nagrodę Nobla dla Iwaszkiewicza, koledzy na obczyźnie zrobili niemało, by ją dla „oportunisty” utrącić: nagrody zagraniczne miały trafiać tylko do rąk dysydentów. Choć sprawiedliwiej jest dodać, że nowe czasy niosły i w tym świecie [rozterek na obczyźnie] ciekawe zmiany. Oto nagrodę Mondello na Sycylii Jarosław Iwaszkiewicz otrzymuje wraz z Josifem Brodskim, a wkrótce zostaje wiceprezesem Stowarzyszenia Kultury Europejskiej w Wenecji…

    Wtedy też we Włoszech szeroko otwiera się ekran rosyjski. Jest na nim niemal wszystko, od politycznych przemian po nową lewicę europejską, już bez Moskwy. Jest demokratyzacja demokratyzacja kultury po obu stronach żelaznej kurtyny, postsocrealistyczna literatura rosyjska wpływa strumieniem emigracyjnym do Niemiec, do Francji, do Włoch, Biennale otwiera swoje podwoje weneckie na ruchy kontestacyjne, piszą o światłach laguny Iwaszkiewicz, Herling i Brodski. Centrum kultury europejskiej ożywa ekumenią rzymsko-bizantyjską na wspólnym obszarze cywilizacji śródziemnomorskiej. Sam jej odkrywczym pulsowaniem byłem poruszony, a ze mną moi przyjaciele, wybitni artyści obrazu, jak Władysław Hasiori Józef Szajna…

    I przez Wenecję wielki nawrót do kultury rosyjskiej. I nie dziwota, że to tak „pięknie grało” w podróżach Iwaszkiewicza, wszak wyniósł rzecz z młodości, nie tylko zresztą z literatury, także z muzyki, jak wiemy, i do końca temu wschodniemu zapleczu wierny pozostał. Więc gdy pisał o Achmatowej po nagrodzie w Taorminie, to wszystko w tej gorzkiej nostalgii wyśpiewał:

na Sycylii było ciepło
kwitły róże
co oni wiedzieli o ojczyźnie Anny
o chłodach Carskiego Sioła
o panichidach za samobójców
o więzieniach o kołach polarnych
o światłach
O czym myślała tu Anna Andrejewna?

   Głębokie zanurzenie Herlinga w ten obcy „inny świat” niejednego zaskakuje. Porusza się bowiem w nim nie wrogo, co po jego przejściach obozowych byłoby przecież w pełni usprawiedliwione, lecz wrastając weń i wyrastając, do czego uczciwie i konsekwentnie się przyznaje. Od Dostojewskiego i i jego przeżyć katorżniczych, przez Turgieniewa, Tołstoja, Czechowa, Hercena, po czasy współczesne, często w losie emigracyjnym niemiłosiernie wspólnotowe.

       „Wszystko rozumiał tylko Puszkin”, twierdziła Anna Achmatowa. Bardzo chciał być bliżej prawdy nasz Herling-Grudziński. Jego dochodzeniem do niej, słowem, wyraźną fascynacją literaturą rosyjską zajmowało się dzielnie wielu badaczy, wśród nich najowocniej bodaj Włodzimierz Bolecki i Zdzisław Kudelski, dziś wraca na te tropy młoda Patrycja Spytek, której książka „Inny świat! Rosja Gustawa Herlinga-Grudzińskiego”, która ukazała się właśnie w wydawnictwie Adama Marszałka, skupia uwagę czytelnika na tym trudnym obszarze naszych narodowych uwikłań…

    Włączam ją w tych kontrowersyjnych zbliżeniach do moich rozterek wokół spraw polsko-rosyjskich, tworząc w tym konspekcie szkicu przesłanki do przekonania, że ta konfrontacja wciąż kryje w sobie do końca nieujarzmioną powściągliwość rzekomego „bycia sobą”, by nie poddać się tej wschodniej mocy dojrzewającej cyrylicy. A polskość – wraz z jej europejskim echem estetyczno-etycznym – wyrasta także z rosyjskiego ogrodu…Podobnie – zmierzając do celu – jak buzująca rozmaicie ruskość, z polskich ziaren, rozsypanych obficie po wschodnim kontynencie. [Patrz: „Wospominanija o Jarosławie Iwaszkiewicze” w opracowaniu Wiktora Borysowa]. 

Eugeniusz Kabatc

15.5.2019                   

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko