od pewnego czasu przychodzi sen. na poddaszu mojego domu,
które, wciąż zamknięte, pokrywa się przezroczystością i kurzem,
stwarzam pracownię: sztalugi, szeleszczące rulony, miękkie tubki farb,
oddychające szafranem; bejcowane w brąz deski i cegła, która oddaje ciepło
promieni. taktownie wsiąkają przez okno
pochylone w skupieniu nad tobą:
przemykasz między płótnami w ogrodniczkach popstrzonych sepią,
zasłuchana, z ważką we włosach uwalniasz barwy i zamaszyste linie,
a ja spoglądam przez uchylone skrzydło i podtrzymuję
twój cień oddechem.