Rekomendacje książkowe z biesiady literackiej SPP

0
585

Wacław Holewiński
Dojrzała powieść byłego piłkarza

Piłkarze „piszą” książki. Świadomie użyłem cudzysłowu. Bo przecież, tak naprawdę „swoich” książek nie napisali ani Wojciech Kowalczyk, ani Igor Sypniewski, ani Andrzej Iwan. Oni snuli opowieści, pisał wynajęty dziennikarz. No i były to „historię z życia wzięte. Raczej smutne.

Niezbyt jednak często się zdarza aby były piłkarz napisał powieść (ja znam tylko jeden taki przypadek w Anglii). A gdy jest to piłkarz wybitny (36 gier w reprezentacji Polski, medal olimpijski), to znaczy, że mamy do czynienia z przypadkiem szczególnym. Tomasz Łapiński napisał swoją „Szmatę” zapewne opierając się na własnym doświadczeniu piłkarskim (bo to powieść piłkarska), ale zrobił to w sposób zadziwiająco dojrzały, jest to książka ciekawa, wciągająca. Schemat jest oczywisty: korupcja, sprzedany mecz, ale jest tam coś więcej: relacje międzyludzkie, uczucia, traktowanie obcych. I to, co zostaje po piłkarskiej karierze.

Bardzo jestem ciekaw, czy Tomasz Łapiński napisze kolejną powieść. Będę na nią czekał…

Tomasz Łapiński – Szmata, Wydawnictwo SON, Kraków 2019, str. 413.



Piotr Müldner-Nieckowski
Stefan Chwin: Opowiadania dla Krystyny

Czytając różne rzeczy Chwina, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pisarz ten może tworzyć te same historie, opowieści, rozprawy (wszystkie ujęte w sposób właściwy literaturze pięknej) na stronach pięciu i pięciuset, a wybór objętości zależy jedynie od kaprysu albo tego słynnego błysku zwanego natchnieniem, który mu rozkazuje: „to będzie krótkie” albo „to będzie długie”. Zbiór „Opowiadań dla Krystyny” to akurat bardzo krótko napisane powieści, ale nie skróty i nie streszczenia. Mają warstwy i wątki. Różnice gatunkowe między opowiadaniem a powieścią w epoce post-postmodernistycznej coraz bardziej zresztą zanikają.

Jeśli czytelnik zna styl „Hanemanna”, to wie, że tamtej książki nie sposób zakończyć wraz z jej przeczytaniem, bo ona właśnie się zakończeniem otwiera, i to wielokierunkowo, wielopłaszczyznowo. Drobiazgowa szczegółowość narracji, opisu, sposobu przedstawiania rzeczy, osób i zdarzeń ma u Chwina nie tylko cechę „stylu osobnego”, ale służy budowaniu struktury utworu, dopuszczającej, jak w rzadko której literaturze, ustawienie czytelnika w roli rozmówcy autora. To ciekawe, bo niektórzy nie lubią takiego podejścia, a to prawdopodobnie dlatego, że są zbyt leniwi, aby podejmować dialog z utworem (autorem), wolą mieć wszystko bezapelacyjnie usmażone i wyłożone na talerzu. Ci Chwina będą odrzucać.

Ale jest też cała masa innych (sądząc choćby z wpisów w serwisie http://lubimyczytac.pl), którzy wręcz będą się w Chwinowym języku pławić. Rozmawiać z nim w czasie czytania. Autor o tym doskonale wie. Czasem swobodnie odchodzi od narracji i zwraca się: „Tak, Drogi Czytelniku…” albo „My tego błędu, Drogi Czytelniku, jak mogłeś się przekonać, nie popełniliśmy…”. Tak czyni w pierwszym opowiadaniu o (mniej więcej) współczesnym odpowiedniku Stacha Wokulskiego z „Lalki”, jakże przez setkę lat odmienionego. Ale i w następnych, może nie używając bezpośredniego adresu, prowokuje do rozmowy, wywołując odwieczne i zarazem wciąż aktualne zagadnienia „moralne o charakterze politycznym” (cóż za paradoksalne zestawienia pojęciowe stworzyła nam nasza upadająca cywilizacja!), takie jak aborcja, pozycja Kościoła w społeczeństwie, inteligencja kandydatów na premiera i tak dalej, a nawet po prostu prowokując stanowczym stawianiem gotowych tez albo kpiąc w żywe oczy ze świętości lub z tego, co na świętość za wszelką cenę chce zakrawać (cytuję): „I nagle dopadła mnie myśl – ponętna, szalona, słodka: – Panowie, czapki z głów! Oto tutaj, na najważniejszym rondzie warszawskim, stoi przed wami przyszły prezydent Polski”.

Nawiązania, w literaturoznawstwie zwane intertekstualnymi, w tym do tekstów literackich, do filmu, recenzowanych w prasie zdarzeń kulturalnych i politycznych, opisywanych w kolorowych pismach sylwetek osób znanych i mniej znanych, są u Chwina rzekłbym normalnością, ale to ten sztafaż pozwala mu z dużą swobodą i wiarygodnie analizować rozmaite postawy ludzkie i pojęcia, które człowiek sobie stworzył, żeby łatwiej dawać sobie radę z zagadką istnienia. A że każde opowiadanie w tomie jest o czym innym (i jest różne nawet stylistycznie, zwłaszcza jeśli jest pisane w pierwszej osobie), można z tej książki korzystać, wybierając utwory w dowolnej kolejności. Na przykład jeden kawałek akurat przed zaśnięciem albo drugi przed porannym zerwaniem się do pracy. Odnoszę wrażenie, że znana pisarzom fobia wydawców i księgarzy, polegająca na nielubieniu opowiadań, prędzej czy później ustąpi wydawniczej modzie właśnie na ten gatunek literacki. Już są na firmamencie pierwsze tego sygnały, a książka Chwina z pewnością w tę tendencję się wpisuje.

Jednak rzecz grupuje opowiadania na te „O ludziach” (którzy nas mijają na ulicy, pokazują się w telewizorach lub żyją z nami w domu) i „O aniołach”. To nieco komplikuje owo dowolne wybieranie opowiadania do czytania dziś. Książka okazuje się skomponowana nadrzędnie. Opowiadania nie zostały w niej umieszczone w układzie całkiem dowolnym. W jej planie świat rzeczywisty i namacalny staje się jeszcze bardziej rzeczywisty, ale za to mniej namacalny, kiedy zaczynamy sięgać do pojęć, do idei, do istoty bytu, w pewnym sensie zagadnień oderwanych od materii, lecz mimo wszystko nadal z nią ściśle powiązanych lub z niej wynikających. To świat pograniczy życia i śmierci, tych stanów, w których – jak pisze Chwin – widzimy siebie idących po ulicy, ale nasze ciało już nie rzuca cienia. Kiedy czynimy coś strasznego, ale nie robi to na nas takiego wrażenia, jakiego mógłby się spodziewać ktoś, kto takich czynów nigdy nie popełnił. Kiedy nie lubimy wigilii, ale chcemy coś z tym problemem jednak zrobić. Kiedy ktoś musi to wszystko jednak osądzać i kwalifikować. Decydować o losie. Opowiadania „realne” z pierwszej części tomu mają więc w lustrze narracji drugiej części wizję także duchową, jakże konieczną, choć niekoniecznie anielską, bo diabła w tym też jest sporo.

Nota na okładce podaje, że tytułowa Krystyna to imię żony pisarza. To tego Człowieka Anioł na tle podłej rzeczywistości.

Piotr Müldner-Nieckowski

_______________

Stefan Chwin, „Opowiadania dla Krystyny”. Wydawnictwo Tytuł, Gdańsk [2018]. Stron 274. ISBN (oprawa twarda) 978-83-89859-58-7, (oprawa miękka) 978-83-89859-57-0, (ePub) 978-83-89859-61-7, (mobi) 978-83-89859-59-4.



Małgorzata Karolina Piekarska
Genius Loci upomniał się o swoje.

„Michelsbaude. Historia nieistniejącej izerskiej gospody” to książka absolutnie magiczna. Jej autor, Marcin Wawrzyńczak z wykształcenia anglista, w 2009 roku przeprowadził się w góry Izerskie. Michelsbaude sama odsłoniła przed nim swoją historię. Pewnego dnia podczas jednego ze spacerów znalazł metalową tabliczkę z napisem „Michelsbaude”, którego odczytanie możliwe było dopiero po gruntownym odszorowaniu. Zgłębianie historii miejsca zajęło autorowi wiele miesięcy i zaowocowało niesamowitą publikacją, którą trudno jednoznacznie nazwa

. To z jednej strony pełen reprodukcji starych map przewodnik po Izerach sprzed stu, a nawet dwustu lat. Z drugiej esej o literaturze przedmiotu, a z trzeciej publikacja pokazująca czym jest Genius Loci i jaką ma siłę.

Baude to słowo sudeckie. Być może pochodzi z czeskiego. Brzmi podobnie do polskiego słowa buda. Oznacza jednak raczej budowlę, ale nie jest synonimem schroniska tylko czyegoś więcej. To jakby i schronisko, i gospoda, i miejsce spotkań. To mikroświat, do którego trafiali wszyscy wędrowcy. Wspominane jest w listach i pamiętnikach z minionych epok, które odnalazł Wawrzyńczak i obficie je cytuje. Są to m.in. listy autorstwa takiej postaci historycznej, jak prezydent USA John Quincy Adams. Nim został prezydentem odbył podróż po górach Izerskich. W Michelsbaude jadł dwukrotnie 31 lipca 1800 roku, co opisał w Listach o Śląsku.

Michelsbaude zostało opisane w literaturze pięknej. Wawrzyńczak robi ciekawy przegląd twórczości noblisty Gerharta Hauptmanna. To w jego „Dzwonie zatopionym” z Michelsbaude pochodzi niemowa Michasia. Jednak w tłumaczeniu Jana Kasprowicza to miejsce zostało nazwane Michasiowym szałasem, choć Baude to przecież nie szałas. Michelsbaude jest też w słynnej „baśni huty szklanej” czyli w kolejnym utworze Hauptmanna „A Pippa tańczy!”, bo prawdopodobnie była inspiracją dla opisanego w utworze szynku w Rotwassergrund. Miejsce pojawia się w literaturze wiele razy, a Wawrzyńczak w swojej książce skrzętnie to odnotowuje, cytując fragmenty różnych utworów.

Po drugiej wojnie światowej w naszych granicach znalazły się wspaniałe ziemie. Przez 50 lat traktowaliśmy je po macoszemu nie wierząc w stałość ustalonych traktatami granic. Pewnie dlatego pozwoliliśmy znikać historii niektórych miejsc. Książka Wawrzyńczaka przywraca Michelsbaude miejsce w historii Gór Izerskich. Powstała, bo Genius Loci Michelsbaude w niemal magiczny sposób upomniał się o swoje, wyrzucając spod mchu tabliczkę ze swoim imieniem prosto pod nogi autora.

Małgorzata Karolina Piekarska

Michelsbaude. Historia nieistniejącej izerskiej gospody
Marcin Wawrzyńczak
Wydawnictwo Wielka Izera 2019

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko