Doktryny czysto ekonomiczne muszą nieuchronnie
prowadzić do ludożerstwa, Ernst Jünger, Promieniowania.
W połowie XVIII w. została
sformułowany pogląd, którego sens stał się
w pełni czytelny, przynajmniej na większości powierzchni ziemskiego globu, wiek
później, w początkach rewolucji przemysłowej. A brzmi on:
„Czas to pieniądz”.
Za jego
autora uznawany jest Beniamin Franklin (1706-1790), który oprócz tego, że
zajmował się nauką i działalnością polityczną, był także przedsiębiorcą. Choć napotyka
się głosy podważające jego autorstwo w tym względzie. Ale czy było tak czy
siak, myśl przytoczona powyżej funkcjonuje w powszechnej świadomości. Można śmiało
stwierdzić, że stanowi maksymę życiową wszelkich fabrykantów, bankierów. Wyznaniem
wiary jest jednak nie tylko ich, gdyż wielu traktuje ekonomię jak religię; banki
są jej świątyniami, a ci, którzy w nich udzielają pożyczek – kapłanami (na to
wychodzi).
W tym miejscu, najwyższa na to
pora, zaznaczę, że wspomniana myśl budzi mój zdecydowany sprzeciw. Bo tak
naprawdę czas, to znaczy życie ludzkie sprowadza ona do działalności
gospodarczej. Nie do jakiejkolwiek innej, ale tylko i wyłącznie do tej, która na
celu ma zarabianie, oczywiście coraz większych pieniędzy (takie jest
przynajmniej założenie). Gdyby była, chociaż, mowa o zarabianiu na życie. Ale
tak nie jest, gdyż definicja Franklinowska mówi, w domyśle, o coraz większej
liczbie sztuk jakiegoś artykułu wytwarzanych w tej samej jednostce czasu. A
czemu miałaby służyć coraz większa ilość bochenków chleba czy butelek piwa
przeznaczonych na prywatny użytek jednej osoby? Nie zjesz i nie wypijesz, przecież
więcej niż możesz. Ot i wszystko.
W tym miejscu, odnośnie stosunku do
sentencji Franklinowskiej, chciałbym przytoczyć pogląd wyrażony przez Erica
Gilla w Eseju o typografii:
„[…] nie mogę zrozumieć powiedzenia
«czas to pieniądz» (podobnie jak
miliony moich rodaków
wyrzuconych z pracy po wprowadzeniu maszyn,
mających w bród czasu, ale
żadnych pieniędzy)”.
Ów Anglik zwrócił uwagę na to, że nie zawsze czas to pieniądz. I mając na uwadze przytoczony przez niego przykład, trudno z nim się nie zgodzić.
*
Wiele, nawet
bardzo wiele napisano o sprowadzenie człowieka do roli
wytwórcy, a równocześnie do funkcji konsumenta. Dlatego też, przede wszystkim,
aby nie powtarzać się, przejdę do innego poglądu na temat czasu i naszego,
ludzi stosunku do niego. Stoi on w zdecydowanej opozycji wobec Franklinowskiego.
Dlatego jest o wiele mniej znany. W latach 40. XIX w. Henry David Thoreau (1817-1862),
eseista, poeta, filozof, tak oto napisał:
„Czas to jedynie rzeka, w której łowię ryby”.
To że w definicji czasu autorstwa Thoreau nie ma słowa „pieniądz”, ani żadnego innego łączącego się z finansami, jest dla niego charakterystyczne. Co z kolei jest jak najbardziej zrozumiałe, jeśli przytoczy się również i tę poniższą jego wypowiedź:
„Abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem”.
Obaj, Beniamin Franklin i Henry D. Thoreau, byli Amerykaninami. To fakt, że żyli w innych epokach; nie były one jednak bardzo odległe. A tę odległość można sprowadzić do stwierdzenia, że Franklin mógłby być pradziadkiem Thoreau. Za ich „definicjami” czasu, kryją się jednak różnice fundamentalne. Dotyczą one bowiem sensu życia. Z tym, że zainteresowanie tą tematyką dawało o sobie znać oczywiście już dużo wcześniej. Czego śladem są np. Ody Horacego. A w nich i takie dwa wersy:
Nie czekaj jutra, dziś miej na względzie.
Życie umyka: płynie jak rzeka.
Częściej zaczęto odnosić się do tej kwestii, w miarę jak pojawiało się coraz więcej możliwości zarabiania pieniędzy; szybszego i na większą skalę. A to po to m. in., aby więcej używać, więcej zaznawać w życiu. Wtedy też „więcej” zaczęło się łączyć z tym, co kryje się za pojęciem „szybciej”. Nastąpiło zdecydowane przyspieszenie – coraz więcej ludzi zaczęło żyć nie rozstając się z czasomierzem. A tymczasem Henry D. Thoreau w swym znakomitym Waldenie, czyli życiu w lesie zawarł wspomniane powyżej zdanie:
„Czas to jedynie rzeka, w której łowię ryby”.
Dlaczego
zrezygnowaliśmy z łowienia ryb w rzece, które łączy zdobywanie środków do
przeżycia z kontemplowaniem, czyli łączy pożyteczne z przyjemnym? Dlaczego uwierzyliśmy
w to, że „czas to pieniądz”?
Może dlatego, że ów model
egzystencji ucieleśniony w tej definicji, jak i w innych o podobnej treści,
zaczęliśmy coraz częściej napotykać w życiu. Właśnie ten Franklinowski, a nie Thoreau’wski
był i jest nagłaśniany. W jego też duchu interpretowano fakt, że miliony ludzi
przestały być właścicielami warsztatów pracy; zarówno warsztatów dosłownych,
jak gospodarstw rolnych. A wszystko dlatego, że zrezygnowali z pracy na swoim,
gdyż ktoś zaproponował im zatrudnienie u siebie. Albo też zostali zrujnowani,
gdyż produkując drogo, nie znajdowali już nabywców na swe produkty.
Wmówiono też ludziom, i to
skutecznie, że dla właściwego rozwoju społeczeństw niezbędne jest, aby stale
kupowali. Najlepiej, aby kupowali również coraz więcej. Tłumaczy się to tym, że
wówczas jest szansa, aby każdy człowiek miał pracę w wymiarze 40 godzin tygodniowo.
Tak jakby nie mógł być zatrudniony np. przez 20 bądź 30. Efektem skrócenia
czasu pracy byłaby jednak mniejsza siła nabywcza ludności. To zaś jest nie do
przyjęcia dla gromadzicieli coraz większych pieniędzy. Nie dopuszczają do
siebie takiej myśli. Tak jak nie dopuszczają poniższego pytania wyrażonego
przez Neila Postmana w tekście o znamiennym tytule – Zabawić się na śmierć:
„Czy to, co chcesz mieć, aby na pewno jest ci potrzebne?”
Obywatel został bowiem sprowadzony do roli klienta, konsumenta. W tej zaś sytuacji może być jedynie dobrym lub złym klientem, albo dobrym bądź złym sprzedawcą. Nikim więcej! Właściwie należałoby powiedzieć: Niczym więcej! Jego życia zawiera się więc pomiędzy stanem konta odziedziczone po poprzednich pokoleniach (jeśli Coś takiego w ogóle go spotkało), a stanem konta jaki zostawi swoim spadkobiercom (jeśli będzie to miało w ogóle miejsce). A Thoreau, przypomnę, napisał:
„Abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem”.
Jeszcze
niedawno było tak, że producenci zaspokajali podstawowe potrzeby klientów.
Ostatnio, gdy stwierdzili, że zaspokajanie tych potrzeb nie satysfakcjonuje ich
pod względem finansowym zaczęli wymyślać kolejne. I wmawiać pozostałym
przedstawicielom ludzkości, że lepiej wiedzą, czego im potrzeba.
Triumf idei zawartej w trzech
słowach Franklinowskiej definicji, przyniósł ludziom katastrofę, a klientom
problemy (problemy związane z zaspokojeniem rozpasanego konsjumpcjonizmu).
Natomiast pogląd wyrażony przez Thoreau, funkcjonuje na marginesie życia
zdominowanego przez gospodarkę i handel. Można go zobrazować przywołując
postacie wędkarzy siedzących cierpliwie, nawet wiele godzin, nad rzeką bądź
wodą stojącą. I oswojonych z myślą, biorących ją poważnie pod uwagę, że
wędkowanie nie musi zakończyć się sukcesem. Takiej możliwości, w żadnym razie, nie
dopuszcza wędkarz korzystający z łowiska komercyjnego. On uważa, że skoro
zapłacił za skorzystanie z takiego akwenu, to nie może wrócić do domu z pustym wiadrem.
A gdyby miało tak się jednak stać, następnym razem uda się na inne łowisko. On bowiem
wierzy, że „czas to pieniądz”.
To uekonomicznienie człowieka
sprawiło, że ludzkość, przynajmniej ta jej część zamieszkująca Zachód, zbliżyła
się do stanu określanego mianem animalizacji. W Ontologii
sukcesu Piotr Nowak napisał o niej, że „wyraża się w bezwiednym
zadowoleniu, «szczęśliwości» Istot «ludzkich». To nietzscheański ideał
«chińskiego obywatela», który żyje bezpiecznie w dobrobycie, przez co jest
ostatecznie zaspokojony – zezwierzęcony i opętany przez nigdy nie gasnące
pragnienie dóbr dostępnych na ogół we wszystkich większych supermarketach. Jego
religią jest seks, za całą «mądrość» starczają mu wiadomości codzienne”.
*
Zdaję sobie
doskonale sprawę, że odesłanie do lamusa powiedzenia Franklina, dla wielu
stałoby się źródłem problemów. Pod ich nogami wręcz usunęłaby się ziemia.
Pojawiłyby się chociażby problemy z zagospodarowaniem czasu; dotąd odbywało się
to zgodnie z interesem pracodawców. Jak też problemy z określeniem sensu życia.
Ich życia. Do tej pory uznawali za rzecz najzupełniej normalną, że jego część
wypełnia praca. Jeśli w związku z pracą protestowali, to jedynie wtedy, gdy
chciano ich zwolnić bądź pogorszyć warunki pracy. Ta bowiem nadaje sens ich
egzystencji. Innego nie poznali, ale i nie szukali. Żeby to jeszcze była praca
na swoim i dla siebie. Ale nie, tym sensem mogła być też praca przy taśmie –
najczęściej nie dosłownej ‒ monotonna i ogłupiająca, bo będąca wielogodzinnym
powtarzaniem tych samych czynności. Owa taśma jest dowodem, nie tylko symbolicznym,
na zwycięstwo – powątpiewam w to, że jest ono chwilowe – postawy sprowadzającej
człowieka do funkcji ekonomicznych. Tymczasem Nietsche apelował o przemianę
człowieka w istotę twórczą, a nie odtwórczą. Bo to twórca: wynalazca, artysta, pisarz,
filozof zdolny jest do stwarzania, bycia „stwórcą”. Człowiek pracujący przy
taśmie, także tej polegającej na obsłudze klientów np. w banku czy urzędzie jest
jedynie i wyłącznie odtwórcą, „powtarzaczem”. Nie jest Nietscheańskim Nad-człowiekiem.
I nie ma żadnych szans na to, aby nim się stał. A to dlatego, że nie zdaje
sobie sprawy z tego, iż mógłby nim być.
Tym który jako pierwszy wprowadził wieloseryjną
produkcję masową, był przemysłowiec amerykański Henry Ford. Jego śladem natychmiast
podążyło bardzo wielu; na początku na terenie Stanów Zjednoczonych. Głosząc
następnie, że ten który twierdził, iż czas to tak naprawdę pieniądz, miał
rację. A jeśli nawet był im znany (tej możliwości nie można wykluczyć) cytat z Waldenu mówiący że „czas to jedynie
rzeka”, w której łowi się ryby, to uznali go za dziecinadę nieudacznika.
Nieudacznika, gdyż Henry David Thoreau nie dorobił się jakiegokolwiek majątku.
Pytali więc: Cóż są warte idee, których nie można przemienić w szeleszczącą gotówkę
o wyłącznie dużych nominałach? I zaraz odpowiadali pewnym głosem: Nic! Bo cóż
innego mogliby stwierdzić? Nic!
To o nich Abel Bonnard napisał takie oto
zdanie:
„Chciałoby się
być bogatym, aby już nie myśleć o pieniądzach, ale
większość bogatych i tak nie
myśli o niczym innym”.
*
Zważ
czytelniku na to, że slogan, za którego autora najczęściej uważany jest
Beniamin Franklin, dał o sobie znać nie tylko w życiu gospodarczym. Równie
silnie, a może nawet jeszcze silniej, dał o sobie znać w życiu codziennym.
Zaczęliśmy bowiem pędzić przed siebie. Żebyśmy to jeszcze zdawali sobie sprawę
dlaczego tak pędzimy. Czynimy to również nie widząc celu. Bo przecież nie może (nie
może?) być nim dla ludzi żyjących w cywilizacji, która nie zauważa śmierci i
pielęgnuje kult młodości, jak najszybsze dotarcie do własnego… grobu. A pęd
ten do niczego innego nie prowadzi. Żeby to jeszcze ów człowiek Zachodu, jeśli
już pomyśli o śmierci, miał nadzieję w Bogu. Otóż najczęściej nie ma jej. W
większości jest ateistą bądź agnostykiem, co tak naprawdę na jedno wychodzi.
Nie istnieje dla niego transcendencja, mistycyzm, jak również jakakolwiek
eschatologia. On bowiem jest, czego najczęściej sobie nie uzmysławia ‒
scjentystą, utylitarystą.
Tymczasem, przystanięcie gdzieś na
boku, nie tylko dla nabrania oddechu, może
sprawić, że biegnący osobnik zada sobie w końcu pytanie: Po co?
*
Samuel Butler przywołał czyjąś wypowiedź, „że żądza pieniądza jest źródłem wszelkiego zła”. W pierwszej chwili pewnie każdy wymieni, aż nadto przykładów na poparcie tej tezy. Zaraz potem zada sobie jednak najpewniej pytanie: Wszelkiego? Butler w następnym zdaniu wspomnianą myśl tak oto uzupełnił:
„Wszak to samo można powiedzieć o braku pieniędzy”.
Trudno z tym
stwierdzeniem nie zgodzić się. I piszę to świadomy tego, że gdy ktoś przeczytał
wszystko to, co powyżej napisałem, mógł odnieść wrażenie, że potępiam pieniądz i
wszelkie nim zainteresowanie. Jeśli tak się rzeczywiście stało, to chciałbym
wyjaśnić – ale bez pośpiechu – że takiej skrajności nie miałem na myśli. Natomiast
bliska jest mi następująca sentencja pochodząca ze starożytności:
„Chwała niech będzie dobroczynnej naturze,
która sprawiła, że rzeczy
konieczne są łatwe do
zdobycia, a rzeczy trudne do zdobycia nie są
konieczne”.
______________________________________________________________