Krystyna Konecka – W ARTYSTYCZNYM KRĘGU NALEPIŃSKICH

2
1049
Tadeusz Nalepiński - Paryż, 1910

      
    „Gaśnienie” i „Ave Patria!”. „Książę niewolny”, i „Chrzest: fantazya polska”, „Kazia” i „Śpiewnik rozdarty”. Wiersze i poematy, dramat, nowele, powieść. Kto pamięta dzisiaj te utwory? Kto kojarzy nazwisko ich autora – Tadeusza Nalepińskiego, poety i dramaturga, działacza niepodległościowego i podróżnika, którego talent zabłysnął w okresie Młodej Polski? Pytam kolegów – poetów.
– Nie, nie słyszałem… Na studiach może była jakaś wzmianka.
– Coś kiedyś kojarzyło mi się z Aleksandrem Błokiem…
– Niestety, niewiele wiem i wstydzę się…

     Sama niewiele wiedziałam, tyle co nic. Od ponad trzydziestu lat wiem trochę więcej. Tadeusz Nalepiński nie miał szczęścia do sławy. Jego niedokończony poemat „Ave Patria!”, napisany na obczyźnie (w Szwajcarii) został wydany dwie dekady po śmierci autora, na krótko przed wojną w 1939 roku, a w jej trakcie niemal cały nakład spłonął. Poznałam ten fakt z najlepszego źródła – od najmłodszej siostry poety, dziennikarki Hanny Pieczarkowskiej, kiedy zaprosiła mnie do swojego domu w Warszawie, z powodu zgoła innego. Wędrując tam, nie miałam pojęcia o rodzinnych koneksjach starszej pani i o tym, że to początek wieloletniej naszej przyjaźni…

     Czego mogłam dowiedzieć się o twórczości Tadeusza Nalepińskiego ze zbioru literackich refleksji Jarosława Iwaszkiewicza, który tytułowy „Petersburg” (PIW-owskie wyd. II z 1977 r.) odwiedził po raz pierwszy pod koniec ósmej dekady życia? Pośród portretów ludzi pióra, o których swoją wiedzę autor konfrontował nad Newą z realiami ich dawno zgasłej egzystencji, znalazł się „Błok” – o urodzonym w Petersburgu poecie z kręgu rosyjskich symbolistów Aleksandrze Błoku, twórcy m.in. poematów „Odwet” i „Dwunastu”.

     Dla mnie Błok to autor m.in. „Hamleta”, mrocznego erotyku (powstałego wiele lat po młodzieńczych rolach autora i jego ukochanej, Lubow Mendelejewej w amatorskim przedstawieniu szekspirowskim). Wiktor Woroszylski tym właśnie wierszem zilustrował lirykę miłosną Błoka w swoim „Albumie poezji miłosnej”, wydanym w 1965 roku i wciąż czytanym w moim domu. Czasem tak bywa: jeden drobny wiersz pozostanie zachętą do poznania postaci autora (dlatego zatrzymał mnie Iwaszkiewiczowski „Błok”), może też tkwić jak cierń w świadomości, by po latach rozwinąć się w literacką pasję (w rodzaju twórczej przygody z Szekspirem) …

     „Chyba jednak Błok był przygotowany na odbiór Warszawy i Polski? – zastanawia się w swojej książce Iwaszkiewicz. – Do jego petersburskich przyjaciół należał Tadeusz Nalepiński”. I dalej, komentując postawy zrusyfikowanych Polaków w osobach ojczyma Aleksandra Błoka, i brata tegoż ojczyma, ożenionego z ciotką poety, Iwaszkiewicz pisze: „Oczywiście co innego byli koledzy Polacy. Świat Tadeusza Nalepińskiego był zupełnie innym światem, był to rewolucjonista, patriota, odczuwający gorąco 1905 rok…”. I tyle. Szczęśliwie, już trzy lata po nabyciu z lektury książki owej wiedzy, mogłam ją skonfrontować i poszerzyć, a nieco później – znacznie wzbogacić za sprawą wspomnień Hanny Pieczarkowskiej, opublikowanych na łamach „Twórczości” w listopadzie 1988 roku.

     Jest początek lipca 1980. Na adres macierzystej, białostockiej redakcji miesięcznika reportażu „Kontrasty” dostaję odręczny list z profesjonalną oceną ostatniego wydania oraz opublikowanego właśnie literackiego portretu Barbary Wachowicz. „Bardzo cieszę się zawsze odkrywając dobre pióro w młodszym pokoleniu – ja, stara dziennikarka już nieczynna, ale żywo śledząca ruch literacki” – pisze ze stolicy pani Hanna Pieczarkowska, podając adres i numer telefonu. Odpisuję. W odpowiedzi – miły list w maszynopisie, wyrażający zachętę spotkania. Korespondencja nasza rozwija się. Czwarty list, już z 9 września 1980, to pocztówka z reprodukcją obrazu Ronoira, gęsto zapełniona, z dopiskami na wszystkich marginesach, zatem z ufnością, że adresatka postara się rozczytać treść. Przede wszystkim – z konkretnym zaproszeniem na spotkanie: „…bardzo chciałabym się z Panią zobaczyć (…) będę w Oborach, ponieważ zdecydowałam się po 12 latach na remont u siebie (…) A może ktoś Panią do Obór podwiezie. Tylko 20 km, za Jeziorną”. W dopisku „do góry nogami”: „i tylko wykończenie oraz rozmieszczenie rzeczy i obrazów zostanie”.
     O, matko! Taki zaszczyt. Zwierzam się telefonicznie Barbarze Wachowicz, która zachęca do tej wizyty, „bo to przecież przyjaciółka i współpracownica samego Melchiora Wańkowicza, zajrzyj do książki Oleńki Ziółkowskiej „Blisko Wańkowicza”. Pobyt Hanny Pieczarkowskiej w Domu Pracy Twórczej w Oborach najwyraźniej musiał ulec skróceniu, bo umawiamy się telefonicznie na spotkanie 23 września, kiedy zakończę rozmowę z Januszem Rolickim w siedzibie TVP przy Woronicza, a stamtąd już niedaleko.
     ….Zostawiam sobie pieniądze tylko na pociąg powrotny, i z kupionym za wszystko pękiem barwnych gerber staję w progu mieszkania przy ulicy Rakowieckiej. Drzwi otwiera – dama z początku wieku: długa spódnica, kremowa bluzka w falbankach, kamea zdobiąca aksamitkę na szyi, starannie ufryzowane siwe włosy. Kameralną przestrzeń kawalerki wypełniają ogromne skórzane fotele (w jednym z nich utonę za chwilę). Dyskretnie ustawione łóżko, szafa, obrazy już zawieszone, ale wszędzie sterty książek i czasopism, gerbery znajdują miejsce w wazonie pomiędzy tym wszystkim. Pani Hanna sięga po imbryk z miniaturowej kuchenki gazowej, uczepionej ściany w przedpokoju, pijemy herbatę przy niewielkim stole, do tego ciasto, które doniósł syn pomocnej sąsiadki…

     Nie nastawiłam się na nagranie, przecież to wizyta półprywatna, zresztą całą taśmę dyktafonu zajął Janusz Rolicki swoimi refleksjami o wieloletniej pracy reportera. Dobrze, że mam w torbie notes i zawsze wędrujący ze mną ołówek – amulet…
    Rozmawiamy o czasach minionych, rozpytuję, bo już trochę wiem, o dziennikarską,  przedwojenną przygodę pani Hanny. Tak, było parę lat współpracy ze wspaniałym pisarzem Melchiorem Wańkowiczem w „Łączniku Pocztowym”, takie tam drobiażdżki, poginęły te wydania, ogień je strawił z innymi rzeczami…

     To był szczególny epizod w życiu autora „Na tropach Smętka” i „Tworzywa”, ale też słynnej reklamy „cukier krzepi”, który kierując „Reklamą Pocztową”, był inicjatorem powołania miesięcznika,  ukazującego się pod nadzorem Ministerstwa Poczt i Telegrafów w latach 1932-1936. Lekkie w treści czasopismo, ilustrowane, m.in. przez Maję Wolską – Berezowską pełne komiksów i artykułów, skrywających różnorodne oferty. Po wielu latach, w edycji z maja 1934 r., udostępnionej w Internecie przez dysponenta – Bibliotekę Uniwersytecką z Poznania odnajduję aż dwa teksty podpisane przez H. Nal.: „Potęga reklamy” i Wspólna żaglówka”).  H. Nal. Hanna Nalepińska.

     Ale pani Hanna, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, podobnie jak wcześniej jej starsza siostra Janina) pisała także do innych tytułów. W tamtym okresie zaprzyjaźniła się m.in. ze znanym dziennikarzem, malarzem, fotografem i felietonistą Zygmuntem Bartkiewiczem, wcześniej piszącym dla łódzkiego „Rozwoju”. Środowisko pamiętało jego paroletnie małżeństwo z Miecią Trapszówną, później znaną aktorką Mieczysławą Ćwiklińską. To było dawno, i redaktor Bartkiewicz zapraszał gości do swojego pięknie wybudowanego i urządzonego dworku w Brwinowie, zwanego „Zagrodą”, wraz z żoną, Eugenią Glanc, również malarką. Nie kto inny, a właśnie Hanna Nalepińska – Pieczarkowska jest cytowana na łamach miesięcznika „Linia” (Otrębusy – Kanie – Brwinów) w retrospektywnym artykule Andrzeja Mączkowskiego w roku 2016: „…Mała alejka grabowa prowadziła do domu, z gankiem wspartym na białych kolumnach… Parterowe wnętrze było właściwie jednym wielkim pokojem… W jednej wnęce była sypialnia, obok sekretera, przy której pracował, nad nią pastelowy portret pierwszej jego żony, Mieczysławy Ćwiklińskiej, przez niego namalowany…”.

     Ileż tych epizodów, rozsypanych puzzli z długiego życia („jestem już bardzo stara” – uprzedzała pani Hanna w liście), ileż wspomnień o przyjaciołach, których nie ma od dawna, albo którzy zniknęli dopiero co. Zaprzyjaźniony Melchior Wańkowicz umarł sześć lat temu, w 1974 roku. – Proszę spojrzeć na to zdjęcie w „Stolicy” – mówi pani Hanna. – Niedawno opisałam ostatni przedwojenny bal noworoczny w „Adrii”, w 1938 roku. Na tym zdjęciu jestem na parkiecie z Melchiorem, ale tu obok tańczy mój mąż… Niestety, straciłam go na początku wojny…Bardzo dużo straciłam…
     Teraz czasem coś piszę, wspomnienia, jeszcze mnie potrzebują… – O czym Pani pisze? – pytam. – Och, jest o czym. O początkach moich rodziców w Łodzi, o swoim dzieciństwie i młodości w Petersburgu, także o moim bracie – poecie i działaczu niepodległościowym, Tadeuszu. Wskazuje niewielkie zdjęcie młodego mężczyzny, w którego rysach odnajduję podobieństwo do siostry. – Może Pani nie wie, że dzięki Tadeuszowi  pokochał Polskę rosyjski poeta Aleksander Błok. Spotykali się w środowisku literackim, kiedy brat był już po studiach filozoficznych na Uniwersytecie Jagiellońskim i po doktoracie w Pradze. Ja byłam wtedy małym dzieckiem…

Tadeusz Nalepiński – Poemat Ave Patria!… Wydanie z 1939 r.

     Po latach odnajdę we wspomnieniach Hanny Pieczarkowskiej cytat z książki Adama Galisa pt. „18 dni Aleksandra Błoka w Warszawie” (Czytelnik, 1976): „Tadeusz Nalepiński miał już za sobą debiut poetycki, tom „Gaśnienie” (Kraków, 1905), studium „On idzie!… i był autorem esejów krytycznych w pismach literackich Krakowa i Warszawy (…) doktor filozofii – współpracownik „Prawdy” – ogłosił w tym piśmie cykl esejów o współczesnych pisarzach rosyjskich (…). To zapewne Czułkow zarekomendował Nalepińskiego Błokowi, który zaprosił pisarza polskiego na spotkanie, poświęcone czytaniu nowej książki Błoka „Pieśń losu”. Nalepiński znalazł się tam w doborowym gronie wybitnych pisarzy rosyjskich”. Taki był początek tych relacji, chyba trwały, bo siostra poety wspomina na łamach „Twórczości”: „W tych właśnie latach (1908-1909) Tadeusz najdłużej przebywał w Petersburgu, przypuszczalnie właśnie dla tych kontaktów z poetami rosyjskimi i pismami, w których drukował eseje o literaturze polskiej”. Jego wiedza literacka wynikała m.in. ze znajomości dzieł przyjaciół takich jak Stanisław Witkiewicz i jego syn Witkacy, Tadeusz Miciński (z którymi poznawał Tatry) czy Andrzej Strug, również taternik, z którym z kolei zbratali się w działalności niepodległościowej.
     – Proszę zobaczyć, może pani nie znać – pani Hanna wyciąga zniszczone kartki. – To Strug, któremu mój brat podlegał w POW,  latem 1914 roku wezwał go z Hiszpanii do Zakopanego, i Tadeusz napisał o tym w poemacie legionowym „Ave Patria!”: „Był to list przyjaciela. Pisał, że się zbliża / chwila, gdy już nie myśląc o stratach czy zysku / każdy Polak ma znaleźć się na stanowisku…”. Proszę to zapamiętać…

     Bardzo dużo muszę zapamiętać z naszej rozmowy z Hanną Pieczarkowską, żeby potem, w pociągu odtworzyć najważniejsze informacje w notesie. Wiele z nich odnajdę za kilka lat w jej obszernym wspomnieniowym eseju „Tadeusz Nalepiński na tle rodziny”. Nasza korespondencja, od czasu do czasu, będzie trwała do roku 1989. Hanna Pieczarkowska umarła w roku następnym. Czas rozproszył listy i kartki, zgromadzonych razem pozostało 18. Wszystkie jednakowo ważne.


          …Minęło kilka tygodni od naszego spotkania. Wysłane do adresatki najnowsze wydania „Kontrastów” już dotarły. Na pocztówce z datą 7.XI.80 i akwarelą Wiktora Zina z pejzażem polskim (zawsze ta dbałość o estetykę), pani Hanna pisze ciepło o wydrukowanym już portrecie literackim Janusza Rolickiego, i dalej: „Bardzo mi było przyjemnie z Panią.  Dopiero wczoraj zwiędła ostatnia – nieprawdopodobnie długowieczna gerbera. Dziękuję – niech się Pani wszystko układa jak najlepiej. Zawsze mi miłe będą kontakty z Panią”. W grudniu przychodzi list w rękopisie na papierze przebitkowym. „Dziękuję za pamięć i życzenia, nawzajem przesyłam najserdeczniejsze myśli (…). Dla nas wszystkich… będzie to rok ciężki, mam jednak nadzieję, że pomimo nadal groźnej sytuacji ekonomicznej – jakoś z tego wybrniemy. Polska jest krajem cudów i nic się nie dzieje według logiki i kalkulacji – trochę i na to liczę (…). Nie mam już ani jednej kartki świątecznej”. Stąd przy nagłówku ręcznie dorysowana kredkami choinkowa gałązka. Trudno nie wzruszyć się dobrymi chęciami i kondycją umysłową osoby w dziewiątej dekadzie życia.

     Obszerny list z datą 20.I.1981 pełen jest smutnych refleksji. „Dziękuję Pani serdecznie za list i „Kontrasty” (…). Dowiedziawszy się o zmianach od p. Z. byłam zmartwiona. Niestety, ten światek literacki i pseudo-literacki jest czasem tak nędzny, że patrzę z pogardą na te poczynania. Zawsze, i za młodych moich lat, były intrygi, zawiść, ale nie w tym stopniu i robiło się to bardziej elegancko, bez podkopów…”. I o Krakowie: „…ma bardzo swoistą mentalność, mieszkałam tam kilkanaście lat po Powstaniu i spaleniu – już po raz trzeci w życiu – mojego mieszkania. Były to najgorsze lata mojego życia. Kraków nie akceptuje żadnego przybysza poza rdzennymi krakowiakami. Musiałam mieszkać w mieście niezniszczonym, bo miałam ciężko chorą na serce siostrę, która nie wytrzymała by życia w warszawskich ruinach, głodzie i chłodzie, a także pięcioletniego synka. Męża i szwagra straciłam i musiałam być głową rodziny. Bardzo było ciężko. No, ale to stare dzieje (…) Może się kiedy zobaczymy. Teraz, w okresie ferii szkolnych nie wiem, czy który z wnuków nie przyjedzie, a wtedy nie ma rozmowy”.

     Wnuki. To dzieci syna, owego pięciolatka z czasów Powstania Warszawskiego. Siostra. Janina, starsza o dziewięć lat, urodzona podobnie jak Hanna Pieczarkowska, w Petersburgu, dokąd ojciec Aleksander Nalepiński, wychowanek tamtejszego Instytutu Inżynierów Komunikacji po kilku latach dyrektorowania na kolei Fabryczno-Łódzka, w 1888 r. przenosi się z żoną Zofią z Rohrów i trójką dzieci: najstarszym Aleksandrem, Zofią (1884) i Tadeuszem (1885) urodzonych w Łodzi. W mieście nad Newą będzie pracował w Ministerium Komunikacji, a rodzina, wielce utalentowana muzycznie, nawiąże liczne i trwałe przyjaźnie, unikając kontaktów z przedstawicielami rządu zaborcy. „Nasza rodzina obracała się w sferze naukowców, profesorów, inteligencji technicznej, artystów – napisze wkrótce we wspomnieniach Hanna Pieczarkowska. – Najbardziej zaprzyjaźnionym z nami był dom profesorostwa Baudouin de Courtenay. Wielki uczony, światowej klasy lingwista, miał pięcioro dzieci w wieku odpowiednim do naszego rodzeństwa (…) i przyjaźniliśmy się parami”. O najstarszym Aleksandrze – nic więcej. O Zofii, że malarka i o Janinie, że pianistka. Cały, obszerny tekst poświęcony jest ukochanemu, „starszemu prawie o pokolenie” bratu, stąd tytuł: „Tadeusz Nalepiński na tle rodziny”.

     Ale w „Twórczości” ów tekst pojawi się dopiero w 1988 roku, a pani Hanna tymczasem wysyła list z datą 25 maja 1981. Pilna czytelniczka prasy chwali esej o Hannie Krall i samą bohaterkę. I komentuje współczesne relacje w środowisku literacko-dziennikarskim: „…które żarło się zawsze i w każdych czasach (…) ale ciągle mnie coś zadziwia na tym świecie i zasmuca. Ciągle myślę: jak tak można? I rozczarowuję się, stara entuzjastka, do ludzi, którzy zawodzą moje zaufanie”. Ale, podczas wiosennego pobytu w Konstancinie „wzięłam maszynę i napisałam parę rzeczy”. To prawda, że dziennikarstwo jest chorobą z nawrotami… 15.I.1982 niezmordowana publicystka pisze: „Ilość pism się skurczy, będą skomasowane. Nie wiadomo, czy ostanie się „Stolica”, do której pisywałam wspomnienia. Jeśli Pani dostanie Nr z 6.XII.81, to tam jest dość długie moje p.t. „Odwiedziny” i moje zdjęcie dziecinne. Taka była ładna dziewczynka… i cóż z niej wyrosło! Takie memento…”.

    Dzieciństwo małej Hani („nie chcianej i nie oczekiwanej” – jak pisała z dystansu epoki) było szczególne, w otoczeniu znacznie starszego rodzeństwa, przyjaźniącego się z rówieśnikami. Trójka dorosłych rozproszyła się, pozostała tylko o niemal dekadę starsza, utalentowana muzycznie Janina, której najmłodsza siostra zawdzięcza znajomość z siostrami Berezowskimi, Eleonorą i Mają. „…co z niej za zbereźnica? Jest damą, poświntuszyć lubi w granicach dobrego smaku” zastanawia się Małgorzata Czyńska autorka książki pt. „Berezowska. Nagość dla wszystkich” (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018). W e-booku jest też zacytowana pani Hanna: „Nie uwierzyłby, kto jej nie zna, że krzywi się nawet przy tłustych kawałach, jeśli nie usprawiedliwia ich wyjątkowy dowcip – stwierdza jej przyjaciółka, dziennikarka Hanna Nalepińska – Pieczarkowska. – Bo dowcip rozgrzesza wiele, podobnie jak sztuka”. I dalej autorka książki: „Starsza siostra Hanny, Janina, przyjaźniła się z Eleonorą, Hanna, która nie chodzi jeszcze do szkoły, co dzień wypatruje powrotu Janki do domu i w progu pyta ją, czy Maja coś nowego wymyśliła”.

     10.03.82 (na pocztówce – stare księgi z lichtarzem): „…mam niezłe wspomnienia o Wańkowiczu w młodości, tylko przerobiłam zupełnie i muszę przejrzeć”. Oj, czy nie warto trochę odpocząć? List z 5.4.1983 jest bardzo długi, ale niepokojący: „…jestem w smutnym okresie życia, ponieważ tracę wzrok (…) Czego nie zrobiłam, to już nie zrobię, a zrobiłam mało. Najwyższy czas odchodzić, ale i tego nie zrobi się na poczekaniu, a los może być złośliwy i obdarzyć klęską długiego życia. Już o wiele za długiego. A poza tym… Mało kontaktuję się z tzw. środowiskiem. Basia Wachowicz darzy mnie serdeczną przyjaźnią. Oleńka Ziółkowska drugi rok w Kanadzie (…) W Przeglądzie Tyg. Raz drukowałam, prawie wbrew mojej woli. Teraz nic nie piszę. A noszę w sobie dużo, aż mnie rozsadzają różne ciekawe wspomnienia. Na wszystko już za późno. Morał – nic nie odkładać (…) Proszę napisać mi coś o sobie, ale dużymi literami i ciemnym długopisem…”.
     Mija kolejny rok. List z 29.4.1984 z odręcznym rysunkiem pisanek wielkanocnych i dopiskiem pod nim: „nic nie widzę!”, pokrywają dwustronnie duże litery: „Wzruszyłam się, że mnie Pani jeszcze pamięta (…). Od 9 miesięcy nie czytam nic, czy Pani rozumie tę tragedię? (…) Dostałam propozycję nagrania wspomnień z całego mego długiego życia, ponieważ pisać nie mogę. No i odbyło się już chyba z 8 seansów – jestem mniej więcej w okresie 1920-30. Nie bardzo mi odpowiada ta technika, wolę tę intymność „sam na sam z papierem”, jąkam się, dukam, nie jestem zadowolona z siebie, czuję się jak przydziałowa kura, wypatroszona, nóżki związane, i jakaś taka wyprana z osobowości”.     

     Mija kolejny rok. Hanna Pieczarkowska jest już po operacji oczu, ale musi je oszczędzać. 15.4.1985 pisze: „…Dzisiejszy przydział czasu poświęcam na list do Pani (…).Marzę, aby zabrać się znowu po trochu do pisania (…) W czerwcu będę w Konstancinie (DPT ZAiKS). Proszę do mnie kiedy zatelefonować – rano, do 10,30 albo wieczorem”. Dzwonię, rozmawiamy, umawiamy się na kolejne spotkanie. Coraz więcej wiem o niezwykłej rodzinie Nalepińskich, coraz bardziej niepokoi rozsypujące się zdrowie pani Hanny. „Serce mam do niczego i czuję niedaleki koniec. A może jeszcze się dźwignę” (…) W post scriptum odrobina optymizmu: „Odczuwam wielki brak kopert, chyba będę kleić. Może w Białymstoku łatwiej kupić?”. To z listu datowanego 10.XI.1986. Przesyłka powędrowała do Warszawy. 8.3.87 na pocztówce z reprodukcją „Błękitnego chłopca” Piotra Michałowskiego jest potwierdzenie: „…wzruszyły mnie koperty, bardzo przydatne”. I pod koniec, drobnymi literami, bo po zabiegu oczy odzyskały sprawność: „Po trochu odpadają uroki życia, o których zawsze myślałam, że są wieczne”.
     Pod koniec tego roku, razem z życzeniami świątecznymi, smutny sygnał: „…jestem bardzo chora, z trudem piszę, nie wychodzę z domu. Trudno”.

Ostatni list Hanny Nalepińskiej – Pieczarkowskiej z 1989 roku. Fot. K. Konecka

     7.3.88 – jak zwykle, wiele ciepłych słów, prywatnych, ale i skarga: „…jestem już bardzo poza życiem, nie wychodzę z domu. Tylko głowa pracuje po dawnemu…”. Potem długo cisza, wreszcie, dokładnie po roku, z datą 6.3.1989 przychodzi kolejny, obszerny list, z tekstem niczym amplituda emocji: „…przesyłam Pani dużo serdecznych, dobrych myśli i życzeń. Dziękuję jeszcze raz za przyjaźń. Bardzo jej potrzebuję, bo jestem już rzeczywiście żałosnym starym wrakiem (…) czołgam się po pokoju jak rozdeptana gąsienica…”. I nagle ta ostatnia, czwarta strona złożonej na pół kartki, bardzo trudna do oczytania: sprawozdanie z nieoczekiwanej, literackiej aktywności ostatniego okresu:
     „Mimo to, jakoś się ludzie do mnie zwracają i jakoś wymogą czasem jakiś artykuł. Np. teraz:
w związku z 70-leciem odrodzenia Polski redaktor naczelny Twórczości wziął ode mnie wspomnienia „Tadeusz Nalepiński na tle rodziny” – zamówiony esej o jego twórczości. Może Pani dostanie w Białymstoku Nr 11/88, listopadowy. W Krakowie i W-wie już dawno wyczerpany, ale może będzie w innych miastach. A może w Białymstoku, to proszę kupić dla mnie”.
Nie kupiłam, nie znalazłam. Wysłałam własny egzemplarz, nigdy nie dowiedziałam się, czy dotarł. Kiedy niedawno, w setną rocznicę śmierci Tadeusza Nalepińskiego (13 listopada 1918 r.), chciałam wrócić do tekstu, uratował mnie niezawodny Eugeniusz Kurzawa, wieloletni prezes zielonogórskiego Oddziału ZLP: z nabytych niegdyś „hurtem” starych egzemplarzy „Twórczości” wydobył ten właściwy, i przysłał mi zeskanowane wspomnienia Hanny Pieczarkowskiej.

     Ale to nie koniec ostatniego (o czym wtedy nie wiedziałam) listu pani Hanny. Ostatnie zdania otworzyły jeszcze jeden wątek z dziejów rodziny Nalepińskich. Oto one:
     „Jest możliwe, że przyślę Pani artykuł. Do mnie teraz masowo piszą (?) ze Lwowa i Kijowa. Jest wielki renesans „bojczukistów”. Był taki Mychajło Bojczuk, malarz, zamordowali go beriowcy, jego żonę też (w 1937). A teraz jego obrazy, jego dzieła na wagę złota. Chcę opisać sprawę, bo po mojej śmierci nikt nie będzie wiedział”.
     Co wiedziała w tym momencie o sobie Hanna Pieczarkowska? Boczne dopiski na marginesach: ”Całuję, Krysiu i b. b. cenię i lubię… Ja się b. prędko męczę. A w ogóle umieram”.
      Hanna Pieczarkowska umarła 28 stycznia 1999 roku… Artykuł o „bojczukistach” nigdy do mnie nie dotarł.

     Nigdy, w żadnej korespondencji czy rozmowie nie padło nazwisko: Bojczuk. Dzisiaj odnajduję w Wikipedii hasło: Zofia Nalepińska-Bojczukowa lub Sofija Oleksandriwna Nałepynska-Bojczuk. „(ur. 30 lipca 1884 w Łodzi, zm. 11 grudnia 1937 w Kijowie) – ukraińska malarka pochodzenia polskiego, tworzyła ilustracje książkowe, drzeworyty, grafiki; siostra polskiego poety Tadeusza Jerzego Nalepińskiego i żona ukraińskiego artysty Mychaiła Bojczuka”.
     Nie ma informacji, że to najstarsza siostra dziennikarki Hanny Nalepińskiej – Pieczarkowskiej. Pani Haniu, dlaczego Pani nie opowiedziała o niej wcześniej, kiedy było tyle okazji? Zainteresowanych twórczością i tragicznym losem małżeństwa Bojczuków – ofiar stalinowskiego terroru (oboje zostali rozstrzelani przez NKWD pod zarzutem działalności wywrotowej),  zachęcam do internetowego spotkania z nimi. Warto dowiedzieć się, kim był Mychajło Bojczuk, „ukraińskim malarz i taternik, twórca nowobizantyjskiej szkoły malarskiej (…). Jeden z przedstawicieli rozstrzelanego odrodzenia”.

     Warto też poszukać w internetowych „Wolnych lekturach” nielicznych utworów Tadeusza Nalepińskiego. Nie znajdziemy ich w podręcznikach szkolnych czy antologiach. Biogram twórczy znalazł się w przewodniku encyklopedycznym „Literatura polska” (PIW, Warszawa, 1985), następnie – w „Słowniku poetów polskich” pod redakcją naukową Jolanty Sztachelskiej (Wydawnictwo ŁUK, Białystok, 1997) z charakterystyką: „Skromna objętościowo twórczość Nalepińskiego – nierówna artystycznie – stanowi zręczne połączenie tendencji neoromantycznych z wczesnym ekspresjonizmem”. Jest też exemplum jego liryki:

Jeszcze nie pogrzebały zorze dnia zachodem,
Jeszcze nie osmętniały drzewa szarym mrokiem –
     – A już mi szepcą liście nocy sinym chłodem,
     Słyszę, jak idzie Cisza ołowianym krokiem.

Jeszcze mi się nie rozwiał cudny zapach włosów
I wilgoć ust przeczystych, które całowałem –
     – A już czuję rozpaczne tchnienie naszych losów
     I ścigam tę, co skrzydłem wabi mię swem białem…

     W „Wolnych lekturach” – nieco razi młodopolska (może epigońska?) stylistka proponowanych liryków Tadeusza Nalepińskiego. Jak w wierszu pt. „Miłość”:

– Ktoś ty? Mgieł czarnych złowrogie wyśnienie,
Kształty nieznane, tajemne i nowe?…
O nie…ten uśmiech… piersi marmurowe…
Ktoś ty, kobieto?!
                          – Jam złego nasienie…

     Czy te klimaty podpowiadała poecie tylko wyobraźnia? Czy inspiracją był domniemany krakowski romans z Ireną Solską, ukochaną Witkacego? (czy dlatego przyjaźń obydwu twórców zakończyła się w jego powieści pt. „622 upadki Bunga” – obdarowaniem Nalepińskiego postacią poety Buhaja?). Bo chyba podobne strofy nie dotyczyły osoby Cecylii Trzaski, którą poeta poznał w Paryżu, a którą poślubił w Rzymie, i z którą po trzech miesiącach rozstał się na zawsze. „Poznał ją w 1910 roku w Paryżu – wspominała Hanna Pieczarkowska w „Twórczości”. – na obchodzie setnej rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego. Tadeusz był kierownikiem literackim imprezy, a Cecylia deklamowała jakiś wiersz. Od tego czasu, niezależnie od jego przelotnych flirtów, Cecylia zajmowała miejsce trwałe i najważniejsze”.

     Czy najważniejsze? Zajmowały poetę dalekie podróże (Konstantynopol, Islandia, Hiszpania), ale przede wszystkim działalność polityczna, jak np. w Paryżu. „Zapisany do I brygady Legionów, brał udział w wymarszu na Kielce i Miechów” – relacjonowała siostra. – „Wrodzona wada serca, a potem ciężka choroba … wytrąciły z ręki „karabin postronkiem związany”. Podjął się wtedy ochotniczo misji (od Piłsudskiego) przedostania się za kordon do Warszawy (…). Księga Piąta „Ave Patria!” jest, bez wątpienia, autentycznym dokumentem historycznym, gdzie rozszyfrować można postacie przywódców Narodowej Demokracji”.. Nieudana misja zmusiła Nalepińskiego do dalszej tułaczki. Dotarł do Berna w Szwajcarii, tam działał do końca, i tam zastała go śmierć. „Tadeusz zmarł na hiszpankę 13 listopada 1918, w dwa dni po rozbrojeniu Niemców – czytamy we wspomnieniach Hanny Pieczarkowskiej. – Zdążył się jeszcze o tym dowiedzieć. Dla niego oznaczało to możność powrotu do kraju. Było to wrażenie tak silne, a szczęście tak wielkie, że będąc już na wyzdrowieniu – umarł momentalnie na zawał”.
     Podobno miała powstać monumentalna księga o Nalepińskich, oparta na wspomnieniach najmłodszej z rodu… Podobno ktoś poważnie się tym zajmował… Podobno…

                                                                                           Krystyna Konecka

Ilustracje: Z internetu

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Niezwykłą postacią była Hanna Nalepińska-Pieczarkowska, znała niemal wszystkich przedstawicieli – także tych wielkich i interesujących – świata literackiego. Cieszyłam się, wiedząc, że Grażyna Srumiłło-Miłoszowa spisuje wspomnienia Pani Hanny. Powstał jakiś konflikt, wielka szkoda.
    Krystyna Konecka pokazała Hannę Pieczrkowską, jej utalentowanego brata Tadeusza Nalepińskiego w delikatny sposób, zaciekawiający, zachęcający do dalszej lektury…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko