WIESŁAW ŁUKA – Rozmowa z Markiem Wawrzkiewiczem, Prezesem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich

2
945

…Dogorywamy pod rozczulonym spojrzeniem państwa…” –  czy nowo wybrany prezes Zarządu Głównego ZLP pamięta autora tego okrutnego w swojej wymowie osądu wypowiedzianego w jakimś wywiadzie?

Nie pamiętam…

Zatem – przypominam: to paradoksalny osąd wypowiedziany przez Prezesa, na początku jego minionej właśnie kadencji.

Z przykrością odbieram twoje pytanie, bo „dogorywanie”, to coś w rodzaju agonii. Tymczasem nie sadzę, by Związek  znajdował  się w takim stanie. Dopóki  wolą około tysiąca członków jest pozostawanie w naszej organizacji, w 21 oddziałach w całym kraju, to ona powinna istnieć mimo niesprzyjających  warunków. Warunki tworzą rządzący, niezależnie jakiej orientacji politycznej. Chyba niektórym zależy na tym, by te stare, tradycyjne stowarzyszenia twórcze zmarły śmiercią głodową.

Ale my, członkowie nie dajemy się „wziąć głodem”.

Ludzie chcą być ze sobą w najtrudniejszych warunkach – również w tych małych, kilkunastoosobowych oddziałach terenowych.

Rozglądałem się właśnie po sali Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu podczas niedawnego zjazdu sprawozdawczo – wyborczego i  – mówiąc bardzo nieładnie – pachniało „geriatrią”.

To prawda, że nie jesteśmy organizacją młodzieżową. Mało wśród nas jest trzydziesto, czterdziestolatków – zdolnych, wydających wystarczającą do przyjęcia do ZLP liczbę  książek oraz ich literacką wartość.

Zdolnych nie brakuje. Wydają książki, pełno w księgarniach nowych nazwisk autorów, ale oni omijają organizacje twórcze, nie tylko literackie – dlaczego?

Młodzi mają pragmatyczny stosunek do życia – stawiają pytanie i szukają odpowiedzi : co mi może dać organizacja?  Odpowiedź brzmi: niewiele .Więc po co mam płacić roczną składkę członkowską w wysokości 120 zł., czyli „dychę” miesięcznie? Obydwie organizacje literackie są w podobnej sytuacji; obydwie klepią biedę.

A nie ma znaczenia również przyklejanie nam etykietki: „postkomuniści”? 

A dlaczego tylko postkomuniści? Przecież w swojej  tradycji jesteśmy także postpiłsudczykami, postendekami…

I obywatelami także Podziemnego Państwa w latach  niemieckiej okupacji…

Przypominam, że w przyszłym roku będziemy obchodzić stuletnią rocznicę Związku Zawodowego Literatów Polskich. To właśnie 12 , 13 i 14 maja 1920 roku z inicjatywy Wacława Sieroszewskiego, Stefana Żeromskiego, Andrzeja Struga  i młodej Zofii Nałkowskiej odbył się zjazd założycielski Związku.

Może dlatego, że dla tych, żyjących „antykomunistów” historia Polski zaczęła się w 1944 roku albo nawet cztery lata temu?

Jeśli  chodzi o lata PRL, to przypominam, że wszyscy najwybitniejsi pisarze tego okresu, niezależnie od ich opcji politycznych – czy należeli do partii komunistycznej, czy nie – przed wojną i po wojnie stanowili fundament polskiej literatury. Wszyscy oni należeli do ZLP. Jeżeli by uznać te czasy wyłącznie za niechlubne, to i niechlubny jest ogromy dorobek literacki Iwaszkiewicza, Jastruna, Tuwima, Iłłakiewiczówny, Broniewskiego, Gałczyńskiego i setek innych twórców wszystkich sztuk pięknych tamtych dziesięcioleci. Należałoby wygumkować z historii polskiej kultury i sztuki nazwiska  setek literatów, malarzy, filmowców, ludzi sceny, autorów lżejszych muz, którzy w PRL uznani byli w Europie i na świecie.

Czy widzisz jakieś polityczne przyczyny pewnego zastoju w związkach twórczych?

Wolałbym nie wypowiadać się na tematy polityczne, bo chcę, by Związek funkcjonował jako organizacja apolityczna. Boli mnie jednak to, że aktualnie jest na nowo pisana historia współczesnej literatury polskiej przy pomocy cenzorskich nożyc. Myślę o tym, że niektóre, bardzo wybitne postacie literatury, patroni ulic naszych miast, są wykreślani z obecnie pisanej historii. Przykład: Leon Kruczkowski był przed Sławomirem Mrożkiem najwybitniejszym polskim dramaturgiem. Jego dramaty, miedzy innymi Niemcy, miały swoje premiery w teatrach wielu zachodnioeuropejskich stolic. Jego powieść Kordian i cham w II Rzeczypospolitej ciszyła się uznaniem zarówno lewicowej jak i prawicowej części społeczeństwa. Ostatnio zniknęły również z ulic tabliczki z nazwiskami Standego,  Jasieńskiego, Szewczyka. Boję się, że niedługo mogą zniknąć z historii literatury także Władysław Broniewski i  Konstanty Ildefons Gałczyński. 

Pomówmy o książkach – poetyckiej, prozatorskiej, reporterskiej. To niestety prawda, że one tracą swoje moce intelektualne, duchowe, estetyczne, bo …. bo co?

Rzeczywiście,  książka przestaje być podstawowym dokumentem kulturowym, bo jest wypierana przez media elektroniczne. Ona obecnie prawie w żaden sposób nie jest popularyzowana jako skarb kultury. Książka i czytelnictwo wymagają popularyzacji.

A w mediach elektronicznych słyszymy głównie narzekanie, że coraz większy procent rodaków nie przeczytał w ciągu roku żadnej książki.

Ona  jest nieobecna w mediach, a od lat nie mamy prasy literackiej.  Dawno zniknęły jasne kryteria oceny literatury pięknej, wyparte przez informacje i opinie kultury rozrywkowej. Stosuje się natomiast kryteria polityczne i około polityczne. Trzeba natomiast  przyznać, że w ZLP, w centrali i oddziałach terenowych, dzieje się niemało na rzecz popularyzacji właśnie.

Ten temat pojawił się także na ostatnim zebraniu sprawozdawczo -wyborczym. Które z oddziałów Związku uznajesz jako najaktywniejsze?

Wszystko oczywiście zależy od członków oddziału, którym zależy, by literatura żyła i była w obiegu. Najbardziej aktywni są chyba koledzy z Kielc. Imponująco kultywują bogatą tradycję związaną ze  Stefanem Żeromskim, Gustawem Herlingiem Grudzińskim  i Witoldem Gombrowiczem. Organizują rozmaite terenowe imprezy, seminaria, wydają książki, literackie czasopismo. Wiele się dzieje w Poznaniu, Krakowie, Gorzowie,  Szczecinie, Lublinie i Wrocławiu  – festiwale międzynarodowe, konkursy ogólnopolskie, sesje i seminaria. Wielka szkoda, że mało o tym wszystkim słychać.

Natomiast było słychać narzekania na mały przepływ informacji i niezbyt wielką współpracę miedzy oddziałami.

Nie jest tak źle, chociaż zawsze mogłoby być lepiej. Dlatego jedna z uchwał, którą podjął ostatni nasz zjazd, dotyczy tej sprawy. W warszawskim Domu Literatury będziemy systematycznie organizować co kilka miesięcy prezentację regionalnych środowisk literackich – ich autorów, ich dorobek książkowy, krytyczno-literacki i czasopiśmienniczy. Na początek, już po wakacjach zaprezentują się koledzy  i koleżanki z Lublina oraz  Wrocławia. 

Nie dokucza prezesowi ta dysproporcja między regionami a stolicą?

Nie ma się czemu dziwić. Odwiedzam odziały podczas imprez literackich i łatwo zauważam, że w małych ośrodkach dużo prościej zgromadzić publiczność na imprezie literackiej niż w stolicy. Tu jest olbrzymia konkurencja. Przed dwoma, czy trzema tygodniami tego samego wieczoru, o tej samej godzinie w naszym Domu Literatury mieliśmy premierą literacką, która zgromadziła prawie setkę miłośników książki. Równolegle w niedalekim Kubie Księgarza na Starówce wieczorem promowano inną książkę, a w pobliskim Pałacu Staszica jeszcze inną.

To bogactwo imprez powoduje, że publiczność warszawska jest bardzo wybredna?

To normalne. Niepokojący jest inny fakt – w tej naszej  zasłużonej sali, pamiętającej lata burzliwych zebrań i dyskusji w minionych dekadach, w pięknym Domu Literatury, tuż obok Kolumny Zygmunta przeważa wiekowa publiczność na wieczorach promocyjnych. Młodzież przeważnie nie uczęszcza na takie imprezy.

A jest zapraszana? Ja kilkakrotnie przychodziłem tu ze swoimi studentami dziennikarstwa. Bardzo sobie chwalili uczestnictwo w tych dyskusjach; wspólnie traktowaliśmy je jako ćwiczenia warsztatowe pod hasłem recenzji jako gatunku właśnie dziennikarskiego.

A nasze starania o obecność w wieczorach promocyjnych studentów polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego  spełzały na niczym. Młodzież studencka, ucząca się polskiej literatury, nie interesuje się literaturą współczesną. 

Oni nie chcą przyjść do Domu Literatury, to może my powinniśmy wyjść z tej pięknej kamienicy i pójść do nich?

To prawda. Powinniśmy być tam, gdzie gromadzi się młodzież literacka w swoich modnych lokalach. W tej kadencji będziemy dążyli do tego, by stało się zadość porzekadłu: nie przychodzi góra do Mahometa, to Mahomet idzie do góry.

Czy już myślisz o sposobach dotarcia do tych miejsc?

Przypominam – nie jestem zwolennikiem metody nakazowej. W dawnych czasach, czyli za PRL mieliśmy w tej kamienicy – w Domu Literatury – prężnie działające koło młodych. Teraz  będziemy pracować w innej formule – dla młodych i starszych miłośników literatury zorganizujemy warsztaty literackie. Tuż po wakacjach sporządzimy literacką mapę Warszawy – opis miejsc spotkań młodzieży literackiej. Postaramy się tam dotrzeć, spotkać się z bywalcami, posłuchać, co nowego mają do powiedzenia o literaturze, co ich interesuje. Zaprosimy ich na nasze spotkania promocyjne i warsztatowe. Musimy przerwać funkcjonowanie w wielkiej, szklanej kuli, w której  rozmawiamy sami ze sobą; informujemy, oceniamy, przekonujemy sami siebie. Nie wystarcza pisanie książek, nawet dobrych i jeszcze lepszych – ale musimy umieć dotrzeć z nimi do czytelnika.

Panie Prezesie, czy możemy mówić o regresie literatury? Regres czytelnictwa – tak, jesteśmy jego świadkami. Ale  również regres literatury? Przecież ukazuje się tyle literackiej prozy, poezji, literackiego reportażu?

Mnie się wydaje, że literatura ma się dobrze. Inna rzecz – jak ona jest postrzegana społecznie, jak jest widziana przez czytelnika, czy w ogóle do niego dociera.

Tu dobre miejsce dla ocennych zdań naszej  krytyki literackiej – a o niej niestety cisza…

A gdzie ma się wypowiadać?  Czasopisma literackie zniknęły, telewizja tym się nie zajmuje, miejsca w tygodnikach dla krytyki nie ma. Nie mamy czegoś takiego jak ogólnopolskie tygodniki społeczno kulturalne, a miesięczniki mają znikome nakłady. Coś z tego zostało w pismach lokalnych. Czasami któraś z gazet codziennych zauważy tę czy inną książkę starszych, wybitnych autorów – Wiesława Myśliwskiego, Eustachego Rylskiego, Józefa Henna. Oni jednak i  tak nie potrzebują rozgłosu.

Pisma Polityka czy Tygodnik Powszechny  zauważają ciekawe debiuty i dają łamy   młodym autorom. 

Mimo wszystko dają niewiele miejsca. A i głodowe są honoraria autorskie. Czy z tego da się wyżyć młodemu autorowi czy krytykowi, który często wydaje książkę za własne pieniądze? Tylko bardzo nielicznej grupie autorów  udaje się żyć z literatury.

Czym Prezes, który przekroczył w swoim życiorysie osiemdziesiątkę, zechce się pochwalić jako twórca?

W chwili obecnej jestem autorem dwóch dzieł. Pierwsze z nich: napisałem i wysłałem list do Pana Prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego w związku ze zbliżającą się  dwóch setletnią rocznicą urodzin Krzysztofa Kamila Norwida. Temu wielkiemu poecie należy się pomnik w Warszawie. Drugie moje dzieło: podobny list napisałem do marszałka województwa mazowieckiego.

A czym zechce się pochwalić Prezes literat?

Przygotowuję do druku obszerne szkice i eseje o poezji z różnych lat, a wśród nich trzy najświeższe teksty, z  ostatnich miesięcy – poświęcone m.in poetom ostatnich dekad; Jarosławowi Iwaszkiewiczowi i Krzysztofowi Gąsiorowskiemu. Kończę też rozważania na temat PAMIĘCI jako źródle inspiracji i tworzywie poezji. Poeci od kilku tysięcy lat  piszą o MIŁOŚCI i ŚMIERCI,  a one ciągle nie są wyczerpane. Próbuję odpowiedzieć, dlaczego są wieczne. Mam jednak pewność, że nie odkryję tajemnicy. Wszyscy umrzemy, a ta świadomość jest dla nas wroga   i bolesna; odsuwamy ją od siebie. Ciągle umierają jacyś ludzie, ale że my też umrzemy? Nie, to jest niesprawiedliwe. Co zatem począć ze ŚMIERCIĄ?  Albo ją oswoić, albo ośmieszyć; wtedy staje się zwyczajna, domowa.

A PAMIĘĆ?   

Jest jak stara kopalnia zasypana piaskiem. Niby niepracująca, a nagle ożywa,  wybucha I pracuje od nowa. Przykład; moje najstarsze, najdawniejsze wspomnienie, to obraz drucianej klatki, do której wchodzi mężczyzna i łapie tam kurczaki, którym podrzyna gardła… Trzepot skrzydełek…

Proszę  – nie kończ…

… Chyba nie miałem wówczas skończonych dwóch lat. Ale dwadzieścia, może trzydzieści lat temu opowiedziałem mamie to wydarzenie z drucianej klatki i ona potwierdziła jego prawdziwość. I jeszcze jedno wspomnienie: podczas okupacji mama uczyła mnie hymnu polskiego, miałem wtedy pięć lat. Nic nie rozumiałem z jego słów,  mama jednak powiedziała, że te słowa są ważne, że trzeba je zapamiętać i umieć zaśpiewać…

Czy zapytałeś: dlaczego ważne?

Nie zapytałem, byłem za młody i za głupi. Ale najśmieszniejsze jest to, że mama od urodzenia była pozbawiona słuchu, była głucha na muzykę i śpiew.

A bohaterowie osobowi?

Bardzo przepraszam naszych noblistów, ale za  największego poetę ostatnich stu lat uważam Jarosława Iwaszkiewicza. Jest się nad czym zadumać. A innym, wielkim poetą, który nie daje mi spokoju, pozostanie  Krzysztof Gąsiorowski, zmarły przed kilku laty. Co prawda Krzysztof swoim życiorysem zmarnował, przykrył swoją wielką poezję. Jednak jego wiersze obok poezji innych autorów utwierdzają w przekonaniu, że  polska literatura żyje i będzie żyła niezależnie od wszystkich przeciwności.

Wiesław Łuka

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Cierkawa i optymistyczna wypowiedź pomimo róznych przeciwnosci, literatura daje sobie radę, ale i czeka na lepsze czasy!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko