Janusz Roszkowski – Z mojej mailowej korespondencji…

0
616
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski


12.04.2019

Witam Pana,

Na wstępie, przepraszam, że piszę na adres wydawnictwa, ale to jedyny adres, jaki znalazłem.Nie chcę owijać w bawełnę, więc pozwolę sobie na bezpośredniość. Chciałem Panu zadać jedno pytanie, a mianowicie:

Jak radzić sobie z samotnością? Tą samotnością ducha pośród ludzi duchem odległych od mojego; samotnością, która też łączy się ze zwykłą ludzką samotnością? Kobiety odchodzą, bo ciężko ze mną żyć, a mnie z nimi… A ja sam czuję się coraz bardziej odległy od innych ludzi. I w chwilach melancholii, takiej jak dziś, to boli.

Wiele Pan doświadczył. Więcej niż ja kiedykolwiek zapewne doświadczę. Jak odpowiedziałby Pan mnie – 36-latkowi – na w/w pytanie?

Z wyrazami szacunku,

Piotr


9.04.2019

Panie Piotrze,

musiałem zredagować dwie rzeczy, bardzo pracochłonne, i dopiero w tej chwili mogę odpowiedzieć – w jakimś stopniu – na to pytanie, a posłużę się wyimkami z mojej książki “Moje rozmowy z Krishnamurtim”, której zapewne Pan nie zna, bo nie jest w powszechnym obiegu (rozprowadzam ją na moich spotkaniach z kuracjuszami, a czasem ktoś ją zamawia):

Mówisz, że nigdy nie jesteśmy prawdziwie sami, i po twoich słowach długo nie mogę ochłonąć ze zdumienia. Wprawdzie jeden z moich ulubionych poetów szwedzkich napisał, że dzieli swoją samotność z każdym kwiatem, co z lubością za nim powtarzałem, szczególnie w chwilach gdy masochistycznie rozkoszowałem się swoją samotnością po kolejnej nieudanej próbie zbliżenia się do drugiego człowieka, którego bliskość była jedynie bliskością w sensie fizycznym (myślę przede wszystkim o moich żonach) przy całkowitej obcości duchowej, a więc obcością szczególnie dotkliwą. Inne samotności były samotnościami z wyboru, choć teraz podejrzewam, że w znacznej mierze wynikały z lęku przed możliwym odrzuceniem.

Mówisz, że otaczają nas wciąż ludzie i cały tłum własnych myśli. Ten drugi człon podkreśliłem kursywą, bo jako podmiot myślący też nigdy nie potrafiłem uwolnić się od asocjacji, obrazów czy słów, a zatem, jak twierdzisz, nie wiem naprawdę, co znaczy być samym, czym jest istotna samotność, mimo częstego i niekiedy bolesnego poczucia osamotnienia. Pozwól, że zacytuję dalszy ciąg twego wywodu, bo warto się nad tym głębiej zastanowić: „Odosobnienie jest jakby przyjętą metodą naszego życia; niezmiernie rzadko jednoczymy się z kimś, bowiem sami w sobie jesteśmy rozdarci, skłóceni, w rozterce. Nikt z nas nie ma w sobie pełni i całkowitości, a jednoczenie się z innymi jest możliwe tylko wtedy, gdy człowiek jest w sobie wewnętrznie scalony i jednolity”. Tak, dopiero teraz wiem, że prawie nigdy nie byłem w sobie wewnętrznie scalony i jednolity, a rzadkie uczucia pełni wynikały z radości twórczej, bo twórcą jednak niekiedy bywałem, lub z iluzji szczęścia w chwilach miłosnego uniesienia, ponieważ zmysły są w stanie taką iluzję wywołać, niestety nie na długo. „Obawiamy się samotności, gdyż pozostanie sam na sam ze sobą zmusza nas niejako do spojrzenia we własną płytkość i ubóstwo; a przecie właśnie prawdziwa samotność może uzdrowić ową wciąż pogłębiającą się ranę osamotnienia”.

Z rozpaczą przyznaję, że logice tego wywodu nie można przeciwstawić niczego, co by mu przeczyło, a jakże trudno przyznać się do własnej płytkości i ubóstwa, choć na wielu, nazbyt wielu polach tak po prostu jest. „Iść zupełnie samemu, bez narzucających się i zawadzających myśli, bez pożądań i pragnień, to przekroczyć granice umysłu, bo to on wyosabnia nas, oddziela i uniemożliwia wszelkie jednoczenie się z czymś poza nami. Nie da się scalić umysłu, nie można uczynić go jednolitym, bowiem sam wysiłek ku temu jest odosabniającym procesem, jest częścią osamotnienia, którego nie można niczym przysłonić. Umysł jest wytworem wielości, a to, co składa się z części, nie może być nigdy scalone i samoistne. Samotność, jednolitość nie jest wytworem ani rezultatem myśli. Dopiero gdy myśl całkowicie ucicha, może zaistnieć lot jednego w Jedno”. Ta ostatnia parabola zatyka dech w piersiach, ale gdy ciebie słucham, dominujące jest we mnie uczucie głębokiej pokory. Może dlatego, że nigdy nie grzeszyłem nadmiarem intelektualnej pychy i na podstawie ostatnich swoich usiłowań wiem, jak trudno jest iść zupełnie samemu, ba, jak trudno jest postawić pierwszy krok na tej drodze…

Pragnę wyciszenia, Krishnamurti, i właściwie mam to na wyciągnięcie ręki, bo wyizolowałem się od świata niemal całkowicie i wokół mnie jest tyle spokoju, ciszy, gdy całymi dniami krążę po okolicznych wzgórzach, omijając uczęszczane szlaki i wybierając jedynie zwierzęce ścieżki, ale zgiełk wewnętrzny zagłusza wszystko i właściwie jestem samym niepokojem. Pogodziłbym się z tym, gdyby ten niepokój był twórczy, ale mój zgiełk, mój niepokój wzburza nieprzerwanie te same słowa, te same myśli, żałośnie jałowe, wyświechtane od ciągłego użycia. To są właściwie strzępy myśli, strzępy słów, które już dawno nic nie znaczą. Mówisz, że usilna chęć równowagi staje się sama w sobie konfliktem i że gdybym naprawdę pragnął wyciszenia, to osiągnąłbym ten stan bez trudu, i zadajesz mi pytanie, na które ci nie odpowiem, bo jest ono oczywiste, nawet dla mnie: „Czy można kiedykolwiek osiągnąć spokój, chroniąc się za murami własnych lęków i nadziei?” A o próbach opanowania przyczyn takiego niepokoju, jaki mnie dręczy, mówisz tak: „Wszyscy chcemy opanować to, czego nie możemy zrozumieć; pragniemy posiąść, lub być posiadanym, gdy boimy się siebie. Niepewność w sobie rodzi uczucie wyższości, wyodrębniania się i wyłączania”. To też dla mnie oczywiste, przynajmniej od tego momentu, gdy wypowiedziałeś te słowa.

To, że jest to dla mnie oczywiste, nie oznacza, że jest to dla mnie miłe. No cóż, nawet całkowita pewność siebie, nawet heroizm przejawiający się w niezliczonych czynach, bo takich stanów też doświadczałem wielokrotnie w swoim życiu, okazują się dwuznaczne, będąc, jak powiadasz, pochodną moich lęków i nadziei, murem ochronnym, którym usiłowałem się otoczyć, aby nic nie mogło mnie dotknąć, murem zawsze z jakąś niewidoczną szparą, przez którą wciskało się życie. Bo czułem, naprawdę czułem, że gdyby udało mi się zupełnie szczelnie zamknąć drzwi przed życiem, to byłoby to powolne samobójstwo! Mimo to przykro sobie nagle uświadomić, że tylko w bez-życiu byłem królem życia! Uświadomiłeś mi też, że całe moje życie było samoobroną, nawet jeśli przejawiało się to w atakowaniu wszystkich i wszystkiego dokoła mnie, i że w istocie rzeczy nigdy nie usiłowałem poznać przyczyn mego niepokoju, nie chodziło mi bowiem o odkrycie, jak można żyć bez lęku i bez uzależniania się od niego w niezliczonych przebraniach i maskach, ale o znalezienie sposobu zamknięcia wszystkich wylotów, by zabezpieczyć się przed wszelkim wewnętrznym niepokojem.

Przykro sobie nagle uświadomić, że wyzwolenia szukałem w spętaniu siebie wszelkimi możliwymi więzami, cóż że niewidocznymi nawet dla mnie! Nadal staram się usunąć prawie od wszelkich stosunków z ludźmi, przede wszystkim z tymi (na to też zwróciłeś moją uwagę), nad którymi nie mogę górować, bo mogłyby one sprowadzić cierpienie, a przecież cierpię! Żyję poza coraz szczelniej zamkniętymi drzwiami i oknami, aby uniknąć wszelkich wstrząsów, a przecież wszystko się we mnie burzy! „Być w prawdziwej samotności, w najwyższym tego słowa znaczeniu, jest rzeczą doniosłą; ale ten rodzaj samotności, który opiera się na oddzielaniu się od innych, daje wprawdzie poczucie siły, władzy i niedostępności, jest jednak w istocie wyodrębnianiem się, rodzajem ucieczki i chronienia się”. Mówisz, że niektórym udaje się odciąć od świata tak całkowicie, że w końcu lądują w domu wariatów! Choć może są szczęśliwsi od tych, którym się to nie udaje i którzy wpadają w cynizm lub rozgoryczenie. A zatem wszystko, co robiłem w dotychczasowym życiu, w tym także moja chęć bogacenia się bardziej poprzez nabywanie wiedzy niż zdobywanie dóbr materialnych, nawet moja heroiczna walka, cóż że na podrzędnych polach, było moją tarczą obronną przed życiem? „Im więcej się bronimy, tym bardziej wzmagają się naciski, których chcemy uniknąć; im więcej dbamy o zabezpieczenie się, tym ono bardziej się wymyka; im goręcej pragniemy spokoju, tym większa staje się nasza rozterka; im więcej żądamy, tym mniej jest nam dane”.

Mówisz, że jeśli chcemy wyjść z tej matni, musimy być otwarci i bezobronni* wobec życia, i ani na chwilę nie zamykać się w sobie, bo w innym razie znowu zbudujemy cichaczem różne mury i schrony wokół siebie. Postulujesz bierną obserwację naszych dotychczasowych reakcji, zachowań, bez utożsamiania się z obserwowanym, bez żadnego protestu ni oporu. „Nie da się świadomie, umyślnie otworzyć ku światu, żadne działanie woli nie jest w stanie uczynić nas bezobronnymi, samo pragnienie tego wywołuje opór. Tylko przez poznanie i zrozumienie błędu jako błędu można się odeń uwolnić”. Mówisz, że początkiem mądrości jest widzieć jasno prawdę w tym, co jest błędne, a widzieć błąd jako błąd jest najwyższym rozumieniem, że taka odbiorcza czujność jest sama w sobie bezobronnością, uniemożliwia zamykanie się przed życiem. Konkluzja jest przeto oczywista: „Być bezobronnym to żyć, zamykać się i cofać to zamierać”. Jednakże z obserwacji samego siebie, niestety, niezbyt biernej, wiem, że absurdalność wielu moich poczynań zdawała się składać z samych oczywistości!

NA RAZIE TYLE! POWIEM TYLKO, ŻE PO ODBYCIU TYCH ROZMÓW MOJE DOJMUJĄCE POCZUCIE SAMOTNOŚCI ZNIKNĘŁO CAŁKOWICIE. NO CÓŻ, BUDDĄ ZOSTAĆ TRUDNO (NIE BYŁO TO ZRESZTĄ NIGDY MOIM MARZENIEM), ALE OŚWIECENIE MOŻNA OSIĄGNĄĆ – I WARTO…

PROBLEM NIE TKWI BOWIEM W ŚWIECIE ANI W LUDZIACH, TKWI W NAS!

Z serdecznościami

Janusz B. Roszkowski


20.04.2019

    Drogi Panie Januszu,

Zdaję sobie sprawę jaka odpowiedzialność spoczywa na Panu jako redaktorze, dlatego jestem wdzięczny, że w ogóle znalazł Pan dla mnie czas.

Serdecznie dziękuję za te trafnie wybrane fragmenty. Doświadczam wiele z tego, o czym Pan rozmawiał, toteż nie mógłbym zamarzyć o lepszej odpowiedzi. Jednocześnie zazdroszczę, że może Pan swobodnie dodać zaimek “moje” do “rozmowy z Krishnamurtim”. W chwilach brzemiennych ciężarem serca jego słowa pewnie były (i są) wielkim wsparciem.

Budzi się we mnie poczucie, że lepiej przejść przez osamotnienie, niż znów być cykorem i szukać pełni w czyichś ramionach. Może to tylko fantazja, ale intuicja podpowiada, że na końcu tej ścieżki odkryję coś więcej – poniekąd jak ludzie, którzy przechodzą boso po żarzących się węglach. Nie wiem czy to tylko moja wyobraźnia i – idąca za nią – masochistyczna ciekawość, ale pozostaje się przekonać, albo zignorować. Ale ignorować nigdy nie mogłem do końca. A z czasem coraz mniej. Stąd wyobcowanie.

Umysł podpowiada, że na końcu osamotnienia jest coś więcej, ale nic dobrego – tylko dłuższe cienie melancholii i bólu. Intuicja mówi, że jest tam coś ważnego.

Czy uważa Pan, że poddanie się osamotnieniu, może prowadzić do samotności o jakiej mówił Krishnamurti? Że ta ścieżka usypana z żarzącego się węgla może być pasem startowym do lotu jednego w Jedno?

A może to tylko ucieczka przez codziennym życiem? Wymówka dla niemożności nawiązania trwałych związków? Aczkolwiek próbowałem tego – zawsze z mizernym skutkiem i rosnącym pragnieniem samotności.

Z wyrazami szacunku,

Piotr


20.04.2019

Miałem przecież sześć żon, więc też nie potrafiłem nawiązać trwałych związków. Ale – po osiągnięciu małego Oświecenia – zrozumiałem, że problem tkwił we mnie, a nie w nich. To z samym sobą nie potrafiłem nawiązać trwałego związki, więc tamte związki musiały być połowiczne. Bez osiągnięcia pełni w sobie, wszystko będzie niepełne, połowiczne. O tym mówił Krishnamurti. I nic bardziej sensownego na ten temat powiedzieć nie sposób. Rozumie Pan: nie “ona”, “one”, “oni”, lecz “ja”…


20.04.2019

     Ha, widzi Pan, ja jestem w sytuacji, w której właśnie posypał mi się związek z wyjątkową kobietą (zjawiskowo piękna, inteligentna, wrażliwa). Przez cały ten czas nasz związek miał właśnie taki nieformalny charakter – z mojej “winy”, bo mi to odpowiadało, ale jej niezupełnie. A ostatecznie wcale. Ona pragnie dziecka, rodziny etc. Rzeczy, do których mnie nie ciągnie. Ciągnie mnie tylko do niej. Nawet teraz.

Mógłbym MOŻE jeszcze uratować tą relację, ale dla niej pewnie skończyłoby się to – jak wcześniej – cierpieniem, gdyż ostatecznie nie chcę tych samych rzeczy, których ona tak bardzo pragnie.

I co tu robić?


20.04.2019

No cóż, zawsze pragnąłem mieć dzieci – i w sumie były one jedynym i ogromnym plusem w tamtych moich marnych związkach.  Związków nie ma, a wspaniałe dzieci pozostały. I z dumą mówią: geny twórcze mamy po tobie!

No ale takich mężczyzn już prawie nie ma – teraz są mężczyźni komputerowi, którym się wydaje, że urodzili się dzięki naciśnięcia jakiegoś przycisku w smartfonie. Nic dziwnego, że kobiety cierpią, gdy widzą, że dla takich niby mężczyzn są tylko atrakcyjną zabawką. I dzieje się tak nie tylko w dużych miastach. Wczoraj młoda recepcjonistka w sanatorium, gdzie się stołuję, powiedziała: “Ja mam ogromne szczęście, bo udało mi się natrafić na wspaniałego, opiekuńczego mężczyznę, ale wszystkie moje koleżanki, naprawdę świetne dziewczyny, mówią, że dzisiejsi mężczyźni to koszmar. Owszem – przyjść na gotowe, dostać wikt, opierunek i rozchylone uda na każde żądanie, to OK, ale związek trwały, czy dziecko, na które trzeba łożyć i któremu trzeba poświęcić dużo czasu, to absolutnie nie OK, od razu się zmywają do innej dziewczyny, gdzie do pewnego czasu takich problemów nie będzie…

 Wiele takich historii ostatnio wysłuchałem i rozumiem, że świat pewnych wartości się skończył. Niedługo kobiety będą musiały szukać innych rozwiązań… Chyba że też zaczną posługiwać się podobną logiką – i trzeba będzie stworzyć maszyny do rodzenia dzieci, które w godzinach pracy ludzie będą obsługiwać, by potem oddać się prawdziwym przyjemnościom, czyli na przykład grom komputerowym…

 
20.04.2019

Chciałbym jeszcze tylko zapytać – z czystej ciekawości:

Co by Pan zrobił na moim miejscu (w opisanej, w poprzednim mailu, sytuacji)?


20.04.2019

Gdybym ją kochał, to chciałbym mieć z nią dzieci, to jasne.

Ale rozumie Pan – nie może Pan tego zrobić, bo ja bym tak zrobił. Może Pan to zrobić jedynie wtedy, gdy będzie czuł się Pan na siłach być ojcem dla jej dzieci i troskliwym opiekunem dla niej jako matki…………..

Na tym tę rozmowę kończę. Howk.


20.04.2019

Drogi Panie Januszu,

Serdecznie dziękuję za Pańskie listy i czas. Szalenie doceniam to, że zechciał się Pan podzielić ze mną swoimi doświadczeniami i mądrością. Ma Pan całkowitą rację. 

Nie chcę być niby-mężczyzną dla żadnej kobiety. Jeśli miałbym takim być – a obawiam się, że chyba mam zadatki (bolesna prawda) – to wolę już pozostać sam.

Dziękuję Panie Januszu.

Kłaniam się nisko,

Piotr

     —————–

Janusz Termer, po przeczytaniu tej korespondencji, napisał:

To bardzo ciekawa wymiana listów – i nieważne czy autentyczna (pewnie tak), czy literacka fikcja…

I w tej “listowej” konwencji można dać tekst do publikacji; tylko musiałbyś się na to zgodzić oraz dać swoje nazwisko oraz króciutki wstępik na parę zdań…

Napisz, co o tym myślisz…

Odpisałem:

Musiałbym kilka razy upaść na głowę, żeby coś takiego zmyślić. Nigdy nie byłem pisarzem papierowym, wiesz przecież o tym. Jedyne, co można by mi zarzucić, to to, że z mojego życia, stokroć barwniejszego od życia naszych „pisarzy-naturszczyków”, nie chciałem robić literatury. Otóż, mój drogi, przypominam, że w każdym turnusie mam po kilka spotkań z kuracjuszami. Znają mnie, zaczepiają na ulicy, piszą lub dzwonią do mnie. Kryzys męskości jest mi sygnalizowany setki razy w ciągu roku, w korespondencji pisanej też, akurat przesłałem Ci ostatnią. Znowu nie chcę się podpierać faktami z kręgu osób mi najbliższych, wręcz przerażającymi. Opowiem Ci tylko, że w lipcu ubiegłego roku oprowadzałem po górkach sześć świetnych dziewczyn z zachodniej strony kraju, będących na stażu w szpitalu w Krośnie (V rok medycyny na uczelni w Poznaniu) – były przerażone tym, co się dzieje z młodymi mężczyznami, Piotrusiami-panami, dzisiaj. I czarno widziały siebie w charakterze przyszłych żon i matek… A były to dziewczyny z różnych środowisk i miast… Dalej kilka dni temu recepcjonistka w sanatorium, gdzie się stołuję, mieszkająca w dużej wsi (7000 mieszkańców) koło Iwonicza, powiedziała: „U nas jest to samo. Ja akurat mam wspaniałego męża, bardzo opiekuńczego, ale moje koleżanki, bardzo atrakcyjne dziewczyny, lamentują, że wszystko jest ok, jeśli „narzeczony” dostaje za darmo wikt i opierunek i dostęp do rozchylonych ud na każde życzenie, ale jeśli dziewczyna bąknie coś o małżeństwie i dziecku, facio się od razu zmywa do innej, gdzie będzie mógł sobie na niej żerować, dopóki nie wspomni o małżeństwie i dziecku. Samotnych dziewczyn jest dużo więcej u nas, niż młodych mężczyzn do wzięcia…

Moja córka, znana pisarka, napisała: “Bardzo ciekawe, kryzys męskości w pełni. Już od dawna przymierzam się do tego tematu”. 

J.R.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko