Grzegorz Walczak – Z Wilna powiało poezją

0
392

 Bardzo mile wspominam niedawno (25 -30. 05. 2019 ) zakończony w Wilnie XXVI Międzynarodowy Festiwal Poezji „Maj nad Wilią”, którego pomysłodawcą, organizatorem, dyrektorem absolutnym, po prostu duszą Festiwalu, jest od ponad półwiecza Romuald Mieczkowski, poeta i animator kultury, uparty jak Litwin w swym pozytywnym działaniu, miłujący Rzeczpospolitą Poezję i jej twórców, Polak, któremu zależy na przerzucaniu mostów kulturowych między krajami połączonymi niegdyś unią . Żartuję sobie mówiąc, że dyrektor absolutny. Absolutnie wszechorganizator, ale nie dający zaproszonym gościom odczuć swej dyktatorskiej władzy.

            Festiwal był wielce intensywny i niejednoaspektowy. Oczywiście rzeczą główną była poezja. Codziennie w innym urokliwym miejscu prezentowaliśmy swoje dzieła poetyckie, poeci polscy nie tylko z Korony i Litwy, ale z różnych zakątków świata, różnych kontynentów, z Europy, Ameryki, Australii. Różniły nas motywy wierszy, ich stylistyka i typ poetyzowania, z przewagą wiersza frazowego (białego) – zbliżonego do artykulacji prozatorskiej – nad wierszem o formach klasycznych, tj. rymowanych, zrytmizowanych, o bardziej lub mniej regularnych zestrojach akcentowych i powtarzalnych ilościach sylab . Dla tego drugiego typu nie mniej od treści utworu istotna jest sama forma stroficznego wiersza. Łączyła nas natomiast idea zbliżenia się „do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”, do Mickiewicza, do Miłosza, do tej naszej tradycji wileńskiej. Nic więc dziwnego, że zamieszkaliśmy w hotelu „Pan Tadeusz”, spotkaliśmy się po Mszy św. u Franciszkanów, by dzielić się słowem poetycko-lirycznej refleksji. Drugi dzień rozpoczął się Przywitaniem z Adamem i sesją zdjęciową  przy Jego pomniku. Potem by Go zadziwić, może mniej siebie, raziliśmy chyba  z trzydziestu luf poetyckich w Muzeum Mickiewicza swoimi dziełami.  Następnego dnia  wynieśliśmy się z Wilna w równie znane, pełne pamiątek polskiej kultury podwileńskie okolice. Nawiedziliśmy Borejkowszczyznę, buszowaliśmy dość długo w Domu Syrokomli, po obiedzie w Jaszunach w Pałacu Balickich, w niespodziewanym deszczu dreptaliśmy po niewielkim obszarze Republiki Pawłowskiej – niemal najmniejszego „państwa” (autonomii) w państwie, by w końcu wylądować w Solecznikach. Dzień pełny wrażeń dopełnił nam Tadeusz Woźniak, który wraz ze swoim zespołem dał nam już koncert dnia poprzedniego. Tym razem było to wyjątkowo osobiste spotkanie z tym niezwykłym artystą. Wywiad z nim, inspirowany filmem „Pan Tadeusz” z 1928 r. w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego, do którego  po latach muzykę stworzył Pan Tadeusz…. Woźniak, w moim odczuciu przekształcił się w spotkanie z prawdziwym, choć metaforycznym Zegarmistrzem Światła.Przychodzi on do nas niespodzianie, i to nie tylko wtedy, by nas zabrać w nieskończoną podróż, ale się też uobecnia w chwili szczerości Mistrza, w artystycznym pobudzeniu, w kontakcie  z tym drugim współodczuwającym (w tym wypadku z publicznością), niosąc ze sobą cały bagaż czasu minionego, jego dramatu, miłości i nadziei. Nasza rozmowa  w Pałacu Wagnerów w Solecznikach nie ograniczała się do post-koncertowych interpretacji, dotykała filozofii życia i sztuki, dotykała metafizyki. Może pod jej wpływem pozwoliłem sobie na przeczytanie, po przerwie, już w trakcie naszych codziennych popisów literackich, mojego, jak się okazuje, jednego z ważniejszych dla mnie utworów poetyckich pt. „Dzieciństwo”, który niedawno odkopałem z zapomnienia, by złożyć go na jeden z wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich i dostać pierwszą nagrodę.    

Wiele momentów mojego spotkania z Wilnem, podobnie jak to opisywane, działo się jednocześnie – w aktualnym, linearnym planie obiektywnych wydarzeń i w wewnętrznym planie duchowym. W tym pierwszym kroczyłem z wycieczką  po Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego i konferencję w 440 – lecie jego założenia, a w 100 – lecie jego odrodzenia. Utrwaliła mi się też w pamięci nieco odmienna od pozostałych, impreza festiwalowa. Pod koniec naszego pobytu w gościnnym Wilnie, w trakcie degustacji potraw wileńskich w Polskiej Galerii Artystycznej „Znad Wilii”,  już w zupełnie luźnej atmosferze przeszliśmy do popisów poetycko-kabaretowych, często wokalnych, w czym wraz z poważnym z urzędu, dyrektorem Polskiego Instytutu Kultury, Pawłem Krupką wziąłem udział, wykonując autoironiczną piosenkę „Gdybym był Ładyszem” i wyraziste, pikantne, poetyckie „Roznamięty”, którymi kiedyś jako autor-wykonawca cieszyłem razem z nieodżałowanym Wojciechem Siemionem uszy publiczności. W ostatnim dniu Festiwalu  szczególnie ważne okazały się dla mnie, a myślę, że i dla innych uczestników „Maju nad Wilią”, rozmowy na tematy translatorskie w  Pałacu Ogińskich, gdzie miałem okazję wraz z całą naszą grupą spotkać się z Birutą Jonuskaite’, przewodniczącą Związku Pisarzy Litwy i z redaktorem Andriusem Konickisem – tłumaczami literatury polskiej.   

Czasem w dziwny sposób przewartościowuje się nasze myślenie czy też reakcje na coś, o czym niby wiedzieliśmy, niby było oczywiste. Genius loci, przypadkowo napotkani ludzie, może przypadkowa okoliczność, powodują wypełnienie w naszej wyobraźni brakującego ogniwa, i nagle przychodzi olśnienie, nagle coś zaczynamy rozumieć albo ożywa w nas coś, co było zapomniane, uśpione, niezauważone. Coś podobnego przytrafiło mi się w Wilnie. Kiedy po raz pierwszy w szkole zetknąłem się z  z „Kordianem”, „Nieboską komedią” „Panem Tadeuszem”, „Dziadami”, zwłaszcza ich trzecią częścią (drugą, będąc w dziesiątej klasie, jako reżyser i Guślarz wystawiłem w swoim mieszkaniu), byłem wtedy zapamiętałym romantykiem. Później „odromantycznił” mnie Gombrowicz, a pewnie i samo życie, nie takie proste i piękne, jak natchniony poemat. Kiedy staliśmy pod celą Konrada przy Klasztorze Bazylianów, mimo tego, że przechwyciły ją sępy skomercjalizowanego świata i już nie mogliśmy osobiście dotknąć od wewnątrz murów, co broniły wyjścia zamkniętym w nich Filomatom, coś mi się jednak otworzyło w głowie i wzbudziły się jakieś odległe tony z mej licealnej młodości, z czasów mej pierwszej, jakże niewinnej miłości. Poczułem jakbym zatoczył jakieś niewidoczne koło. Poznawałem Wilno i poznawałem siebie, trochę lepszego niż jestem, trochę zapomnianego. Ale znaczące były przede wszystkim spotkania z artystami, z pomnikami kultury, z tradycją polskości, z pejzażem, który znałem z literatury.
            Jednak tylko spotkanie z Matką Ostrobramską, na które od wielu lat czekałem, podobne do cichej spowiedzi w myślach, wyzwoliło we mnie jakiś tajny głos w zakamarku duszy, poruszyło strunę, na której zagrałem. Wiersz tak powstały nosi tytuł w „Ostrej Bramie”.


Grzegorz Walczak


                        W Ostrej Bramie

Skrzyżowałaś ręce, jakbyś swoje Dziecię
chciała w nich jeszcze poczuć i podtrzymać,
ale Twoje oczy na krzyżu rozpięte
widzą przyszłą mękę kochanego Syna.

Długo do Ciebie szedłem, Matko, w Ostrej Bramie,
by się pokłonić Twojemu obliczu
i Cię poprosić, byś zechciała na mnie
spojrzeć i mi darować. Nawet dla grzeszników

otwarte są tutaj pobożne pokoje
i ścieżki, po których chadza Syn Twój dobrotliwy.
Może mu przypomnisz strofy Adamowe
i Psalmy Miłosza, by kraj nasz zwaśniony ożywić.

Niechby moja modlitwa, choć ja nie ze sławy,
popłynęła ku Tobie jakimś nurtem skromnym,
by to moje serce niby ptak struchlały
znów się odrodziło, bym był mniej bezbronny.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko