Czytać z twarzy
Pierwsza połowa lat siedemdziesiątych, Lublin. Na spotkaniu autorskim czytam wiersz „czas miażdży moją twarz kopytami wydarzeń”. Po zakończeniu spotkania podchodzi do mnie elegancko ubrana starsza pani, przedstawia się: Nazywam się Joanna Szydłowska; pyta: Czy widział ksiądz maskę pośmiertną marszałka? Rozumiem oczywiście, że Piłsudskiego. Nie – odpowiadam. Proszę przyjść do mnie, to księdzu pokażę. Poszedłem. Pani domu podaje herbatę i konfitury z poziomek. Otwiera album, pokazuje zdjęcie owej maski pośmiertnej Marszałka. Z tym miażdżeniem – mówi – czyli oszpecaniem twarzy przez czas, nie jest tak prosto. Proszę popatrzeć na zmarszczki, gdyby to było zdjęcie kolorowe, mielibyśmy jeszcze odbarwienia i przebarwienia skóry, połysk lub zmatowienie oczu… Ta twarz jest jak powieść, tylko trzeba umieć ją czytać. Na razie ksiądz nie ma tej umiejętności. Na razie, bo nic straconego, nauczy się ksiądz tej sztuki z upływem czasu – na starość. No i stało się – jestem stary, ale czy umiem czytać?.
Pani Joanna Szydłowska, gdy z nią rozmawiałem pierwszy raz, miała już swoje lata, ale przede wszystkim miała za sobą KL Ravensbrück, gdzie była tzw. królikiem. Przeprowadzano na niej „medyczne” eksperymenty. Po wojnie prowadziła w Lublinie pracownię jubilerską, ale już w obozie z rękojeści szczoteczek do zębów rzeźbiła miniaturowe figurki ludzi, zwierząt i ptaków. także krzyżyki i religijne symbole. Również inne kobiety rzeźbiły, malowały, wyszywały, haftowały. Oczywiście – nielegalnie. Wśród nich Maja Berezowska, która rozmyslnie upiększała portretowane koleżanki niedoli, aby rodziny, które te portrety otrzymywały w listach, sądziły, że ich krewna ma się nienajgorzej. Te drobne rzeźby-cacka dawały uwięzionym namiastkę normalnego życia. Pozwalały, bodaj na chwilę, przenieść się do domu, do swoich. Zwłaszcza w święta to było ważne. W ten sposób, na dnie piekła, Joanna Szydłowska i jej koleżanki niedoli broniły swego prawa do ludzkiego życia, w którym jest miejsce na heroizm, ale i na drobne przyjemności. Terror i śmierć rządziły niepodzielnie, ale w zderzeniu z pięknem, wytracały swój zabójczy jad – strach. Ponoć Hitler miał powiedzieć: „Kultura jest tylko tam, gdzie jest bezpieczeństwo życia”. Ale jak to ze złoczyńcami bywa, poślizgnął się śmiertelnie na własnych słowach.
Do napisania tego felietonu dała mi asumpt informacja o zorganizowaniu w Hajfie kolejnej edycji konkursu na Miss Ocalałych z Holocaustu. To wydarzenie, w zamyśle organizatorów, ma przypomnieć o ocalonych, którzy na starość pozostali bez rodziny, którzy potrzebują opieki społeczeństwa i państwa. W tym roku na owym szczególnym wybiegu modelek zaprezentowało się 12 kandydatek. Najmłodsza miała 74 lata, niektóre przybyły w towarzystwie opiekunów. Podczas gali wystąpił chór, składający się również z ocalonych z Shoah. Tytuł Miss zdobyła 93-letnia Tova Ringer. Zwyciężczyni urodziła się w Polsce; z rodzicami, babką i czterema siostrami została wywieziona do KL Auschwitz-Birkenau. Straciła tam wszystkich. Po wojnie zamieszkała w Izraelu. Odbierając tytuł, powiedziała: “Nie mogę uwierzyć, że osoba w moim wieku może być jeszcze piękna”.
Konkurs na Miss Ocalałych z Holocaustu, choć jest organizowany od wielu lat i gromadził do 2 tys. uczestniczek, za każdym razem budzi, mówiąc najdelikatniej, mieszane reakcje. Zarzuca się organizatorom i uczestniczkom przekraczanie granic dobrego smaku, ale też norm moralnych, narażanie uczestniczek na niepotrzebny wstrząs psychiczny. Są wszelako i tacy, którzy twierdzą, że konkurs pomaga ocalonym, ich rodzinom i społeczeństwu, przetworzyć złą przeszłość i nadać jej inny sens. Jednak wobec słów Tovi Ringer: “Nie mogę uwierzyć, że osoba w moim wieku może być jeszcze piękna”, nie można przejść obojętnie, skwitować ironicznym uśmieszkiem lub zadarciem nosa. Dlaczego Pani Ringer nie mogła uwierzyć, że wciąż „może być jeszcze piękna” i jest piękna? Czym ta niewiara jest spowodowana? Skąd poczucie napiętnowania brzydotą?
Wśród tych, którzy starają się na te pytania odpowiedzieć, znalazł się papież Franciszek – też już stary i schorowany. Będąc w Turynie mówił o wykluczenie ubogich, o trudnościach w otrzymaniu niezbędnej opieki i leczenia. To nie jest tylko zła przeszłość, to „istnieje także i dziś”. Mówił dalej, że „dokonano wielkich postępów w medycynie i pomocy społecznej, ale rozprzestrzeniła się także kultura odrzucenia, będąca następstwem kryzysu antropologicznego, który w centrum nie stawia już człowieka, ale konsumpcję i interesy ekonomiczne.”
Ofiarami kultury odrzucenia są szczególnie osoby starsze. Wprawdzie „są pamięcią i mądrością narodów”, to jednak „ich długowieczność nie zawsze jest postrzegana jako Boży dar, ale czasami jako ciężar, trudny do zniesienia, zwłaszcza, gdy ich zdrowie jest znacznie osłabione. Ta mentalność nie jest dobra dla społeczeństwa, [dlatego] musimy rozwijać <<przeciwciała>> wobec takiego postrzegania osób starszych czy niepełnosprawnych, jakoby ich egzystencja nie była już godna dalszego życia. To jest grzech! To jest ciężki grzech społeczny!”. To papież, a poeci? Otwórzmy Traktat teologiczny Czesława Miłosza:
Takiego traktatu młody człowiek nie napisze.
Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci.
Jest to, po wielu próbach, po prostu dziękczynienie,
a także pożegnanie dekadencji,
w jaką popadł poetycki język mego wieku.
Zatem są sprawy, którymi w sposób istotny może się zająć tylko człowiek stary… Czyżby wszystko co najważniejsze, wciąż przed nami? Złudna by to była pociecha, fałszywa nadzieja. Przecież nikt rozumnie kochający świat, nie chce odbudowywać Akropolu. Taki, jaki jest, jest piękny i wciąż pięknieje.
Wacław Oszajca