Myślę sobie, ilu to bystrych ludzi zajmuje się dziś sprawami taktyki i strategii. Myślę, że przeważnie nie tylko niepotrzebnie ale także przeciwskutecznie. Tracą siły i czas, a przecież z kalendarza kataklizmów wyborczych wynika, że czas najwyższy, aby teraz właśnie zajęli się swoją tożsamością.
Ja sam szukam szamanów tożsamości wśród dawnych lektur. W „Prywatnych obowiązkach” Czesława Miłosza odnajduję jego refleksje na temat Becketta. Dwie epoki temu, w grudniu 1952 roku Miłosz obejrzał w paryskim teatrzyku „Czekając na Godota”. Wyszedł wściekły, przy piwie wysłuchał równie wściekłego Luciena Goldmanna, Francuza z Bukaresztu, marksisty. – Niech rechoczą, głupcy – zżymał się Goldmann –nie wiedzą, że to ich trenuje, znieczula, a kiedy będą gotowi, zrobią obozy koncentracyjne. Miłosz pisał o tym w 1971 roku, już w Berkeley i komentował: Co sądzić o cywilizacji, która dokonuje zapierających dech odkryć naukowych, wysyła pojazdy na inne planety i zarazem rozpoznaje się w pisarzu takim jak Beckett? Naczelna teza tego pisarza brzmi: najlepsze, co może zdarzyć się człowiekowi, to nie urodzić się. Czy ten kontrast pomiędzy triumfalnym pochodem nauki i rozpaczą humanistów, nie zapowiada, że w spotkaniu z nauką – słabe są ich, humanistów, widoki?
Błądząc wśród lektur już nowszych wypisuję jeszcze dwa cytaty z pierwszego w literaturze polskiej dojrzałego intelektualnie romansu ze sfer wyższych „Życie rodzinne Zanussich”. Autorka wywiadu-rzeki, poetka śląska Barbara Gruszka – Zych na początku każdego rozdziału umieściła kartki z podróży otrzymane od znakomitego reżysera. Ja zacytuję dwie takie kartki:
Berlin, 10 czerwca 2017. Pozdrawiam z posiedzenia Sekretariatu Europejskiej Akademii Filmowej z udziałem dyrektorów najpoważniejszych festiwali. Cała władza nad kulturą audiowizualną jest w rękach ludzi kompletnie indoktrynowanych progresizmem rozumianym najgłupiej. Smutek patrzeć na to z bliska. To tak odrażający świat jak świat polityki, i oba mają władzę nad nami. Ukłony. Krzysztof.
Berlin, 9 grudnia 2017. Pozdrawiam z rozdania europejskich nagród filmowych. Nagrodzeni to ci, którzy pokazują świat spraw błahych i przyjemnych. Słowo etyka czy duchowość wypadły ze słownika. Kończę moją kadencję w Sekretariacie Europejskiej Akademii Filmowej w poczuciu, że nie mam do tego świata dostępu. Serdeczności. Krzysztof
Oto dwie kartki sprzed dwu lat niosą ślad tego samego uczucia wyższości, obcości, irytacji, co miłoszowa refleksja o Godocie. Liberalna i postępowa zasada życia złączona z estetyką pesymizmu jawi się naszym intelektualistom czymś w rodzaju agresywnego fałszu podszytego głupotą i pychą. Potrzebują sztuki duchowego samopoznania, etycznego wstrząsu. Chcieliby Europy bardziej europejskiej, chcieliby kultury subtelniejszej, bardziej wrażliwej.
Próbuję od goryczy tych ocen dobrać się do istności sytuacji współczesnej – tak, jak ją rozpoznaję. Podziały rzucają się w oczy, ich skutki nie są jednoznaczne. Podziały stają się przepastne – co nie dziwota, bo przecież chodzi o coś więcej niż walka o dusze i głosu elektoratu – w grę wchodzą także pieniądze i ambicje. A coraz więcej spraw ludzi oddala od siebie – jedni nie mogą wybaczyć łamania konstytucji, drudzy nie mogą wybaczyć bluźnierczych błazenad.
Tak jak królewskie miasto Kraków zrodziło i utrzymuje dwie swoje futbolowe emanację – Wisłę i Cracovię, tak kraj nad Wisłą zrodził dwa twory polityczne uwikłane w trwający od dekad mecz. Oczywiście taka analogia nie jest żadnym precyzyjnym odwzorowaniem, ale użyłem jej zbierając myśli po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. W piłce kopanej taki czy inny wynik drużyny jest tematem rozmowy zawodników w szatni, wracają do niego narady trenerów i sponsorów, kłótnie kibiców – zawsze z próbami pokazania sprawców porażki i autorów zwycięstw, zawsze z zamiarem wyrokowania wyników kolejnych spotkań, z pomysłami na zwycięstwo.
Kibicowanie opcjom politycznym ma zdecydowanie większy zasięg społeczny niż kibicowanie sportowe. Pod presją głośnych i wszechobecnych mediów myślenie taktyczno-strategiczne schematyzuje się, zamyka się w kategoriach liczb, populacji elektoratów, procentu miejsc w ciałach wybieranych, słupków rankingów i prognoz. Gra cyframi, wykresami, rachunkami, sprawia, że umacnia się pozór racjonalizmu i naukowości tego myślenia. Dziś myślenie taktyczne i strategiczne zajmuje najlepsze godziny dnia milionowi polskich inteligentów. A może paru milionom nawet? Uczestnicy tego procederu starają się, aby myśleć skutecznie, aby opierać się na naukowo i rzetelnie zebranych danych, aby wnioskować racjonalnie, aby nie dopuścić do głosu ciemnej strony umysłu, tego siedliska uprzedzeń, złudzeń, marzeń, intuicji i przeczuć. Tym samym ustanawiają pewną antropologiczną podstawę nie tylko dla polityki, ale dla tożsamości wspólnoty. A może to właśnie jest powód do „rozpaczy humanistów” – o której pisał Miłosz? A może to jest „progresizm rozumiany najgłupiej” według złośliwej diagnozy Zanussiego?
Umacnia się przekonanie, że to, co racjonalne, to umacnia godność człowieka, to włącza go w nurt zwycięskiej cywilizacji Zachodu, zbliża do zawrotnych perspektyw przyszłości związanych z postępem globalizacji, z technologiami sztucznej inteligencji, bioniki, robotyzacji. I to jest przekonanie nie pozbawione słuszności. Czy jednak nie jest to mechanizm usuwający ze słownika dwa słowa, o które upominał się reżyser „Iluminacji” – te dwa słowa – duchowość i etyka?
Bez tych słów myśleniu brak balansu. Brak mu balansu, bo ignoruje istniejący w łonie wspólnoty, w oddechu tłumów i rojeniach jednostek świat emocji i podświadomych wizji, świat sądów sumienia i wątpliwości. Ignoruje wiarę maluczkich i wiarę mistyków. Nie chce wiedzieć o mitach. A mity stare jak świat i mity spreparowane przez manipulatorów to skuteczne instrumenty – służą do tego, aby opcje wyszarpywały nas sobie.
Ostatecznie okazało się i znów się okaże, że decyzje irracjonalne, kaprysy podsycane przez podświadomość, mogą mieć większą siłę przekonywania niż racjonalne decyzje uwzględniające dochód na głowę, szanse kariery, pewność emerytury.
Ani się obejrzymy, przelecą kolejne wybory i zawodnicy siądą w szatniach liczyć gole i kontuzje. I znowu u pokonanych i zwycięzców zabraknie odwagi i fantazji, aby spytać się – dlaczego potoczyło się tak właśnie. Jaka była nasza nadzieja, kim byliśmy idąc ku niej i kim teraz właściwie jesteśmy? Liczenie procentów jest łatwiejsze niż podstawowe pytania o tożsamość.
Pięknoduchowie mogą krzywić się na „odrażający świat polityki”. Jaki inny świat może być miejscem ucieczki i wytchnienia dla nas, dla tych milionów kropeczek, dla elektoratu? Jak wielu z nas spróbuje odważnie spojrzeć w lustro, a potem odejść w zielony cień lasu, uwierzyć ciszy, usłyszeć prawdę dnia w mowie ptaków? Wejdziemy w lato jak w rzekę zapomnienia.
A może dla pozostałych nie ma innego ukojenia i błogosławieństwa jak nowe seriale? Trzeba tylko dobrze się rozsiąść – twarzą do ekranu, plecami do lustra.
Duchowość, pojmowana w sensie religijnym, tak jak to by chcieli panowie reżyserzy i pisarze katoliccy (Zanussi i Wojciechowski) musi nieuchronnie wypaść ze słownika, jeśli ludzkość ma dokonać postępu (owej “progresji”), kroku naprzód, a nie trwać w miejscu okopana w murszejących z wolna, zapleśniałych kłamstwem ścianach religii tak jak by tego sobie życzyły ten i ów mamut z rozrzewnieniem wspominający to co ongiś bywało i ex catedra skazujący to co jest teraz na męki piekielne.
Zabawne, że Zanussi, reżyser kościelny, apeluje o etykę. Przecież w tej kwestii kościół już dawno przestał być autorytetem moralnym. Filmy takie jak Kler oraz dokument Sekielskiego obudziły znaczną część bezmyślnie rozmodlonego społeczeństwa, a tym, którzy nadal widzą w Kościele wyznacznik moralności, pokazały jaka jest prawda – przygnębiająca, bolesna i bardzo daleka od sacrum, owej duchowości o którą reżyser wzywa.
Dodam jeszcze, że autor felietonu zaklina rzeczywistość pisząc jakoby że współcześnie człowiek “nie chce wiedzieć o mitach”. Nic bardziej mylnego. Cały świat kocha mity, ludzie pod każdą szerokością geograficzną nieustannie żywią się starymi mitami, rekonstruują je, poddają recyclingowi, stwarzają nowe bazując na ich regułach.
Wojciechowski pisząc “A mity stare jak świat i mity spreparowane przez manipulatorów to skuteczne instrumenty – służą do tego, aby opcje wyszarpywały nas sobie.” wykazuje naiwość typową dla człowieka, który tak długo mieszka w świecie mitu, że bierze go za pewnik, rzeczywistość. A przecież mit chrześcijański, w którym funkcjonuje autor został spreparowany przez manipulatorów (zwanych “ojcami kościoła”) dokładnie na takiej samej zasadzie jak wszelkie inne mity wcześniejsze i późniejsze, włącznie z nam współczesnymi np. mitami superbohaterskimi.