STANISŁAW GRABOWSKI – PISARZ ZNAD KAMIENNEJ. Wspomnienie o Janie Koprowskim

3
1111

            Ks. Jan Twardowski, któremu poświęciłem książkę, mówił mi, że żadne spotkanie z drugim człowiekiem nie jest przypadkiem. Spieszę zatem donieść, iż wpierw przeczytałem intrygujący wywiad z Szymonem Koprowskim (na pisarze.pl). Bodaj po tygodniu nieoczekiwana z nim znajomość przy okazji XXXII Walnego Zjazdu ZLP. Pomyśleć, że w te upały pisarz fatygował się do stolicy z Wrocławia, kiedy i tak wszystko było przesądzone. Później czekała mnie lektura fragmentów jego powieści Dybuk z ulicy Piotrowskiej (znowu na pisarze.pl), po której nabrałem wielkiej ochoty, by przeczytać ją całą. I wreszcie przyszła refleksja, iż w listopadzie br. minie piętnaście lat od śmierci Jego Ojca, Jana Koprowskiego, prozaika, poety, tłumacza, publicysty, krytyka literackiego, wybitnego działacza, jak to się ładnie pisze „na kulturalnej niwie”. Pora na wspomnienie. 
            Jana Koprowskiego poznałem w 1983 roku. Wdrapawszy się bodaj na pierwsze piętro gmachu przy ulicy Koszykowej w Warszawie. Mieściła się tam redakcja tygodnika „Literatura”. Był wówczas zastępcą redaktora naczelnego tego pisma. Nie był chyba akurat zbyt zaabsorbowany pracą redakcyjną, gdyż poświęcił mi sporo czasu, poczęstował także kawą.
            Odwiedziłem go dość niespodziewanie z książką jego autorstwa pod pachą, dokładniej z pierwszym wydaniem Opowieści o moim ojcu z 1950 roku. Z prośbą o dedykację dla jej właściciela dr. Marka Lamparskiego. Gdyż ta powieść jest jednocześnie opowieścią o doktorze nauk medycznych Stanisławie Lamparskim, dziadku mojego szwagra, właśnie dr. Marka Lamparskiego.
            Pisarz,dowiedziawszy się z czym przychodzę, rozgadał się, wspominając m.in. swoją pracę nad tą powieścią. Szkoda, że nie zanotowałem wówczas jego słów. Zapamiętałem jedynie, że powstała w Piekarach Śląskich, i że napisał ją na konkurs tygodnika „Trybuna Wolności”, na którym otrzymała wyróżnienie.
            Recenzent pisał o niej przed laty, iż jest to:
           
            Nie upiększony żywot mieszkańca dworskich czworaków, człowieka oddanego rodzinie i pracy, uczciwego w każdym czynie, chłonnego i wrażliwego, nabiera znamion wielkiego uogólnienia losów polskiej wsi wyzwalającej się z wiekowej dominacji dworu.

 
            Jednakże, jak napisałem wyżej, jest to książka dwubiegunowa, gdyż dużo miejsca poświęcono w niej postaci dr. Lamparskiego, lekarza i społecznika, byłego majora wojsk rosyjskich, także żołnierza wojny 1920 roku, który ożenił się z jedną z najbardziej posażnych dziewczyn w ówczesnej Kielecczyźnie, z córką dziedzica Nowosielskiego.
            Powstała dzięki rozmowom pisarza z jego ojcem, Janem Feliksem, który był m.in., jak to się dawniej mawiało, kuczerem u doktora, stąd raz po raz mamy w niej wynurzenia w rodzaju:
           
            A żona, widzi Jaś, podobała mi się. Była ładna i zgrabna jak łania. Dziś się trochę roztyła, ale urody w niej jeszcze pod dostatkiem. Sam Jaś zresztą widzi. Ale to jeszcze nic. Żeby Jaś widział, jak ona grała na fortepianie. Jak ona grała! Ja mam, widzi Jaś, usposobienie romantyczne. Gdybym nie został lekarzem, to byłbym na pewno poetą. Takim, co to wiersze pisze.
           
            Doktor Stanisław Lamparski, podobnie jak jego bliscy, został opisany życzliwie, nie szczędzi mu autor pochwał, choć nie ukrywa też wad. Absolwent petersburskiej uczelni ze złotym medalem, lekarz z Wierzbnika, gdzie mieszkał, znany był z tego, że biedotę na ogół leczył za darmo. Często za swoje pieniądze kupował aplikowane im leki i jeździł sprawdzać czy chory je bierze. Stąd Jan Feliks miał dużo pracy, nie znając dnia ani godziny, kiedy trzeba będzie wybrać się w drogę. Bryczka i para mocnych koni była niezbędna przed wojną praktykującemu lekarzowi. Na szczęście Jan Feliks,fornalskie dziecko, lubił konie i zajmował się nimi z upodobaniem. Chwalił też sobie swego pracodawcę, gdyż ten szanował jego pracę, płacił mu regularnie, doceniał też inne jego potrzeby. Kilka lat przed wojną doktor dojeżdżał do chorych własnym samochodem, polskim Fiatem 508, zarekwirowanym na potrzeby wojska w 1939 roku.
            Dr. Stanisława Lamparskiego tak ocenił, w klasowym stylu, niejaki Żelaśkiewicz, socjalista:

            To najpopularniejszy człowiek w mieście. Poczciwy reformator, którego nie cierpią burżuje,ale i nie mają zeń pożytku robotnicy.

            Oto inny fragment monologu dr. Lamparskiego zapamiętany przez Jana Feliksa:
           
            Jaś sobie pewnie kombinuje: wymyśla Nowosielskiemu, a wziął sobie jego córkę za żonę. No cóż – wziąłem. To prawda. Bo widzi Jaś, ja jestem parszywy inteligent. A inteligent to często dobrze pomyśli, ale zawsze źle zrobi.

            A warto dodać, że Koprowski urodził się w Pokrzywnicy, w czworakach przynależących właśnie do majątku Nowosielskiego i po latach zwolniony ze służby przez dziedzica, dzięki życzliwości Żyda Mendla, znalazł pracę u… jego zięcia.
            Ojciec pisarza był bystrym obserwatorem, miał też dobrą pamięć. Widział dużo z wysokości bryczki. Jednak od czasu do czasu jego syn, autor, myli się,choć nie wiadomo czy nie celowo? Napisał tak: „Żona doktora, Helena, była wysoka i nie zrobiła na Janie Feliksie tak dobrego wrażenia jak on. Mieli troje dzieci: Adasia i Jurka, i dziewczynkę Ewę”. Otóż żona doktora miała na imię… Małgorzata. Z kolei Ewa tak naprawdę nosiła imię… Helena. Syn Jerzy to przyszły inżynier rolnictwa i ojciec Marka. A dlaczego inżynier rolnictwa? Miał przejąć majątek Nowosielskiego w Pokrzywnicy i 70 ha ziemi przekazane doktorowi w posagu. Niestety, przyszła wojna, a po niej reforma rolna PKWN-u, która majątek rozparcelowała pomiędzy tamtejszych fornali. Obdzieliła chłopów bezrolnych i małorolnych nawet owymi siedemdziesięcioma hektarami, do których miało prawo trzech spadkobierców, a więc nie podlegał on dekretowi o reformie rolnej z października 1944 roku, w którym jako maksymalną granicę wielkości indywidualnego gospodarstwa przyjęto 50 ha użytków rolnych.
            Napisałem, że Jan Feliks widział dużo,ale nie przekazał synowi informacji np. w jakim domu mieszkał doktor, jak wyglądał jego gabinet lekarski, jaką miał bibliotekę (miał wspaniałą!). A mieszkał przy głównej ulicy w Wierzbniku, ulicy Józefa Piłsudskiego. Ważniejszy dla niego był monolog kucharki, która np. tak wyrzekała:

            Po co ja siedzę, kiedy pani ręce drżą, gdy daje na sprawunki. Mam widać z powietrza brać to wszystko czy jak? A pan zjeść lubi i nie zadowoli się byle czem.

            Czy aby na pewno? Bliscy babunię Małgorzatę dobrze wspominają.
            Doktor Stanisław Lamparski zmarł niespodziewanie w Warszawie, na zawał, w 1938 roku, mając zaledwie 54 lata.Zostały po nim zdjęcia, różne dokumenty, jego portret olejny znanego portrecisty Józefa Karczewskiego, książki medyczne, m.in. w języku niemieckim oraz biblioteka z takimi rarytasami jak Encyklopedia Powszechna Orgelbranda; doktor Lamparski był stałym subskrybentem wielu książkowych serii.
            Jego żona umarła w czasie wojny, bodaj w 1941 roku.
            Mieszkańcy Ziemi Kieleckiej, gdy pochylą się nad Opowieścią o moim ojcu (wyszło jej kilka wydań), znajdą w niej także bliskie im miejscowości, takie jak: Pokrzywnica, Wzdół, Świętomarz, Pawłowo, Rzepin, Kunów, Bodzentyn,
Wymysłów, Nieborowice…
            Inne nazwy miejscowe trafiły do poezji Koprowskiego, jak choćby w tym wierszu zadedykowanym Jarosławowi Iwaszkiewiczowi:

                        Strony, któreś ukochał, to są moje strony.
                        Po śladach twoich błądzę, choć nikt o tym nie wie,
                        Kleryków Żeromskiego, iłżeckie jesiony,
                        Karczma pod Sandomierzem, kościół w Skaryszewie […]
                        To nad rzeczką Łubrzanką i niecierpliwą Kamienną
                        łowiliśmy kiełbiki. Jakże te czasy daleko,
                        gdy wzdłuż doliny Wilkowskiej, drogą od lat niezmienną
                        wracaliśmy do domu: białych wśród topól Ciekot […]

            Po latach autor napisał także Opowieść o mojej matce (1998), ale chyba cieszyła się mniejszym powodzeniem, choć z pewnością dopełnia portretu rodziny Koprowskich. Sam pisarz tak mówił o niej w wywiadzie: „Myślę, że Opowieść o mojej matce jest ważnym uzupełnieniem opisu życia od strony bardziej intymnej”. Przy okazji wyjaśniał, że:
           
            Nie wszystkie fakty i wydarzenia w „Opowieści o moim ojcu” wydarzyły się bohaterowi. Przypisałem mu sytuacje, które wydarzyły się komu innemu, ale w jego robotniczym środowisku. I w tym sensie jest to zgodne z historyczną rzeczywistością.

            Jednak wątek z doktorem Lamparskim jest autentyczny, na co do dziś nie brakuje i świadectw, i świadków.
            Dodajmy, że Lamparski był nie tylko pracodawcą Jana Feliksa, ale i osobiście uczył go czytać i pisać, tępił jego niezdarną gwarę, czyli uczył poprawnego wyrażania się.
            Twórczość Koprowskiego znałem przede wszystkim z lektury „Życia Warszawy”, którego byłem stałym czytelnikiem w latach 70. ubiegłego wieku. Regularnie w tej popularnej gazecie publikował opowiadania. Na jej łamach można było bez trudu spotkać największych, np. Jarosława Iwaszkiewicza (Gawędy o książkach). Na łamach dodatku „Życie i Nowoczesność” wyróźniał się pomysłami i aktywnością Stefan Bratkowski. Ech, długo by o tym…
            Pisarz, jak sam wspominał, urodził się w 1918 roku:

            […] W Pokrzywnicy, a dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Starachowicach, gdzie ojciec pracował jako giser na wielkim piecu, a matka zajmowała się domem, bo było ich aż siedmioro.
           
            Bliskie mu strony przypominał wielokrotnie w swej twórczości, gdyż:
           
            Pochodzę z Kielecczyzny, a to jest ważne, skąd pisarz pochodzi.Te pierwsze lata odciskają na psychice człowieka piętno trwałe, bo kształtują charakter, usposobienie i światopogląd. Ważne więc jest, w jakim miejscu się pisarz urodził, nad jaką  r z e k ą  (podkr. St.G.) przeszumiało mu dzieciństwo i młodość, w jakim lesie zbierał kwiaty i grzyby, wśród jakich ludzi się wychowywał.
           
            Rzeką  dzieciństwa Koprowskiego była Kamienna przepływająca przecież przez Starachowice, ale nie tylko tam pisarz się z nią stykał. Każdy, kto czytał jego kryminał pt. Dom na wzgórzu (1968), być może zapamiętał fragment, w którym bohater wraca do dzieciństwa, do czasów kiedy:
           
            Każdą wolną chwilę spędzałem wraz z innymi dziećmi nad brzegami Kamiennej. Lepiliśmy babki z piasku i oblewaliśmy je wodą, żeby się lepiej trzymały. Chłopcy budowali tamy lub łowili kiełbiki. Czasami wyplatali z sitowia lejek (nie wiem czemu nazywali go „kurbonikiem”), mocowali na kijku i urządzenie to służyło im do łapania raków.

            W jego tomie wierszy Pejzaże polskie (1951) czytamy:
                        Nad Kamienną krzywe sosny, piaski liche,
                        nad Kamienną łąki wonne, brzegi ciche.
                        Nad tą rzeką niepozorną, nad tym brodem
                        zostawiłem lata moje, lata młode:
                        w jakimś mieście, w jakiejś wiosce, w jakimś siole,
                        na przydrożu, na pastwisku, w ciasnej szkole,
                        gdzie kurzawą liści latem i gdzie śniegi
                        otulały zimą rzeki naszej brzegi.
                        Gdym po latach, wielu latach, szedł tamtędy,
                        zobaczyłem domów naszych długie rzędy,
                        plac do zabaw, sad i jasną salę szkolną
                        nad Kamienną, nad tą rzeką niepozorną.

            Z kolei w opowiadaniu Odwiedziny znajdujemy taki fragment:

            Cały tydzień zbieraliśmy (tj. narrator z przyjacielem – St.G.) pieniądze, a w niedzielę, z zakupionymi za nie pismami literackimi pod pachą, szliśmy nad Kamienną i z dala od ludzi czytaliśmy sobie na głos artykuły, opowiadania i wiersze i marzyliśmy o tym, że w przyszłości każdy z nas zostanie wielkim człowiekiem.

            Pisarz i ojciec trzech synów (Szymon, ur. 1950, najwyraźniej artystyczny talent odziedziczył po Nim) zmarł w 2004 roku. Szkoda, że znalazł się jakby w literackim czyśćcu. W biblitece Domu Literatury powiedziano mi, że do jego teczki z wycinkami prasowymi „od lat nikt nie zaglądał”, nikt też nie wypożycza książek jego autorstwa, nie próbuje przeczytać jakby na nowo. A warto poznać jego twórczość związaną nie tylko z kieleckim regionem. Warto też na koniec dodać, że był znanym i cenionym tłumaczem z obszaru języka niemieckiego. To jemu zawdzięczamy np. przekład Mojego życia (2000) MarcelaReicha-Ranickiego, zwanego „papieżem niemieckiej krytyki”, osoby wielce kontrowersyjnej, ale odchodzimy od tematu.
            Podczas pamiętnego spotkania w redakcji „Literatury” Jan Koprowski, odprowadzając mnie do drzwi, powiedział,czego nie zapomnę:
            – Stanisław Grabowski, to dobre imię i nazwisko dla pisarza. Pisze pan?
            – Próbuję – odpowiedziałem.
            – To śmiało, niech pan pisze, po swojemu. Na nikogo się nie ogląda…
            Zdaje mi się, że posłuchałem rady starego pisarza z bliskiej mi Ziemi Kieleckiej, ziemi Stefana Żeromskiego.

Małgorzata i Stanisław Lamparscy w dniu ślubu.  
 Zdjęcie z archiwum rodzinnego dr. Marka Lamparskiego.
Małgorzata i Stanisław Lamparscy w dniu ślubu. Zdjęcie z archiwum rodzinnego dr. Marka Lamparskiego.
Reklama

3 KOMENTARZE

  1. Panie Stanisławie, to bardzo ekscytujące i zarazem wzruszające spotkać niespodziewanie w środku dnia osobę bardzo bliską, której nie ma już między nami od lat. Stało się tak dzięki Pańskiemu tekstowi wspomnieniowemu o moim zmarłym przed piętnastu laty Ojcu. Dziękuję za krótką wycieczkę w przeszłość. Pozdrawiam – Szymon Koprowski.

  2. Drogi Stasiu. Piękny tekst i bardzo potrzebny. Zauważam też, że warto poświęcić czas na lekturę prozy Szymona Koprowskiego. To bardzo utalentowany pisarz. Służę Ci książką “Balkon na krańcu świata”. “Dybuk…” jest znakomity, ale bez przeczytania “Balkonu…” nie wolno podjąć analizy pisarstwa Szymona. “Uszy Van Gogha” też inspirują… W każdym razie to smutne, że Szymon nie ma właściwej prasy, krytyki i koła zamachowego promocji. To obecnie jeden z najlepszych prozaików w Polsce, którego książki wchłania się w oka mgnieniu. Zaraziłem kilku czytelników podziwem i fascynacją. Było to naturalne i świeże, gdyż byli to ludzi spoza środowiska. Zgodnie ocenili, że jeszcze czegoś takiego nie czytali. Choć chodziło właśnie o “Balkon…”. Idealna powieść o Polsce, o Polsce współczesnej, ba, skondensowana Jej diagnoza… Myślę, że Szymon dorównuje prozie Myśliwskiego, tą różnicą, że lepiej utrzymuje napięcie, łatwiej przychodzi mu kreowanie szybszej akcji, dynamicznej narracji, tak niezbędnej w dzisiejszym świecie. Przy tym zachowuje ciężar gatunkowy opisu rzeczywistości, jaskrawości zdarzeń, kumulacji opisu emocji i polskiej duszy. Książki Szymona zadają tak wiele pytań, pomiędzy wierszami tekstu, że myśli się o nich jeszcze długo. A w zasadzie one wciskają się w świadomość na zawsze. Nie ukrywam, że Szymon jest takim człowiekiem, że ciężko Go nie polubić, ale oceniam twórczość z wymagającym dystansem do znajomości …

  3. Pan Jan przyjeżdżał z Warszawy do Kielc. Poznałem Go dzięki Staszkowi Nyczajowi. Pan Jan chyba mnie polubił, raz zdarzyło się, że przyjął zaproszenie do naszego mieszkania na kieleckim Bocianku. Długo wtedy rozprawialiśmy o literaturze i życiu. A później, gdy zacząłem wydawać pierwsze książki, Pan Jan pozytywnie recenzował je w “Nowych Książkach”. Zawsze będzie w mojej wdzięcznej pamięci!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko