Piotr Wojciechowski – NIE MA TAKIEJ NAUKI

0
983

     Z kampanią wyborczą jest jak z suszą. Można ją przeczekać, ale straty są. Przeczekuje się najlepiej szukając jakiegoś  odległego od rzeczywistości zajęcia. W moim przypadku były to nauki społeczne,  a w szczególności ta nauka społeczna, której nie ma i nie będzie – mitotronika. Pomyślałem, że dla ochłodzenia umysłów i przetarcia oczu przyda się popracować nad jeszcze jedną definicją mitu. Oto ona – mit jest to komunikat dotyczący spraw ogólnych, skierowany bardziej do społeczności niż do osób. Taki komunikat zawiera treści symboliczne, ma silne działanie emocjonalne, nie może być poddany falsyfikacji, za to z łatwością poddaje się transformacjom i transpozycjom, zmienia sposób i medium ekspresji.

   W okresie strajku nauczycieli wisiał w nad wszystkimi mit dobrej polskiej szkoły. Taka szkoła musiałaby być tak dobra, jak najlepsze szkoły, jakie pamiętali nasi rodzice. Musiałaby mieć w swoim sercu mit o mistrzu i uczniu, a więc nie tylko postać godnej szacunku nauczycielki, czy godnego szacunku nauczyciela, ale także społeczne poważanie, jakim tacy nauczyciele byliby obdarzani. Taka szkoła musiałaby być nowoczesna w sensie nowych technologii medialno-elektronicznych i metod, ale musiałaby też być przekazicielką  wartości i wątków polskiej narodowej kultury. Musiałaby dbać o edukację na miarę epoki, a także wychowanie na miarę najpiękniejszych idei humanizmu – wychowanie etyczne i estetyczne. Stawiam sobie pytanie czy takie określenie mitu dobrej polskiej szkoły  potwierdza uwagę Rolanada Batrhesa  o tym, że: Funkcją mitu jest usunięcie rzeczywistości, jest on, dosłownie, nieustannym upływem, krwotokiem, lub jeśli kto woli, wyparowywaniem, krótko mówiąc – wyczuwalną nieobecnością. Powszechna jest tęsknota za dobrą polską szkołą, tak mocna, jakbyśmy rzeczywiści stanęli już wobec „wyczuwalnej nieobecności”. A jednocześnie nie mam dowodu, że dobra polska szkoła nie istnieje – przypomniano nam ileż to jest szkół w Polsce.

Jednocześnie nasza praktyka społeczna zaprzecza innej tezie Barthesa – mit jest słowem odpolitycznionym. Mity kulturowe, które są odwieczne, lub bardzo stare, mity, które wyrosły spontanicznie – rzeczywiście wysoko ponad politykę wyrastają. Wyrastają nawet te, które z polityki biorą początek – jak mit napoleoński, mit Westerplatte czy mit Jałty. Z drugiej strony są mity cywilizacyjne, o których Ernst Cassirer napisał trafnie – że są produkowane jak amunicja do armat. To ich użycia dotyczy w znacznej mierze nieistniejąca nauka – mitotronika,  Ona uczy nas, że ogromna część masowej manipulacji – już to rynkowej – już to politycznej, odbywa się przez użycie narzędzi mitu do sterowania świadomością i działaniem. Dodam tutaj uwagę porządkującą – określenie „manipulacja” stosuje się potocznie mówiąc o działaniach podejmowanych w złej wierze i ukrywających prawdziwe intencje. A działania mitotroniczne mogą być podejmowane „bona fide”,  także z perspektywą „dobra wspólnego”. 

   Na temat mitotroniki pisuję już od lat, ale raczej rzadko – pierwszy raz odezwałem się obszerniej nieco w materiałach sympozjum Polskiego Towarzystwa Informatycznego, w Mrągowie w roku 2003. Tamże wygłosiłem tekst  Mitotronika – klucz do europejskiej świadomości Polaków.  Z tekstu można się dowiedzieć, jak wtedy próbowałem udowodnić, że mitoronika może jednak zaistnieć: Mity, jako „mocne emocjonalnie komunikaty”, zawierające wzorce postępowania, stereotypy ocen i wzorce motywacji, są sprawnymi narzędziami świadomych oddziaływań społecznego sterowania, które nazwać można „działaniami mitotronicznymi”. Minęło sporo lat, zanim ponownie ośmieliłem się publicznie mówić o nauce, której być nie może. Na sympozjum „Kultura duchowa w języku i tekście” zorganizowanym w marcu 2015 roku przez uniwersytet w Olsztynie, wystąpiłem z  komunikatem „Pisarz jako pracownik laboratorium mitów” – tam już podałem w wątpliwość możliwość istnienia mitotroniki i przeniosłem ją na planetę trybu warunkowego: Ponieważ potęgi tego świata – władza rynku, władza kapitału i władza władzy posługują się na co  dzień manipulacją mitotroniczną, jakakolwiek rozmowa o mitotronice nie jest w ich interesie. Gdyby jednak mogła istnieć mitotronika, byłaby to nauka o tym, jak można się posługiwać mitami, mitologiami, aby manipulować ludźmi i tłumami ludzi.

    Dwa lata temu ukazała się trzecia praca zbiorowa zawierająca okruchy wiedzy mitotronicznej – „Laboratorium reportażu; metoda, praktyka, wizja,” Można w niej znaleźć mój tekst „Szkoła – wspólnota – wyspa etosu”. W nim przyznaję się do uprawiania  mitotroniki : W praktyce dydaktycznej używam tej dziwnej – jak z książek Stanisława Lema – nazwy, próbując pokazać, że uprawianie mitotroniki byłoby pożyteczne. Mitotronika to moje własne określenie dotyczące świadomego i celowego działania w domenie mitów. Określenie przez wielu akceptowane jako skrót myślowy.

W tym samym eseju inspirowanym moim udziałem w pracach „Laboratorium reportażu” przypomniałem o relacjach pomiędzy warstwą inteligencką a mitosferą. Znów zacytuję: Postawy inteligenckie to także aktywność w sferze mitów kulturowych i cywilizacyjnych. Demitologizuje się rzeczywistość w imię wolności, prawdy, racjonalizmu. Mitologizuje się zaś w imię prawdy wyższego rzędu – aby porządkować, włączać w tradycję, wychowywać przez emocje. Ale też mitologizuje się  rzeczywistość, aby rządzić, manipulować ludźmi dla własnej korzyści, wzmacniać osobiste lub środowiskowe autorytety.

 I w uzupełnieniu cytat z tegoż eseju: Gdy piszę o „postawach inteligenckich” mam na myśli nie tylko kierowanie się kategoriami służby społecznej i patriotycznej, mam na myśli nie tylko gotowość do przyjmowania odpowiedzialności za siebie i swoją wspólnotę. Postawy inteligenckie to łączenie wiedzy z systemami wartości, przywiązanie do symboli, podjęcie się gospodarowania uniwersum symbolicznym, wrażliwość na krzywdę i dolę odrzuconych.

Dziś dodałbym do tego wyliczenia dążenie do tego, aby zachować w myśleniu i życiu równowagę pomiędzy postawą twórczą a krytyczną.

 Poza sobą mamy pierwsze dni matur i pierwszą fazę strajku nauczycieli. Dla setek tysięcy pań nauczycielek i panów nauczycieli było – i jest! – to strajkowanie trudną przygodą egzystencjalną. Dla wszystkich, którzy mieszczą się w definicjach „postaw inteligenckich” była to ważna – aż do rdzenia sumień – przygoda duchowa. Nagle dowiadywaliśmy się z mediów o setkach szkół w metropoliach i we wsiach, w miasteczkach Kociewia czy Beskidu Niskiego, w Słupcy, w Limanowej, Tyrawie Wołoskiej i Złoczowie. Zobaczyliśmy tysiące nauczycielskich twarzy, a nie patrzyliśmy z taką uwagą na nauczycielskie twarze  od sztubackich czasów. Dowiedziałem się z mediów, co słychać w liceum, które dało mi maturę – w gimnazjum im, Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie, na ulicy Ogrodowej. Szkolne wspomnienia, myśli, rozmowy, wątpliwości i zmartwienia były z nami w czas Świąt Zmartwychwstania.

     Mówiłem już – bodajże podczas biesiady kwietniowej – o szkodach, jakie poniosły wszystkie strony konfliktu przez to, że nie zrozumiano roli szkoły jako medium komunikacji nie mniej ważnego niż prasa, telewizja, ambona czy Internet. Strajk się nie skończył – trzeba więc nam śledzić, co się będzie działo w sferze publicznej z mitem „dobrej polskiej szkoły” – jak będzie przebudowywany, kto i jak zechce go użyć. Ten mit – jak wszystkie mity –  jest poza prawdą i fałszem. Edgar Morin utrzymywał, że mit jest także poza dobrem i złem. Z mojego doświadczenia życiowego wynika, że Edgar Morin nie miał racji. Mit, ta narracja o osobliwych własnościach, sam w sobie może być czysty jak kryształ , niczyj, jak chmura. Ale gdy wchodzi w sferę działań mitotronicznych, użyty jest świadomie w złej lub dobrej wierze, czasem dla dobra wspólnego, czasem w imię jakiegoś zwycięstwa, pomimo ludzkiej krzywdy.  

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko