Odrębność sztuki poetyckiej Adriany Jarosz widoczna jest gołym okiem. Wystarczy spojrzeć na kształt jej tomików (kwadraty). Z okładkami jak drzwi baśniowego świata zapraszającego w głąb doznań i wartości estetycznych. Chcą porwać czytelnika w tajemnicze światy poetyckie, pełne oryginalności i świeżego spojrzenia ze spontanicznością zapisu podbudowanego autentycznością przeżyć autorki. Ale żeby to osiągnąć, trzeba fundamentu w zainteresowaniach historią, regionalnym folklorem i folkloryzmem szeroko rozumianym. Podobno wpływ na to miały prof. Teresa Smolińska i prof. Dorota Simonides. Ale to tylko odgrzebanie biblijnych talentów, zakopanych płytko w urodzajnej glebie Śląska Opolskiego, gdzie poetka się urodziła i pobierała edukację. Najpierw w nyskim „Carolinum”, potem w murach Uniwersytetu Opolskiego.
To pierwsze wejrzenie w powierzchnię graficzną pcha w głąb zagadnienia do wiersza „Nad Komańczą”:
pani Mario nad Komańczą jesień się unosi
a góry opornie tłoczą się w wiersz
Pisząc te swoje przemyślenia; na ogromnym, bukowym, rzeźbionym stole. Przez okno w oddali widzę porośnięty wszelakimi chaszczami pas startowy radzikowickiego lotniska. Na nim kiedyś lądował popołudniem samolot z więźniem reżimu Prymasem Stefanem Wyszyńskim. W samochodzie czekano wieczora, by przewieź skazanego okrężną drogą przez Głuchołazy do miejsca odosobnienia w prudnickim klasztorze – lasku. Ada to miejsce zna. Bywała tam niejednokrotnie. I jakby duchowo kontaktuje się żoną piewcy Bieszczadów w kolejnym miejscu uwięzienia wielkiego Polaka. Taki dar łączenia historii, wiary i tęsknoty posiada niewielu poetów. Mówi się o nich- naznaczeni.
Boscy śpiewacy przybywają
czasem z odległych okolic.
Poeta wieczny pielgrzym, który samym sformułowaniem pytania potrafi wywabić z rzeczywistości zamierzone odpowiedzi. Nie zagubi drogi – choćby cierniem była usłana – i nie skorzysta ze skrótu, bo taką sobie wybrał, idąc w paradoks i baśniowość. Poezja Ady Jarosz jak opadająca mgła nad połoninami, ukazuje niespodziewane obrazy i dźwięki:
Na mietlicowej łące przysiadł dziad jagodowy.
(…)
Skrył się w trzcinach zdrewniałych
prosięcy kwik wodnika, bo chruściel
płochy jak nimfa błotna.
To przecież śpiew barda opowiadającego historię miejsc mu bliskich. Gdzie przodkowie uprawą roli, pasterstwem, bartnictwem, ciesiołką i karczowaniem lasów, budowali egzystencję pokoleń. Poprzez splot tragicznych okoliczności i zaliczenia do narodowości ukraińskiej (Bojków, Łemków) zniknęli bezpowrotnie z ziemi ojców. A świadectwo bytności na tych terenach zatarł dziki drzewostan, gdzieniegdzie pozostawiając tylko ruiny cerkiewek, zmurszałe krzyże i czeluście studni.
W trawie nieśmiało kwitnie cembrowana studnia,
obok niej bluszcz, swojski dusiciel,
zmysłowo oplata sczerniały pniaczek,
a tuż za nimi schodki piwniczne
z odciśniętym śladem boczkora.
Tu stała łemkowska chyża,
jedna z wielu w tej osadzie.
Mieszkał w niej Semen.
(…)
Tuż za wsią cerkiew niewielka,
niby gospodarz, co po wchodzie dogląda drób pstrokaty,
wśród krzyży cmentarnych stała.
Dostojna, wiekowa, powszechnym szacunkiem darzona,
z językiem drogi wydeptanym przez bezimienne ślady stóp.
Wracają do mnie strzępy rozmów tych przygnanych zza Buga i osiadłych na dzikim zachodzie i tych wypędzonych za Odrę.
– Młody co ty rozumiesz, ty z centrali!
Utracone Jeruzalem nierozerwalną częścią naszej egzystencji.
zawieszeni na drzewach budujemy domy bez podstaw
A może zamiarem Ady Jarosz w „Rozdrożach” było odtworzyć wielowiekowe trwanie ludów, żyjących zgodnie na tym niewielkim terenie? Przytacza fakty, daje szczegółowy obraz obyczajów:
W niedzielę pod remizą
wieńce dożynkowe
odmawiały modlitwy dziękczynne
pszenicznym szelestem.
Tego jeszcze nie wiem. Ale powrócę do tej książki jesienią. W czasie szarugi liryki bardziej przemawiają do mnie swoją głębią. Wyłaniający się obraz pozostawia ślad w mojej świadomości. Mogę go przywołać po latach.
Kartkuję po raz wtóry tom Modlitwy malowane trzciną. W obszernym posłowiu omawiającym poezję Ady do najdrobniejszego ziarenka maku Magdalena Węgrzynowicz-Plichta napisała: „(…) już od samego początku powstawał jako dzieło w miarę jednorodne z wybranym tytułem dla całości i jako kontynuacja wcześniejszych zainteresowań Poetki. Przekazuje je w najbardziej adekwatnej formie literackiej, która odwzorowując twórczy zamysł, czerpie z tradycji i inwencji (…) uwidoczniało się upodobanie Autorki do narracji, zastosowanej w dłuższych utworach wierszowanych, posiadających fabułę i do pieśni, która stwarzała Poetce możliwość ukazania całego spektrum uwrażliwienia na różnoraki los człowieka i kondycję wszechobecnej przyrody.”
na ganku przed domem stół
przy nim ci którym dawano
wygrano requiem – sączą
chrzcielną lub weselną
wódkę i mają twarze
bez wyrazu
Esencją tej poezji jest dom rodzinny z charakterystycznym ciepłem familijnym, nagromadzonym przez pokolenia w latach dobrobytu, ale i nieszczęść, które rodzinę konsolidują. Łzy to najlepsze spoiwo.
toczy się koło młyńskie
miele sny dobre i te
w których łza za łzą
Nie darmo poetka używa rekwizytów: stół, chrzcielna, weselna, dotyk, drzwi, ganek. To ciepło roztacza się na okolicę bliższą i dalszą. Kolejni członkowie rodu opuszczają dom, budując własne gniazda. Taka kolej rzeczy. Rodzą się następne pokolenia i następne w zaczarowanym kręgu trwania, gdzie pory roku wyznaczają rytm pracy i połowicznego odpoczynku – przednówek, zima. Ważne, że Ada wiele miejsca poświęca człowiekowi; zdawałoby się zwykłemu, zapracowanemu, zawsze żyjącemu w zgodzie z przyrodą, która – nawet nie zdajemy sobie sprawy – wyznacza nasz byt. Jestem pod ogromnym wrażeniem znajomości tematu i realiów. Owocowanie to klucz tej poezji, jednakże szeroko rozumiane:
rankiem przy pańskim koszu znajdowaliśmy
kawał słońca pachnącego miodowym bochnem
(…)
Była w niej pogodna wdzięczność
za miękką skórę traw, za tańczące
krople dżdżu, rozchichotane rzekotki,
smutne oczy brodźców łękowych.
Przechodzimy teraz do ewangelicznego początku świata, widzianego poprzez Dyduka lirycznego, bohatera poezji Ady Jarosz. Można podeprzeć się Kabałą.
Prosił o wodę przejrzystą, czystą
niczym galilejskie wino i o ludzką
życzliwość (bez niej sny były szare).
Zdumiał się ikonostasowy poczet,
bo nikt tak się nie modlił.
Rankiem święci zobaczyli świat
taki, jakim był w pierwszym
tygodniu stworzenia.
To głos wewnętrzny poetki; oczyszczający i życiodajny. Wołający do czytelnika o chwilę zastanowienia się nad swoimi korzeniami. Bo w obecnej dobie ogłupiających mediów wielu ludziom wydaje się, że świat istnieje tylko dziś, a przyszłość widzą w monitorze komputera. Kiedy brakuje połączenia z Internetem, ogłaszają upadek cywilizacji:
Śmiali się, że Dyduk ślepy i durny,
(…)
Nie widzieli gniazd niebożąt
skrytych w gęstwinie lipowych
liści, mysiego wiecu w starym
młynie, w którym koło wciąż
odmierzało chlebowe wory
ani tego, że cmentarny krzyż
kłaniał się jak stara kobieta
przygarbiona ciężarem bólu.
Won! – krzyczeli
Wszędobylski czas, którego nie potrafimy podporządkować sobie. Jest naszym panem od narodzin po śmierć. Trafnie to oddają słowa liryka:
i po mnie przyjdzie
jeszcze nie wiem
jak będzie wyglądał
(…)
po raz pierwszy spojrzę
w jego zimne oczy
zapewne będę się opierał
zapierał sam siebie
odejdziemy
Pozostanie tylko słowo.
Ada Jarosz to poetka dużej kultury, potrafiąca trafić bezpośrednio do serc ludzkich. A poetów z taką umiejętnością niewielu.
Jerzy Stasiewicz
Adriana Jarosz Rozdrożami
Wydawnictwo SIGNO, Kraków 2014 str. 76.
Adriana Jarosz Modlitwy malowane trzciną
Wydawnictwo SIGNO, Kraków 2018 str. 84.