Kosmaty faun za nimfą biegnie jasnoudą,
Z daleka już w jej ciało wgryza się oczyma,
Rży, parska, oddech chwyta, szorską pierś wydyma,
Korzeni gardząc splotem i kamienną grudą.
A ona, drwiąc serdecznie z czarnego olbrzyma,
Jak błędny skacze ognik, postaci ułudą
To błyśnie, to przygaśnie; włosów przędzę rudą
To w mże rozwiera skrzyste, to w uwięzi trzyma.
Nareszcie faun ją dopadł: ręka twarda, duża,
Kowana w złotej miedzi, powala na zielska
Dziewczynę uśmiechniętą jak majowa róża.
Czcigodna tajemnica w wszechświecie się czyni —
A nad nią czuwa w słońcu szczyt greckiej świątyni
I morza błękitnego głębia przyjacielska…