Pytam o sumę istnienia
Rena Marciniak-Kosmowska wydała ostatnio swój siódmy tomik wierszy, po trzydziestu latach przerwy. Zatytułowała go „Na krawędzi jawy”. Już te trzy słowa zapowiadają wielką refleksję nad doświadczeniem życia i jednocześnie wskazują, z jakiej perspektywy dziać się będzie owo wsteczne wejrzenie w świat czy światy.
Od pierwszej chwili, od pierwszych wersów ufamy słowom i obrazom, bo ukazują znany nam świat. A my przecież lubimy wiedzieć, gdzie się znajdujemy i z kim obcujemy. Bohaterka liryczna oprowadza nas po swoim minionym i teraźniejszym, tak przynajmniej jest na początku; „okna pędzącego samochodu / niczym kadry filmowe / oferują coraz to nowe widoki / a ja zagarniam pod powieki / zachłannie / fragmenty umierających pejzaży”*. Spoglądamy z nią na półki z książkami w sierpniową noc, gdzie „Achmatowa śpi” „obok Myśli nieuczesanych” Leca, a kilka wierszy dalej „przywołuje ogród ciotki Janki / który pozostał hen daleko / w Buczaczu nad Strypą / razem z jej pierwszą miłością”*. To znów ze starej fotografii w sepii „zawadiacko uśmiecha się” matka, by już w następnej poetyckiej animacji ożyła tancerka z miśnieńskiej porcelany odkopana z gruzów przez wujka Franciszka, a która w rodzinie przechodziła z rąk do rąk; „ minęły lata / a ona w moich wspomnieniach / tańczy na tym kruchym moście / rozpiętym między niemożliwymi krainami”*.
I otóż właśnie, o te niemożliwe krainy tu chodzi i o ludzi w nie wpisanych. Bohaterka nie musi pytać wprost, dlaczego pojawili się w jej życiu i dlaczego właśnie oni; „ czy dotarłeś już tam / gdzie na ciebie czekano”*. Subtelność wzajemnych więzi jest zasygnalizowana. A reminiscencje przypominają dziękczynną odpowiedź na te powiązania. Są cichym skinieniem na wspólne kształtowanie rzeczywistości, które wynika z przekonania o współmiernym udziale obu strony w tej grze.
Czy poetyckie retrospektywy są próbą rozliczenia minionego? Zapewne też, ale są przede wszystkim uświadomieniem i uwidocznieniem pewnej ciągłości owych niemożliwych krain, z ich całą istotnością, a więc również i z nami, istotami, które są władne kreować rzeczywistości. Co ciekawe, w świecie tego poetyckiego przekazu nie ma napomknięć o tym, by coś się kończyło. Co najwyżej zmieniają się układy i entourage. Ale większe czy mniejsze przearanżowania nie mogą zatrzymać wiecznie dziejącego się „wewnętrznego portretu człowieka”. A ten oprócz doraźności i odciśniętych zmarszczek ma jeszcze coś stałego, fundamentalnego. Co buduje jego duchową i emocjonalną tożsamość. A ponadto, czy my tamci, czy my teraz wciąż tak samo pragniemy miłości, wciąż kochamy bez opamiętania; „czy to wypada by po latach / (raz… dwa… trzy… naście… dzieści) / napisać że uczucia wcale nie umarły / na uwiąd czasu i nadal towarzyszy / mi ten zdyszany galop krwi”*.
Po co tej poezji potrzebne są rekwizyty? Po to samo, co w realnym świecie. Są niekiedy koniecznością, której się chwytamy lub która zakotwicza nas w miejscu i czasie. Przedmioty budują nastrój. I są symbolami, znakami wiążącymi ludzi i czasy. Krucha figurka z porcelany staje się rodzinną relikwią przekazywaną sobie na szczęście. Wyciągnięta z gruzów powiązała kolejne pokolenia. Zatem i przedmioty niosą ze sobą nie tylko zewnętrzne kształty, ale i wewnętrzne światło; „skoro przetrwała cała w tych ruinach / powiedział to wyraźny znak opatrzności”*.
Powietrzem tych wierszy jest refleksja. Pozwala ona autorce (i nam) rozumieć. Rozumieć własne życie, dostrzegać wartości, ale też wykraczać poza widzialne granice materii. O tak, jest to poezja, która nie cierpi na krótkowzroczność, nie boi się więc wnikania w sfery niesprawdzalne pięcioma zmysłami. I to ją wyróżnia i uwypukla jej indywidualny rys. Zastosowanie takiej perspektywy lub – jak kto woli – nałożenie na obraz dodatkowego filtru, pozwala nagle zobaczyć ten sam świat inaczej.
gdybym zawróciła czas
zmieniła scenariusz i role
kto biegłby wówczas ścieżką
mojej karmy i ranił
stopy duszy aż do pierwszej krwi
komu los Bóg czy Anioł Stróż
podsuwałby zręczne rozwiązania
i wyprowadzał bezpiecznie z czyhających
kolizji
do czyjego ciała
zapukałyby wtedy dusze
moich synów
(fragm. „Na urodziny”)
Rena Marciniak-Kosmowska zastosowała w układzie książki zmyślny porządek tematyczny. Z wiersza na wiersz, z jawy czy pogranicza jawy kieruje się ku niewidzialnemu, a tam następuje wyostrzenie zmysłów nieznanych nauce. Zaczyna, o czym już była mowa, od wspomnień i koniecznego instrumentarium, które określają jej (bohaterki?) wewnętrzny stan posiadania i uzmysłowione wartości. Nadmienię, że w tym jednostkowym przypadku nie umiem oddzielić bohaterki lirycznej od autorki, podobne odczucie może mieć każdy, kto poznał Renę. Ale prawdopodobnie to zatarcie różnic też w jakimś stopniu zadecydowało o autentyzmie poetyckiej refleksji, którą odczytujemy jako przeglądanie się we własnym życiu czy byciu. Wewnętrzy głos bohaterki „ustawiony” został jeszcze przez nieznaczne zabiegi warsztatowe. Tym samym mamy poczucie obcowania z podmiotem zrównoważonym i takim też jego mentalnym pejzażem. Nie ma więc miejsca na zwątpienia w siebie czy w sensy, nie ma rozpaczy nad przeszłością i całej emocjonalnej sinusoidy. Jest za to rodzaj najgłębszego skupienia i zaangażowania, które prowadzi do zobaczenia jednocześnie tego i równoległych światów, czyli: naocznego uświadomionego oraz niewidzialnego a uświadomionego. Taka wielowymiarowość zbliża nas do sumy istnienia.
Nie będę
zawracać czasu
zmieniać ról ani szat
niech moje życie biegnie do mety
według zaakceptowanego
przed zejściem na Ziemię
scenariusza
(fragm. „Na urodziny”)
Książka ta w swych treściach ma zakodowane pewne tajemnice. Już w pierwszej części tomiku (a jest ich sześć) w pozornej realności scen kryją się jakieś metafizyczne podziemne cieki. Każda kolejna sekwencja wierszy niesie nowe niezgłębione nurty, których wody zasilają się wzajemnie i tworzą jedną rzekę podobną drzewu. Tajemnicze? Być może. Ezoteryczne? Jak najbardziej. Jednakże komunikatywny język bardzo pomaga w dotknięciu niedotykalnego. Jawa i jej rewers są tu równoprawnymi stronami istnienia.
Możliwość światów równoległych jest wyraźnie wplątana w ten przekaz. I nie ważne, czy przyjmiemy to za tezę, czy literacką prowokację. Najważniejsze, by pobudzało do zastanowienia się. Natomiast mnie zaskoczyła otwartość, z jaką autorka wprowadza do poezji tematy niezgłębione i pozazmysłowe. I już choćby tym sygnuje swoje wiersze.
Elżbieta Musiał
*Wszystkie cytaty pochodzą z tomu
Autor: Rena Marciniak-Kosmowska, tytuł: „Na krawędzi jawy”, na okładce reprodukcja obrazu Marii Wollenberg-Kluza. Wydawca: Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2019, s. 80.
Bardzo ciekawa recenzja! Wspaniale! Cieszę się, że tomik mojej ulubionej Poetki ujrzał światło dziennie. W czasach tryumfu kiczu, niewiary w siłę słowa, gdy egotyczny bełkot często bywa nazywany poezją, wiersze Reny Marciniak przywracają poezji właściwe proporcje – siły prostoty przekazu, wagi słów, głębi odczuwania, niebanalności metafory, filozoficznej uniwersalności.