Jerzy Stasiewicz – Pani Iza

0
656

            Po przyjeździe do Nysy, a był rok 1992, szukałem kontaktu ze środowiskiem literackim miasta, w którym zamierzałem mieszkać. Nie pamiętam, kto poinformował mnie, że w bibliotece miejskiej, w budynku nazywanym: „Stara Waga” co drugi czwartek miesiąca o godzinie osiemnastej odbywają się wieczory poetyckie. Poszedłem.

            W czytelni na parterze stoły ustawione były w podkowę, płonęły świece, za stołami siedziało towarzystwo tzw. literackie o twarzach zupełnie mi obcych. A z nazwiskami w publikacjach chyba nie zetknąłem się nigdy. Publicznością była młodzież nyskich szkół, przeważnie „Carolinum”. Usiadłem między młodymi, ciekawy wrażeń.

            Powitała wszystkich Maria Zimna z Kędzierzyna-Koźla, ówczesna przewodnicząca Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury województwa opolskiego z siedzibą w Nysie. I rozpoczęła się prezentacja nie zawsze poezji.

            Nazwisko Skałka-Langier nawet nie utkwiło w mojej świadomości jak i  liryki osadzone w Małopolsce Wschodniej  i rozmiar krzywdy jakiej doznali Polacy od sąsiadów Ukraińców. W tamtych latach o mordach dokonywanych przez OUN-UPA mówiło się niewiele. W szkole nauczyciel historii nigdy nie poruszył tego tematu. Czasem w kuźni ojca  ktoś , coś opowiadał, ale rzeczy tylko zasłyszane, bo w centralnej Polsce nie było repatriantów z Wołynia.

            Dopiero przy kolejnych spotkaniach poznałem Panią Izę bliżej. Dowiedziałem się, że urodzona w Skole, dawnym województwie stanisławowskim. W 1946 roku rodzina przenosi się do Wrocławia, a raczej przywieziona  zostaje w bydlęcych wagonach. Od 1961 roku mieszka w Nysie.
            Przypuszczam, że to ona zamieściła moje nazwisko w „Nowinach Nyskich” pojawił się młody poeta. Za jej prezesury w tomiku „Wieczory nyskie” zamieszczono trzy moje utwory. Dziwnym trafem książki dotarły do mnie, aż z Wołczyna od Lidii  Ireny Węglarz. Może dlatego, że głowę miałem zajętą remontem domu, który niedawno kupiliśmy, a nie czwartkami literackimi.

Odbierając Patrysię z przedszkola – ileż to już lat – często spotykałem Panią Izę pod warzywniakiem na Łąkowej . Mieszkała nieopodal przedszkola w domu syna, który na stałe przebywał w Niemczech. Powrócić planował na emeryturę i pod tym kątem  zakupił dom. Swoje mieszkanie na Celnej, a może była to jeszcze wtedy  Kostrzewy, wynajęła, a potem sprzedała. Choć bała się tej decyzji ze względu na synową. Odwiedzałem ją często, czytała mi swoje poezje. Pokazywała dwutomową powieść „Przekleństwo dwóch rzek” w maszynopisie, marząc o wydaniu. Jedną z kopii przekazała Kazimierzowi Kowalskiemu z Opola, znakomitemu prozaikowi i dziennikarzowi radiowemu. Ale odpowiedzi nie doczekała za życia. W jakimś artykule  pana Kazimierza czytałem, a może słyszałem na antenie Opolskiego Radia o tej powieści. Były to lata dziewięćdziesiąte. I cokolwiek wydać drukiem  było bardzo trudno.

            W domu Pani Izy panowała gościnność iście staropolska. A trunki , którymi mnie częstowała wyborne !?. Patryś zajadała słodycze, ja delektowałem się koniaczkiem – różne gatunki. Nierzadko nogi  miałem  miękkie. A na Orląt  Lwowskich pod górkę. Na strychu stały kartony pełne  rękopisów i listów. Zazdrościłem jej tak szerokiej korespondencji. Lata lecą i u mnie półki zapełniają się papierami. Cokolwiek znaleźć graniczy z cudem.

            W młodości posiadała motocykl służbowy i razu pewnego na trakcje leśnym zabrała młodzieńca z plecakiem na grzebiecie, głodnego jak wilk, który podchwalał się, że pisuje wiersze i nawet zaśpiewał coś swojego, akompaniując na gitarze. Połykał zachłannie poczęstunek zaserwowany przez piękną młodą pannę Izabellę. A godność jego była Edek Stachura.

            Przez kilkanaście lat prezesowała RSTK-owi tworząc w bibliotece niezapomniany klimat. Piszący byli przyjmowani z otwartym sercem bez względu na poziom literacki jaki reprezentowali. Przecież nie wszyscy muszą być Miłoszami, a prawa pisania nie wolno pozbawiać nikogo.
            O jej tomiku „Próba ognia” napisałem recenzję. Opublikowało ją „Prosto z regionu”. Czy jeszcze ktoś pamięta, że ukazywał się taki tygodnik w naszym mieście, a jego redakcja mieściła się na ulicy Szopena. Pani Iza była mi bardzo wdzięczna.

            Potem w mieszkaniu pani Fredzi Kukurowskiej – i o niej należałoby napisać oddzielne wspomnienie – zainicjowaliśmy działalność Nyskiego Koła Literackiego, przekształconego potem w legendarną już dziś Nyską Grupę Literacką o znaczącym dorobku wydawniczym, indywidualnym jak i grupowym. „Czas życia” to tom pierwszy biblioteki naszej grupy autorstwa pani Izy. Drugi: „Tęczowa Dolina” Janiny Muzyki Łopuch. Trzeci: „Klucz zagubionych drzwi” almanach prezentujący całą grupę 2001 roku.

            Na promocję „Asymetrii słowa” głuchołaskiego klubu wiózł nas małżonek  zdezelowaną Skodą 105, która pod ciężarem pięciu osób warczała niemiłosiernie, ale dzielnie parła do przodu na spotkanie żywego słowa. Pan Langier mówił z poetką nie  jest lekko. To dlaczego samochód ma mieć lekko. Prawda Pani Izo – zwracając się służbowo do żony.

            Czas biegnie nieubłaganie. Na spotkania przychodziła coraz rzadziej, wiedzieliśmy o jej kłopotach zdrowotnych. Odwiedzałem ją nadal, nadal żyła literaturą. Przygotowywała kolejny tomik poetycki. Pokazała mi medal Jakuba Wojciechowskiego jaki otrzymała za wybitne osiągnięcia pisarskie, przyznawany twórcom o robotniczym rodowodzie. Aż do spotkania na Alei Wojska Polskiego ?. Na mój  głęboki ukłon odpowiedziała, że wydaję jej się znajomy, ale nie wie skąd? Skąd się znamy  dopytywała .Widywałem ją potem w samochodzie. Pewnie mąż wiózł Panią Izę do lekarza. Albo jak szła chodnikiem koło „Cukrów Nyskich” powoli krok za krokiem, przystając i sapiąc. I dalej parę kroków. I znów postój na głębszy oddech. Cierpliwe  mieli na nią baczenie wnuczka, która często z Niemiec przyjeżdżała do Nysy, bądź mąż. I tak trwała ta jej choroba kilka lat.

            Na pogrzebie z Nyskiej Grupy Literackiej nie był nikt. Została pochowana gdzieś w zielonogórskim. W miejscu, o którym pisała, że motocykl uleciał w kosmos, a gwiazdy świecą jaśniej.

            Wydając kolejne almanachy zawsze staramy się drukować zamarłych.  Oni są nadal częścią naszej grupy. Może kiedyś młodzi nie zapomną o nas.

Jerzy Stasiewicz            
 2-3.12.2011 r.     

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko