JAN ZDZISŁAW BRUDNICKI – Czy Radocha blues to ballada?

1
546

Dwie powieści, polską i amerykańską, czytałem równocześnie i w wyjątkowym wymiarze znalazłem w nich opisany świat głębokiej prowincji swoich krajów. Mam na myśli powieść znanej amerykańskiej pisarki Anni Proul “Kroniki portowe” i Aurelii Es “Radocha blues”. Tu i tam realizm, nawet naturalizm scen, surowe opisy przyrody, społeczności sklejone z realiów anachronicznych i ponowoczesnych, nie unikanie wulgaryzmów w dialogach. Czy to podobne kąty na końcu świata, czy to styl taki wiodący w literaturze? Trudno powiedzieć. Nasza autorka, przedstawiona w nocie jako posiadająca dorobek dwóch powieści “Kochanek malutki”, 2010 i “Miłość? Bardzo proszę?, 2012, oraz utworów teatralnych tworzonych i realizowanych na scenach klubowych, przenosi nas do wsi Radocha w czasie szczególnym. Patrzymy na otoczenie oczami postaci nazwanej Stokrotka. Przenosi się ona w to ustronie w dolinę niedużej rzeki ale “z dala od szosy”, jakby to w serialu nazwano, po rozczarowaniach życiem miejskim, zawodowym, codziennym, po rozwodzie z mężem, do domu po babci, który odziedziczyła.

Z literatury wieś znamy przede wszystkim tę sprzed dziesięcioleci, jaką zapisali Redliński, Kawalec, Myśliwski. Do współczesnej wsi zaglądamy za sprawą publicystyki, która powtarza, że tradycyjna wieś na zawsze się skończyła. Ludzie, którzy robią wypady do swoich domów wypoczynkowych obserwują tam nieraz domy opuszczone, pola uprawne zalesiane, sady z niezebranymi owocami, bo nikt ich nie chce kupić. Czasem stoi okazały dom, ale dzieci już w mieście, a któreś z małżonków dojeżdża do pracy, żeby mieć pensję i środki na utrzymanie samochodu. Dopełniają obrazu opustoszałe szkoły z powybijanymi oknami.

Autorka więc chce choć trochę opowiedzieć, jak to jest naprawdę.

Ta akurat wieś żyje. Raz lepiej, raz gorzej. Znaczącymi w tym środowisku postaciami są sołtys, ksiądz, wójt, kierownik poczty, sprzedawczyni sklepu, barman. Razem trzyma się dwoje przybyszów, swoich i obcych równocześnie, Andrzej Piątkowski, człowiek z głową do interesu i właśnie Stokrotka, która nam historię opowiada.

Sytuacja się zagęszcza, gdy okolicę opada klęska żywiołowa w postaci wielkiej śnieżycy i to w nietypowym okresie bo w listopadzie. Wieś, a nawet poszczególne domostwa, jest odcięta od świata. Niektórym zagraża głód. Wysiada prąd. Nie działają sklepy i urzędy. Starzy ludzie umierają bez pomocy. Wybuchają pożary. Ludzie odwykli od takiej wielodniowej zawiei tracą orientację, a nawet rozsądek. Posmakujmy klimatu, a przy okazji stylu indywidualnego, jaki zastosowała autorka. “Niektórzy w lokalnym barze, bo tam jakoś czekanie wydawało się bardziej znośne. Wacuś, stały bywalec baru, gorzałkę sprawiedliwie rozdzielał, raz i drugi, w końcu rękę miał do polewania niczego sobie, akuratną, zręczną, wprawioną prawie od plemnika. Zdzicho z wdzięcznością swoją porcję trunku przyjmował, wypijał, oczy krótkowzroczne mrużył i z lubością wzdychał. Oj, dolo ty, dolo. Wacuś też starał się dotrzymać tempa. No, chłopaki, wypijmy. No i pili… Od plotkarskich informacji, że Jóźwiak pije, że aż pije. – Rozumiem go, kto by nie pił, na trzeźwo tyle nieszczęścia nie przetrawisz… Bo wiadomo. Że życie to nie bajka. Że biednemu wiatr w oczy wieje. że na świecie jak w łaźni, im kto wyżej siedzi, tym więcej ma powodów, żeby się pocić. “

Ale śnieżyca to nie koniec nieszczęść. We wsi pojawia się seryjny morderca. I kosi oraz rabuje ludzi nie na żarty – indywidualnie i zbiorowo. Tu przeproszę czytelników, do dobrych obyczajów recenzenta należy dochowanie tajemnicy i nie zdradzanie kto był zabójcą. Przyrzekam tylko solennie, że bardzo trudno się tego domyślić.

Tak więc powieść ma posmak małej apokalipsy, potem kryminału. Jest też utworem, podszytym humorem, żartem i parodią. Sceny serio (bardzo filmowe zresztą) są przeplecione wstawkami komediowymi, wprowadzonymi z układów sąsiedzkich, erotycznych, biurokratycznych, dyskusji politykierskich, przykościelnych. Jak to w małych groteskach bywa. Językowo mieszają się wypowiedzi żargonowe, medialne, nawet wulgarne. Ale chwilami są też kwestie do zastanowienia, jak choćby przy opisach wyborów samorządowych, jak refleksje dotyczące miłości i seksualności. Wtedy chciałoby się zacytować ujawnione napięcia pomiędzy ludźmi ze wsi i z miasta, echa haseł ogólnych odbitych w indywidualnej psychice.

Na początku recenzji zadałem pytanie, czy “Radocha blues” to ballada. I wydaje się, że udało mi się na to pytanie odpowiedzieć. Powieść posiada cechy reportażu. Pobudza zastanowienie. Zachęca do dalszego podglądania życia na bieżąco i nie mijania spraw kontrowersyjnych z obojętnością. Choć jestem przekonany, że związana z teatralną sceną autorka chciała też przemycić porcję zabawy, co zresztą sygnalizuje już w tytule.

Aurelia Es, Radocha blues, Warszawa, 2018. Wydawnictwo Papierowy motyl.

aureliaes.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko